środa, 28 grudnia 2016
Muzyka
Okej. Dodałam muzykę na bloga, ale coś jest nie tak i na chrome działa z opóźnieniem. O dziwo na mozilli działa normalnie, na explorerze też :/
Rozdział 7. - Pierwsza misja
-Dobrze zrobiłaś farbując włosy. - Odparł Den otrząśnięty po lekkim szoku. Dwójka siedziała na kanapie, czekając, aż reszta się obudzi. - Tylko co z Tekiem? Jego też trzeba jakoś zmienić.
-Już nad tym trochę myślałam. Włosów raczej nie da sobie przefarbować... - Juliette pogładziła się po brodzie. - Pomyślimy nad tym później, teraz i tak nie wychodzimy z domu.
-Możemy wyruszyć już dzisiaj, wtedy dotrzemy tam późnym popołudniem. - Stwierdziła Sophie wyraźnie zainteresowana misją.
-Załatwię wam samolot Funadcji Huntik na dziesiątą... A, Juliette, Tek. - Zwrócił się do rodzeństwa. - To będzie wasza pierwsza misja, lepiej żebyście się nie wychylali na wszelki wypadek.
-Też o tym pomyślałam. - Odpowiedziała Ray, jakby to było oczywiste.
-Nie ma więcej informacji? - Zapytała Sophie.
-Porozmawiajcie z mieszkańcami Quebec'u, to tam dość popularny temat. Mogę wam tylko życzyć powodzenia. - Guggenheim rozłączył się.
-Powinnam poszukać czegoś na ten temat. - Powiedziała Sophie zbierając się z kanapy.
-Znajdź informacje z miejscowych mediów. - Dał jej radę Lok.
-W mediach nie będą pisać o Tytanach. - Zauważył Den. - Powinniśmy sprawdzić to na miejscu.
-Tak czy siak - lepsze to niż nic. - Burknęła Casterwill'ka. - Idę się czegoś dowiedzieć.
Zegar naścienny wskazywał godzinę dziewiątą. Juliette spojrzała na niego, kiedy Sophie przeszła na górę domu. Ray zerknęła na swojego brata, chłopiec ewidentnie to zobaczył.-Tek. - Powiedziała powoli Juliette. - Jaki jest twój ulubiony kolor?
-Czerwony?
-Idziemy po czerwoną czapkę dla ciebie. Soczewek czerwonych nie dostaniesz, bo będziesz wyglądał jak ćpun. Ciesz się, że ci nie farbuję włosów, fireman.
Dziewczyna pociągnęła brata za rękę, ale ten się nie sprzeciwiał. Nie był głupi, od razu połapał się co do zamiarów siostry. Poszli na górę. Ubrani już normalnie, bo wcześniej każdy siedział w piżamie, wrócili na dół.
-Niedługo przyjdziemy. Dajcie nam dziesięć minutek. - Powiedziała wesoło Juliette do Loka i Dena.
Wyszli z domu kierując się do sklepu odzieżowego i optycznego. W centrum Wenecji było dużo sklepów.
-Wyobrażasz sobie? Jedziemy na misję! - Podskoczyła Juliette, kiedy przechodzili obok dużego klonu.
-Mój Doberman będzie mógł się wykazać. W ogóle, wyluzowałaś się. - Chłopiec szturchnął ją w ramię.
-Też to zauważyłam. W końcu - jesteśmy wolni. Z nimi - Wskazała na dom drużyny kciukiem. - jesteśmy bezpieczni. To dobrzy ludzie, czuję to. I nas lubią.
-Przynajmniej mnie.
Siostra spojrzała na niego z sztucznym wkurzeniem.
-Sophie cię nie lubi, bo władasz ogniem. Nie zauważyłeś?
-To głupie, że nie lubi mnie tylko dlatego...
-Czuje odrazę, to normalne. Przekonaj ją do siebie.
-Ty już przyciągnęłaś Dena. Henrieta dała ci jeszcze moc magnesu, czy co? - Tek zaśmiał się.
-Ej! - Krzyknęła wkurzona.
Zanim się zorientowali, dotarli do sklepu. Był on nieduży. Juliette zajrzała do niego przez duże okno.
-Są czapki?
-Ta. Chodźmy.
Gdy weszli do sklepu, Juliette wzięła pierwszą lepszą czapkę z brzegu. Tekowi się spodobała, nie musieli długo wybierać. Wyglądał dobrze w czerwonym. Pasował do niego. Rodzeństwo poszło szybko do optyka, który był niedaleko. Chcieli wyrobić się na samolot. Tek kupił tam zielone soczewki.
-Już nad tym trochę myślałam. Włosów raczej nie da sobie przefarbować... - Juliette pogładziła się po brodzie. - Pomyślimy nad tym później, teraz i tak nie wychodzimy z domu.
Den i Juliette posiedzieli niezręcznie w ciszy. Żadnemu z nich nie chciało się spać. Słońce powoli wschodziło nad horyzontem, widzieli to przez duże okno.
-W ogóle kiedy ostatnio byliście na jakiejś misji? - Zaczęła nagle Ray przekrzywiając głowę.
-Nie wiem. Dwa miesiące temu? Dopóki nie pojawiliście się wy, nie mieliśmy nic do roboty. - Zaśmiał się brunet.
Juliette przytaknęła. Zastanawiała się, kiedy pojedzie na pierwszą misję. Misje jakoś specjalnie nie pomagały w pokonaniu Henriety. Dołączając do Fundacji czekała tylko, aż będzie mogła działać. Jednak życie łowców wydawało się ciekawe i odrobina zabawy nie zaszkodziłaby Juliette.
-Ciekawe, kiedy zacznie się akcja. - Westchnęła Ray.
-Akcja? Na misjach?
-Hah, nie. Chodzi mi o Henrietę. - Juliette machnęła ręką.
-Nie boisz się?
-Już nie. Ona jest przepełniona złością. Dużo nam nie zrobi, poza tym mamy was.
-Ciekawe, kiedy zacznie się akcja. - Westchnęła Ray.
-Akcja? Na misjach?
-Hah, nie. Chodzi mi o Henrietę. - Juliette machnęła ręką.
-Nie boisz się?
-Już nie. Ona jest przepełniona złością. Dużo nam nie zrobi, poza tym mamy was.
W salonie pojawił się Lok. Spojrzał się zakłopotany na Juliette. Dziewczyna parsknęła cicho.
-Musiałam je przefarbować. - Odpowiedziała, jak by znała zamiary Lamberta. I nie myliła się.
-Musiałam je przefarbować. - Odpowiedziała, jak by znała zamiary Lamberta. I nie myliła się.
Potem szedł Tek. Spojrzał na siostrę unosząc delikatnie brwi. Po długim śnie chwiał się lekko, jakby był pijany.
-Spalę cię, jeśli będziesz próbowała mnie przefarbować.
-Mówiłam, że się z nim nie da. - Szepnęła Juliette do Dena ignorując brata.
-Spalę cię, jeśli będziesz próbowała mnie przefarbować.
-Mówiłam, że się z nim nie da. - Szepnęła Juliette do Dena ignorując brata.
Sophie nie była zbytnio zaskoczoną zmianą dziewczyny. Od razu, gdy przeszła do salonu, już wiedziała, dlaczego Ray to zrobiła. Casterwill'ka zapytała tylko co z Tekiem, ale Juliette zostawiła odpowiedź dla Teka. Chłopiec raczej się tym nie przejmował i nie odpowiedział nic Sophie. Juliette miała takie samo podejście jak jej brat.
Po zjedzonym śniadaniu, wstawanie wcześnie dało Juliette złe znaki. Zrobiła się senna. Od dziecka była śpiochem. Nie mogła jednak iść już spać, toteż wypiła sobie kubek kawy.
-O której chcecie jechać do biblioteki? - Zapytał się Lok, gdy Juliette usiadła koło niego z kubkiem.
-Może być...
Nie dokończyła, bo zadzwonił Guggenheim. Na telewizorze wyświetliła się zielona słuchawka. Lambert odebrał przyciskiem na pilocie.
-Guggenheim? - Lok chciał sprawdzić, czy rozmówca go słyszy.
-Witaj, Lok. Mam dla was misję.
-Witaj, Lok. Mam dla was misję.
Juliette założyła ręce za głowę. Idealnie, będzie mogła się wykazać.
-Opowiadaj. - Powiedział Lok jak do starego przyjaciela.
-W Kanadzie, w lasach Quebeck'u zaczęły ginąć młode kobiety. Świadkowie mówili o wielkim stworzeniu poruszającym się na dwóch nogach. Niektórzy zeznawali lokalnym władzą, że to Yeti, jednak myślę, że wiemy o takich sprawach więcej niż policja, a samo Yeti nie żyje w tamtych regionach. Kobiety giną już od 4 miesięcy, ludzie boją się zapuszczać w tamte lasy. Hotele i ośrodki wypoczynkowe straciły też turystów przez tą sprawę. Dlatego proszę was żebyście zajęli się tą sprawą jak najszybciej. To może być Tytan.-Możemy wyruszyć już dzisiaj, wtedy dotrzemy tam późnym popołudniem. - Stwierdziła Sophie wyraźnie zainteresowana misją.
-Załatwię wam samolot Funadcji Huntik na dziesiątą... A, Juliette, Tek. - Zwrócił się do rodzeństwa. - To będzie wasza pierwsza misja, lepiej żebyście się nie wychylali na wszelki wypadek.
-Też o tym pomyślałam. - Odpowiedziała Ray, jakby to było oczywiste.
-Nie ma więcej informacji? - Zapytała Sophie.
-Porozmawiajcie z mieszkańcami Quebec'u, to tam dość popularny temat. Mogę wam tylko życzyć powodzenia. - Guggenheim rozłączył się.
-Powinnam poszukać czegoś na ten temat. - Powiedziała Sophie zbierając się z kanapy.
-Znajdź informacje z miejscowych mediów. - Dał jej radę Lok.
-W mediach nie będą pisać o Tytanach. - Zauważył Den. - Powinniśmy sprawdzić to na miejscu.
-Tak czy siak - lepsze to niż nic. - Burknęła Casterwill'ka. - Idę się czegoś dowiedzieć.
Zegar naścienny wskazywał godzinę dziewiątą. Juliette spojrzała na niego, kiedy Sophie przeszła na górę domu. Ray zerknęła na swojego brata, chłopiec ewidentnie to zobaczył.-Tek. - Powiedziała powoli Juliette. - Jaki jest twój ulubiony kolor?
-Czerwony?
-Idziemy po czerwoną czapkę dla ciebie. Soczewek czerwonych nie dostaniesz, bo będziesz wyglądał jak ćpun. Ciesz się, że ci nie farbuję włosów, fireman.
Dziewczyna pociągnęła brata za rękę, ale ten się nie sprzeciwiał. Nie był głupi, od razu połapał się co do zamiarów siostry. Poszli na górę. Ubrani już normalnie, bo wcześniej każdy siedział w piżamie, wrócili na dół.
-Niedługo przyjdziemy. Dajcie nam dziesięć minutek. - Powiedziała wesoło Juliette do Loka i Dena.
Wyszli z domu kierując się do sklepu odzieżowego i optycznego. W centrum Wenecji było dużo sklepów.
-Wyobrażasz sobie? Jedziemy na misję! - Podskoczyła Juliette, kiedy przechodzili obok dużego klonu.
-Mój Doberman będzie mógł się wykazać. W ogóle, wyluzowałaś się. - Chłopiec szturchnął ją w ramię.
-Też to zauważyłam. W końcu - jesteśmy wolni. Z nimi - Wskazała na dom drużyny kciukiem. - jesteśmy bezpieczni. To dobrzy ludzie, czuję to. I nas lubią.
-Przynajmniej mnie.
Siostra spojrzała na niego z sztucznym wkurzeniem.
-Sophie cię nie lubi, bo władasz ogniem. Nie zauważyłeś?
-To głupie, że nie lubi mnie tylko dlatego...
-Czuje odrazę, to normalne. Przekonaj ją do siebie.
-Ty już przyciągnęłaś Dena. Henrieta dała ci jeszcze moc magnesu, czy co? - Tek zaśmiał się.
-Ej! - Krzyknęła wkurzona.
Zanim się zorientowali, dotarli do sklepu. Był on nieduży. Juliette zajrzała do niego przez duże okno.
-Są czapki?
-Ta. Chodźmy.
Gdy weszli do sklepu, Juliette wzięła pierwszą lepszą czapkę z brzegu. Tekowi się spodobała, nie musieli długo wybierać. Wyglądał dobrze w czerwonym. Pasował do niego. Rodzeństwo poszło szybko do optyka, który był niedaleko. Chcieli wyrobić się na samolot. Tek kupił tam zielone soczewki.
~~~
-Już jesteśmy! - Krzyknęła Juliette. Zobaczyła Loka, który wychyla się z kuchni.
-Pośpieszcie się. - Powiedział, gdy rodzeństwo szło na górę. - A, właśnie! Juliette, bierzesz katany?
-Nie mogę, jeżeli spotkamy ludzi Henriety, to mnie poznają.
-Jasne, nie pomyślałem... Więc nie wychylajcie się zbytnio.
-Hah, Lok. - Zaśmiał się Tek. - Poradzimy sobie, spokojnie.
Juliette i Tek weszli na chwilę do toalety, żeby założyć Tekowi soczewki.
-Trochę boli... - Powiedział chłopiec, przecierając oczy.
-Nie trzyj, musisz wytrzymać. Wszystko dobrze widzisz?
-Tak.
Wychodząc z toalety spotkali Sophie, która pośpiesznie gdzieś szła.
-Ej, mamy brać coś? Jakieś ciuchy? Ile tam zostaniemy?
Casterwill'ka zatrzymała się na chwilę. Próbowała nie patrzeć na Teka.
-Możecie wziąć, pewnie będziemy tam kilka dni, akurat o tej sprawie mało wiadomo Fundacji.
Juliette i Tek zaczęli szybko pakować rzeczy do jednej walizki. Wszyscy się śpieszyli. Minęła chwila, a byli już w taksówce i wyruszali na lotnisko...
Przepraszam za czcionkę tego rozdziału, ale musi taka zostać. Oczywiście inne rozdziały będą w tej czcionce, co zwykle. Kopiuję część opowiadania z poprzedniego bloga, bo chcę pisać to co wcześniej. Trochę też tu nudzę, wybaczcie, hehe.
-Pośpieszcie się. - Powiedział, gdy rodzeństwo szło na górę. - A, właśnie! Juliette, bierzesz katany?
-Nie mogę, jeżeli spotkamy ludzi Henriety, to mnie poznają.
-Jasne, nie pomyślałem... Więc nie wychylajcie się zbytnio.
-Hah, Lok. - Zaśmiał się Tek. - Poradzimy sobie, spokojnie.
Juliette i Tek weszli na chwilę do toalety, żeby założyć Tekowi soczewki.
-Trochę boli... - Powiedział chłopiec, przecierając oczy.
-Nie trzyj, musisz wytrzymać. Wszystko dobrze widzisz?
-Tak.
Wychodząc z toalety spotkali Sophie, która pośpiesznie gdzieś szła.
-Ej, mamy brać coś? Jakieś ciuchy? Ile tam zostaniemy?
Casterwill'ka zatrzymała się na chwilę. Próbowała nie patrzeć na Teka.
-Możecie wziąć, pewnie będziemy tam kilka dni, akurat o tej sprawie mało wiadomo Fundacji.
Juliette i Tek zaczęli szybko pakować rzeczy do jednej walizki. Wszyscy się śpieszyli. Minęła chwila, a byli już w taksówce i wyruszali na lotnisko...
~~~
Kiedy drużyna wysiadła z samochodu, poczuła świeży powiew wiatru. Na lotnisku w Marco Polo było przyjemnie chłodno. Podczas podróży rodzeństwo dowiedziało się, że będzie lecieć prywatnym samolotem Fundacji. Tek poczuł się wyjątkowy. Chociaż już wcześniej latał samolotami do Anglii, latanie prywatnym było bardziej ekscytujące. Przynajmniej dla 11 letniego chłopca.
Juliette te była podekscytowana. Rozglądała się na wszystkie strony, patrząc na ludzi, ich bagaże i wiele innych rzeczy.
Łowcy szybko skierowali się w jednym kierunku - samolot już na nich czekał. Mimo, że Lok i Sophie potrafili sterować takimi samolotami (bo ten był stosunkowo niewielki), to pilotował im jeden z członków Fundacji - Marcel.
Drużyna usiadła na miejscach. Lok i Sophie usiedli razem. Den chciał dosiąść się do nich, jednak Lambert powstrzymał go.
-Chciałbym porozmawiać z Sophie, nie bądź zły, usiądź z Juliette i Tekiem.
Ale Phils nie był zły. Rozumiał przyjaciela i usiadł z rodzeństwem, ponieważ były trzy fotele w jednym rzędzie. Samolot wystartował.
-Sophie... - Zaczął powoli Lok. - Ostatnio jesteś jakaś przybita, co się dzieje?
-Chodzi o Teka. - Powiedziała cicho. - Przypomina mi Kiela, przeraża mnie. Wiem, że to głupie, powinnam się opanować. To mi nie przystoi - nikomu nie przystoi takie zachowanie.
-Rozumiem cię. Na pewno się wkrótce przyzwyczaisz. Tek nie jest jak Kiel.
-Och, wiem! - Casterwill'ka wydęła usta. - Denerwuje mnie już bardziej moje zachowanie, a za nic nie potrafię się opanować.
Lok zaśmiał się. Sophie zawsze taka była. Rudowłosa szturchnęła go w ramię, nie lubiła tego głupkowatego śmiechu.
W tym samym czasie Den pokazywał rodzeństwu swoje Tytany.
-To jest Przeklęty Łucznik. Kiedy walczymy przeciw zwinnym i szybkim Tytanom, wybieram go.
-To dość oczywiste. - Powiedział Tek chcąc w jakiś sposób zabłysnąć inteligencją.
-Mam nadzieję, że jeśli znajdziemy w Quebec'u jakiegoś Tytana, to nie będzie on szybkim typem. Mój Amiś nie należy to takich. - Juliette pogłaskała amulet Ammita, który trzymała teraz w ręce.
-Amiś? - Spytał się Den.
-Ammit Pożeracz. - Dziewczyna uśmiechnęła się głupio, uświadamiając sobie, że nikt nie zdrobnia nazw Tytanów.
Nagle Łowcy usłyszeli komunikat od Marcela.
-Powoli zbliżamy się do Quebecu.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------Juliette te była podekscytowana. Rozglądała się na wszystkie strony, patrząc na ludzi, ich bagaże i wiele innych rzeczy.
Łowcy szybko skierowali się w jednym kierunku - samolot już na nich czekał. Mimo, że Lok i Sophie potrafili sterować takimi samolotami (bo ten był stosunkowo niewielki), to pilotował im jeden z członków Fundacji - Marcel.
Drużyna usiadła na miejscach. Lok i Sophie usiedli razem. Den chciał dosiąść się do nich, jednak Lambert powstrzymał go.
-Chciałbym porozmawiać z Sophie, nie bądź zły, usiądź z Juliette i Tekiem.
Ale Phils nie był zły. Rozumiał przyjaciela i usiadł z rodzeństwem, ponieważ były trzy fotele w jednym rzędzie. Samolot wystartował.
-Sophie... - Zaczął powoli Lok. - Ostatnio jesteś jakaś przybita, co się dzieje?
-Chodzi o Teka. - Powiedziała cicho. - Przypomina mi Kiela, przeraża mnie. Wiem, że to głupie, powinnam się opanować. To mi nie przystoi - nikomu nie przystoi takie zachowanie.
-Rozumiem cię. Na pewno się wkrótce przyzwyczaisz. Tek nie jest jak Kiel.
-Och, wiem! - Casterwill'ka wydęła usta. - Denerwuje mnie już bardziej moje zachowanie, a za nic nie potrafię się opanować.
Lok zaśmiał się. Sophie zawsze taka była. Rudowłosa szturchnęła go w ramię, nie lubiła tego głupkowatego śmiechu.
W tym samym czasie Den pokazywał rodzeństwu swoje Tytany.
-To jest Przeklęty Łucznik. Kiedy walczymy przeciw zwinnym i szybkim Tytanom, wybieram go.
-To dość oczywiste. - Powiedział Tek chcąc w jakiś sposób zabłysnąć inteligencją.
-Mam nadzieję, że jeśli znajdziemy w Quebec'u jakiegoś Tytana, to nie będzie on szybkim typem. Mój Amiś nie należy to takich. - Juliette pogłaskała amulet Ammita, który trzymała teraz w ręce.
-Amiś? - Spytał się Den.
-Ammit Pożeracz. - Dziewczyna uśmiechnęła się głupio, uświadamiając sobie, że nikt nie zdrobnia nazw Tytanów.
Nagle Łowcy usłyszeli komunikat od Marcela.
-Powoli zbliżamy się do Quebecu.
Przepraszam za czcionkę tego rozdziału, ale musi taka zostać. Oczywiście inne rozdziały będą w tej czcionce, co zwykle. Kopiuję część opowiadania z poprzedniego bloga, bo chcę pisać to co wcześniej. Trochę też tu nudzę, wybaczcie, hehe.
sobota, 24 grudnia 2016
Rozdział 6. - Recordatio
Winnica Elizy i Stanisława, obrzeża Wenecji, Włochy
Łowcy podjechali pod teren winnicy. Tym razem zamówili taksówkę zmęczeni szkoleniem. Juliette powiedziała przyjaciołom, że musi jeszcze coś załatwić z Elizą i Stanisławem. Rodzeństwo miało też szybko się spakować. Już dzisiaj przeprowadzali się do drużyny Loka. Nie chcieli czekać, aż ludzie Henrietty ich odnajdą, martwili się też o ciotkę i wujka. Henrietta zabiłaby ich za przetrzymywanie dzieci.
Juliette i Tek wysiedli z auta. Dziewczyna rozglądała się niespokojnie na boki szukając nieproszonych gości. Na szczęście nikogo nie było. Tek dotrzymywał jej kroku. Poszli szybko w stronę domu.
Otworzyła im Eliza ubrana w domowe ciuchy. Jak zwykle miała włosy związane w gruby kucyk. Rodzeństwo przywitało się z ciotką, po czym prędko poszło na górę, do swojego pokoju. Juliette znalazła w którymś z pomieszczeń niedużą walizkę i zaczęła do niej pakować swoje ubrania. Potem włożyła tam rzeczy brata, ich szczoteczki do zębów, inne pierdoły. Na końcu wcisnęła do walizki laptopa. Odwracając się od jednej z półek prawie strąciła doniczkę z kwiatkiem. Zapomniała, że Sophie przed wyjazdem z biblioteki rzuciła na nie Disperento. Casterwill'ka nie chciała, żeby taksówkarz cokolwiek zobaczył.
Rodzeństwo zeszło na dół. Juliette ciągnęła po schodach walizkę, a Tek miał na sobie jeszcze plecak. Eliza wyszła przejęta z kuchni, gdzie spędzała większość czasu.
-Wyjeżdżacie, tak? - Spytała z prawie niezauważalnym smutkiem w oczach.
Juliette przytaknęła. Eliza przeszła do spiżarni. Nastolatka skrzyżowała ręce. Nie chciało jej się czekać na ciotkę.
-Eliza, no... - Powiedziała do niej, ale ta nie odpowiedziała.
Eliza wróciła dosłownie po minucie. Trzymała w ręce dwa amulety. Jeden szary z niebieskim kryształem w środku, a drugi czarno-biały z zielonym kryształem w środku. Bez ostrzeżenia wcisnęła je w dłonie rodzeństwa. Tekowi Skoczka, Juliette Gareona.
-Nie są mi już potrzebne, oddaje je wam. - Powiedziała Eliza. Juliette i Tek uśmiechnęli się. Wiedzieli, że nie ma się co kłócić z ciotką. Kobieta zrobiła pauzę. -Pamiętasz, co miałaś zrobić?
Rodzeństwo zrozumiało, że to już czas pożegnania. Recordatio było potężnym zaklęciem wymazującym pamięć. Usuwało te wspomnienia, które się chciało. Po trafieniu czarem osoba dotknięta nim na krótką chwilę traciła świadomość. To sama Eliza nauczyła Juliette tego zaklęcia. Rzadkiego zaklęcia dla łowców.
Juliette Ray przymknęła oczy.
-Recordatio...
Stanisław był w stajni. Czyścił tam jedną z gniadych klaczy. Rodzeństwo podeszło do niego. Starszy pan wyszedł z boksu.
-Już wyjeżdżacie?
-Tak. - Odparł Tek patrząc w bok.
-Więc... Żegnajcie.
Juliette podeszła do niego, mężczyzna dobrze wiedział, co dziewczyna chce zrobić.
-Recordatio.
Łowcy podjechali pod teren winnicy. Tym razem zamówili taksówkę zmęczeni szkoleniem. Juliette powiedziała przyjaciołom, że musi jeszcze coś załatwić z Elizą i Stanisławem. Rodzeństwo miało też szybko się spakować. Już dzisiaj przeprowadzali się do drużyny Loka. Nie chcieli czekać, aż ludzie Henrietty ich odnajdą, martwili się też o ciotkę i wujka. Henrietta zabiłaby ich za przetrzymywanie dzieci.
Juliette i Tek wysiedli z auta. Dziewczyna rozglądała się niespokojnie na boki szukając nieproszonych gości. Na szczęście nikogo nie było. Tek dotrzymywał jej kroku. Poszli szybko w stronę domu.
Otworzyła im Eliza ubrana w domowe ciuchy. Jak zwykle miała włosy związane w gruby kucyk. Rodzeństwo przywitało się z ciotką, po czym prędko poszło na górę, do swojego pokoju. Juliette znalazła w którymś z pomieszczeń niedużą walizkę i zaczęła do niej pakować swoje ubrania. Potem włożyła tam rzeczy brata, ich szczoteczki do zębów, inne pierdoły. Na końcu wcisnęła do walizki laptopa. Odwracając się od jednej z półek prawie strąciła doniczkę z kwiatkiem. Zapomniała, że Sophie przed wyjazdem z biblioteki rzuciła na nie Disperento. Casterwill'ka nie chciała, żeby taksówkarz cokolwiek zobaczył.
Rodzeństwo zeszło na dół. Juliette ciągnęła po schodach walizkę, a Tek miał na sobie jeszcze plecak. Eliza wyszła przejęta z kuchni, gdzie spędzała większość czasu.
-Wyjeżdżacie, tak? - Spytała z prawie niezauważalnym smutkiem w oczach.
Juliette przytaknęła. Eliza przeszła do spiżarni. Nastolatka skrzyżowała ręce. Nie chciało jej się czekać na ciotkę.
-Eliza, no... - Powiedziała do niej, ale ta nie odpowiedziała.
Eliza wróciła dosłownie po minucie. Trzymała w ręce dwa amulety. Jeden szary z niebieskim kryształem w środku, a drugi czarno-biały z zielonym kryształem w środku. Bez ostrzeżenia wcisnęła je w dłonie rodzeństwa. Tekowi Skoczka, Juliette Gareona.
-Nie są mi już potrzebne, oddaje je wam. - Powiedziała Eliza. Juliette i Tek uśmiechnęli się. Wiedzieli, że nie ma się co kłócić z ciotką. Kobieta zrobiła pauzę. -Pamiętasz, co miałaś zrobić?
Rodzeństwo zrozumiało, że to już czas pożegnania. Recordatio było potężnym zaklęciem wymazującym pamięć. Usuwało te wspomnienia, które się chciało. Po trafieniu czarem osoba dotknięta nim na krótką chwilę traciła świadomość. To sama Eliza nauczyła Juliette tego zaklęcia. Rzadkiego zaklęcia dla łowców.
Juliette Ray przymknęła oczy.
-Recordatio...
Stanisław był w stajni. Czyścił tam jedną z gniadych klaczy. Rodzeństwo podeszło do niego. Starszy pan wyszedł z boksu.
-Już wyjeżdżacie?
-Tak. - Odparł Tek patrząc w bok.
-Więc... Żegnajcie.
Juliette podeszła do niego, mężczyzna dobrze wiedział, co dziewczyna chce zrobić.
-Recordatio.
~~~
Dom drużyny Loka, Wenecja, Włochy
Wszyscy wysiedli z taksówki. Kierowca domagał się dodatkowej zapłaty w związku z czekaniem przy w winnicy. Sophie zapłaciła mu z naburmuszoną miną. Zbliżał się już wieczór, mimo to niebo nadal było jasne. Juliette wciągnęła walizkę przez próg domu. Z pomocą brata wciągnęła ją na górę, gdzie znajdował się ich wspólny pokój. Lok wszedł do pokoju, a za nim wleciał Cherit.
-Może wam w czymś pomóc? - Spytał.
Oboje odwrócili się w jego stronę.
-Nie, dzięki. Zejdziemy do was, jak się rozpakujemy.. - Powiedziała Juliette.
Rodzeństwo zeszło do salonu. Juliette i Tek usiedli luźno na kanapie. Sophie była w kuchni i podgrzewała wcześniej ugotowaną zupę. Lok oraz Den oglądali telewizję wraz z rodzeństwem, a Cherit drzemał na jednej z półek. W pewnym momencie Lok zagadał Juliette.
-Co teraz zamierzacie zrobić? Macie plany co do Henrietty?
-Lok, nie sądzisz, że jest za wcześnie na takie pytania? - Krzyknęła Sophie, bo z salonu było wszystko słychać.
Chłopak przygryzł mimowolnie wargę. Może i było za wcześnie, ale ciekawość go zżerała. W końcu kto by nie chciał dowiedzieć się więcej o takich zdarzeniach? Dla Juliette wcale nie było za wcześnie, rozumiała jego ciekawość.
-Szczerze to musimy czekać na Henriettę. Pamiętajcie, nic przy niej nie róbcie pierwsi, bo wpadniecie w pułapkę. Jej iluzja jest naprawdę potężna. - Powiedziała głośniej, żeby Sophie dosłyszała, chociaż generalnie to nie było potrzebne.
Den wtrącił się w rozmowę. Też był zaciekawiony.
-I jaki Henrietta może zrobić ruch?
-Prawdopodobnie niedługo zorientuje się, że jej kochani fanatycy nie żyją i wyśle kogoś tutaj. Głupiutka. - Juliette przewróciła oczami na myśl o egoizmie Henrietty, a Tek skrzywił się przypominając sobie, jak siostra zabiła fanatyków. - Poza tym i tak nic nie zdziała, póki mnie nie znajdzie. A to jej trochę zajmie.
Trójka gadała jeszcze przez chwilę. Tek poszedł bez słowa na górę. Juliette tylko zerknęła na niego i kontynuowała rozmowę z chłopakami. Po chwili Tek wrócił z dwoma amuletami w dłoni. Usiadł na kanapie. Lok i Den spojrzeli na niego zaciekawieni.
-Wypróbujmy naszych nowych Tytanów. - Powiedział ze sztucznym podekscytowaniem. W rzeczywistości nie chciał, żeby jego siostra mówiła o Henriecie. Nienawidził tego tematu tak samo jak czerwonowłosej.
-Jasne. Ty pierwszy jak mniemam? - Pokazała mu język.
Chłopiec uśmiechnął się. Dał jeden z amuletów siostrze i wstał z kanapy, aby łatwiej przyzwać Tytana. Zacisnął amulet w ręce.
-Skoczku! - Wykrzyknął niepewnie. Na jego ramieniu wylądował nieduży Tytan przypominający wiewiórkę.
Tek przybliżył się do siostry. Gareon przekrzywił łeb patrząc na Skoczka. Skoczek powąchał ostrożnie jaszczurkę.
-Rrruk. - Juliette naśladowała Gareona, a ten dziwnie spojrzał na właścicielkę. - Chyba wystarczy. - Położyła Tytana na podłodze. - Gareonie, wracaj.
-Może wam w czymś pomóc? - Spytał.
Oboje odwrócili się w jego stronę.
-Nie, dzięki. Zejdziemy do was, jak się rozpakujemy.. - Powiedziała Juliette.
Rodzeństwo zeszło do salonu. Juliette i Tek usiedli luźno na kanapie. Sophie była w kuchni i podgrzewała wcześniej ugotowaną zupę. Lok oraz Den oglądali telewizję wraz z rodzeństwem, a Cherit drzemał na jednej z półek. W pewnym momencie Lok zagadał Juliette.
-Co teraz zamierzacie zrobić? Macie plany co do Henrietty?
-Lok, nie sądzisz, że jest za wcześnie na takie pytania? - Krzyknęła Sophie, bo z salonu było wszystko słychać.
Chłopak przygryzł mimowolnie wargę. Może i było za wcześnie, ale ciekawość go zżerała. W końcu kto by nie chciał dowiedzieć się więcej o takich zdarzeniach? Dla Juliette wcale nie było za wcześnie, rozumiała jego ciekawość.
-Szczerze to musimy czekać na Henriettę. Pamiętajcie, nic przy niej nie róbcie pierwsi, bo wpadniecie w pułapkę. Jej iluzja jest naprawdę potężna. - Powiedziała głośniej, żeby Sophie dosłyszała, chociaż generalnie to nie było potrzebne.
Den wtrącił się w rozmowę. Też był zaciekawiony.
-I jaki Henrietta może zrobić ruch?
-Prawdopodobnie niedługo zorientuje się, że jej kochani fanatycy nie żyją i wyśle kogoś tutaj. Głupiutka. - Juliette przewróciła oczami na myśl o egoizmie Henrietty, a Tek skrzywił się przypominając sobie, jak siostra zabiła fanatyków. - Poza tym i tak nic nie zdziała, póki mnie nie znajdzie. A to jej trochę zajmie.
Trójka gadała jeszcze przez chwilę. Tek poszedł bez słowa na górę. Juliette tylko zerknęła na niego i kontynuowała rozmowę z chłopakami. Po chwili Tek wrócił z dwoma amuletami w dłoni. Usiadł na kanapie. Lok i Den spojrzeli na niego zaciekawieni.
-Wypróbujmy naszych nowych Tytanów. - Powiedział ze sztucznym podekscytowaniem. W rzeczywistości nie chciał, żeby jego siostra mówiła o Henriecie. Nienawidził tego tematu tak samo jak czerwonowłosej.
-Jasne. Ty pierwszy jak mniemam? - Pokazała mu język.
Chłopiec uśmiechnął się. Dał jeden z amuletów siostrze i wstał z kanapy, aby łatwiej przyzwać Tytana. Zacisnął amulet w ręce.
-Skoczku! - Wykrzyknął niepewnie. Na jego ramieniu wylądował nieduży Tytan przypominający wiewiórkę.
Atak: 1
Obrona: 1
Typ: Meso-Tytan
Mały
-To skoczek! - Krzyknął Lok ucieszony. - Też mam takiego.
Tek pogłaskał Skoczka po głowie. Mały Tytan polizał go w policzek. Chłopiec zaśmiał się.
-Juliette - Powiedział przez śmiech. - Teraz twoja kolej, niech nasze Tytany się poznają.
Dziewczyna wstała uśmiechając się. Stanęła koło Teka
-Gareon. - Powiedziała, a Gareon wylądował na jej głowie. Wydał z siebie dźwięk przypominający burczenie brzucha. Patrzył jej głęboko w oczy. Ray zdjęła Tytana z głowy i trzymała go w rękach jak kota. Od razu jej się spodobał.
Atak: 1
Obrona: 3
Typ: Yama-Tytan
Rozmiar: Mały
Tek przybliżył się do siostry. Gareon przekrzywił łeb patrząc na Skoczka. Skoczek powąchał ostrożnie jaszczurkę.
-Rrruk. - Juliette naśladowała Gareona, a ten dziwnie spojrzał na właścicielkę. - Chyba wystarczy. - Położyła Tytana na podłodze. - Gareonie, wracaj.
Zwierzak na rozkaz wrócił do amuletu. Zaraz potem Tek odwołał swojego Tytana. Sophie wyszła w końcu z kuchni, jednak nie zdążyła zobaczyć nawet amuletów, bo rodzeństwo schowało je do kieszeni.
~~~
Po krótkiej rozmowie i zjedzonych kanapkach, Juliette i Tek wrócili do swojego pokoju. Chcieli iść już spać, byli zmęczeni po tym całym szkoleniu, a dodatkowo umówili się z drużyną, że jeszcze jutro wpadną do biblioteki potrenować. Tek umył się szybko i wprost padł do łóżka.
-Nie idziesz spać? - Spytał cicho.
Dziewczyna pomachała w jego stronę swoją książką.
Kiedy Juliette poczekała i Tek zasnął po kilku minutach, otworzyła duże okno w pokoju. Była dopiero 20, więc inni (nie licząc Cherita) jeszcze nie spali. Juliette wyszła przez okno. Dzięki powietrzu, które nią niosło, nic sobie nie zrobiła. Wyglądała, jakby po prostu delikatnie leciała na dół.
Trzymając w dłoni 10 euro, które dostała od Elizy, skierowała się w kierunku sklepu z kosmetykami. Widziała go po drodze, kiedy wracała taksówką do nowego domu. Na szczęście Henrietta nie zorientowała się jeszcze, że jej ludzie zginęli i w pobliżu nie grasowali żadni fanatycy. Poza tym dziewczyna miała w okół siebie pełno broni - powietrza.
Do sklepu było trochę drogi, więc Ray wzięło na przemyślenia. Przez całe dnie martwiła się, że Henrietta ich znajdzie. Była przez to sztywna i ponura, co kompletnie niszczyło jej samopoczucie. A przecież czerwonowłosa i tak w końcu ich złapie, jednak nie będzie mogła nic zrobić Juliette, bo jest jej potrzebna.
Trzeba chronić Teka... I tak bardzo się nie przejmować. Wyluzuj się, Ray, do cholery.
Otworzyła przeźroczyste drzwi kosmetycznego sklepu. Kasjerka przejechała ją wzrokiem od stóp do głowy.
-Dobry wieczór. - Powiedziała kobieta niechętnie.
-Nie idziesz spać? - Spytał cicho.
Dziewczyna pomachała w jego stronę swoją książką.
Kiedy Juliette poczekała i Tek zasnął po kilku minutach, otworzyła duże okno w pokoju. Była dopiero 20, więc inni (nie licząc Cherita) jeszcze nie spali. Juliette wyszła przez okno. Dzięki powietrzu, które nią niosło, nic sobie nie zrobiła. Wyglądała, jakby po prostu delikatnie leciała na dół.
Trzymając w dłoni 10 euro, które dostała od Elizy, skierowała się w kierunku sklepu z kosmetykami. Widziała go po drodze, kiedy wracała taksówką do nowego domu. Na szczęście Henrietta nie zorientowała się jeszcze, że jej ludzie zginęli i w pobliżu nie grasowali żadni fanatycy. Poza tym dziewczyna miała w okół siebie pełno broni - powietrza.
Do sklepu było trochę drogi, więc Ray wzięło na przemyślenia. Przez całe dnie martwiła się, że Henrietta ich znajdzie. Była przez to sztywna i ponura, co kompletnie niszczyło jej samopoczucie. A przecież czerwonowłosa i tak w końcu ich złapie, jednak nie będzie mogła nic zrobić Juliette, bo jest jej potrzebna.
Trzeba chronić Teka... I tak bardzo się nie przejmować. Wyluzuj się, Ray, do cholery.
Otworzyła przeźroczyste drzwi kosmetycznego sklepu. Kasjerka przejechała ją wzrokiem od stóp do głowy.
-Dobry wieczór. - Powiedziała kobieta niechętnie.
-Bry.
Juliette w końcu znalazła to, czego szukała. Podeszła z niewielkim pudełkiem do lady.
-Cztery pięćdziesiąt.
Ray dała kasjerce zgnieciony banknot.
-Do widzenia. - Odparła Ray, ale kobieta nie odpowiedziała.
Juliette wróciła do domu tą samą drogą i tak samo do niego weszła. Na szczęście nikt nie połapał się, że jej nie było. Szybko przeszła do toalety, nie martwiła się, że ktoś będzie chciał wiedzieć, co robi. Przecież jeszcze się nie myła.
Juliette w końcu znalazła to, czego szukała. Podeszła z niewielkim pudełkiem do lady.
-Cztery pięćdziesiąt.
Ray dała kasjerce zgnieciony banknot.
-Do widzenia. - Odparła Ray, ale kobieta nie odpowiedziała.
Juliette wróciła do domu tą samą drogą i tak samo do niego weszła. Na szczęście nikt nie połapał się, że jej nie było. Szybko przeszła do toalety, nie martwiła się, że ktoś będzie chciał wiedzieć, co robi. Przecież jeszcze się nie myła.
~~~
Nazajutrz rano Juliette zeszła w podskokach na dół. Po wczorajszych przemyśleniach przestała się zamartwiać. Tek jeszcze drzemał i z całą pewnością nie zamierzała go budzić. Usłyszała stukot talerzy w kuchni.
Sophie przygotowuje śniadanie?
To był Den. Stał odwrócony w stronę blatu i robił sobie kanapki. Nie sądziła, że to właśnie on wstanie tak wcześnie, bowiem była dopiero siódma rano.
Sophie przygotowuje śniadanie?
To był Den. Stał odwrócony w stronę blatu i robił sobie kanapki. Nie sądziła, że to właśnie on wstanie tak wcześnie, bowiem była dopiero siódma rano.
-Hej, Den. - Rzuciła beztrosko czekając na jego reakcję.
Chłopak odwrócił się.
Chłopak odwrócił się.
-Juliette... Twoje włosy... Są całe brązowe.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hehe, to zakończenie jest boskie ^^ Widać udalo mi się napisać rozdział przed wyjazdem, ale mam jeszcze niespodziankę... Napisałam też rozdział 7 c:
Wesołych Świąt.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hehe, to zakończenie jest boskie ^^ Widać udalo mi się napisać rozdział przed wyjazdem, ale mam jeszcze niespodziankę... Napisałam też rozdział 7 c:
Wesołych Świąt.
wtorek, 20 grudnia 2016
poniedziałek, 19 grudnia 2016
Rozdział 5. (2/2) - Szkolenie
Tek czytał uważnie książki zawierające historię Huntika. Były one dość stare i poniszczone, na pierwszy rzut oka zniechęcały do czytania. Tek jednak zaczął przeglądać leniwie pierwsze strony, aby potem całkiem się wciągnąć. W przeciwieństwie do Juliette nigdy nie interesował się historiami opowiadanymi przez Elizę. Jedynymi, które lubił, były te, gdzie Eliza opowiadała o swoich misjach i szukaniu Tytanów.
Juliette przekładała szybko kartki książki, która opisywała pierwsze dzieje Huntika. Jej katany leżały oparte o ścianę. Znalazła wzmiankę o świecie Tytanów, ale nie była ona na tyle długa, żeby dziewczyna dowiedziała się czegoś nowego. Postanowiła, że poczyta jeszcze raz najnowszą książkę dotyczącą Fundacji Huntik napisaną przez Tersly'ego. Mówiła ona o zdradzie człowieka zwanego Profesorem, klątwie Metza, legendarnych Tytanach i zaginięciu Eathona Lamberta - ojca Loka. Juliette nie wczytywała się bardzo w książkę. Wiedziała, że w każdej chwili może o wszystko zapytać swoich przyjaciół. Poczekała jeszcze na Teka, po czym szybko przeszli do sali treningowej. Lok, Den i Cherit zostali w bibliotece, bo nie zamierzali im przeszkadzać.
Sophie uczyła ich zaklęć. Z drużyny to właśnie ona się na tym najbardziej znała. Wybrała kilka zaklęć.
-Zaklęcia zależą od siły woli łowcy. - Zaczęła powoli. - Musicie skoncentrować się, wycelować i następnie zaatakować czarem cel. Wybrałam na dzisiaj Burzę Błysków, Ostry Mróz oraz Puls Światła.
Casterwill'ka wskazała palcem na dwóch manekinów. Bez ostrzeżenia użyła na jednym z nich Burzy Błysków. Manekin zachwiał się porządnie, ale zaklęcie nie było na tyle silne, by go przewrócić.
-No, spróbujcie teraz wy. - Powiedziała do rodzeństwa.
Juliette nadal nie była przekonana co do zaklęć, za to Tek wręcz pchał się do tego. Wyszedł na przeciw manekina i spróbował rzucić zaklęcie. Wypowiedział głośno kilka razy nazwę czaru. W końcu z jego dłoni wyleciał strumień światła. Nie był duży, ale jak na pierwsze zaklęcie to i tak coś.
-Dobrze... - Powiedziała z uśmiechem Casterwill'ka.
Siostra Teka wiedziała, że prędzej czy później Sophie poprosi ją o rzucenie czaru, więc spróbowała rzucić Ostry Mróz. O wiele bardziej lubiła chłód od ciepła i pomyślała, że to zaklęcie będzie dla niej przyjemniejsze. Wycelowała dłonią w manekina.
-Ostry Mróz! - Wykrzyknęła głośno, a zaklęcie od razu się udało. Lalka z hukiem upadła na ziemię.
-Wow. Bardzo mocne zaklęcie. - Zwróciła się Sophie do Juliette. - Próbowałaś już tego kiedyś?
Juliette pokręciła przecząco głową. Czuła, że zaraz upadnie. Czar był silny i zużył jej energię łowcy, która nie była jeszcze rozwinięta. Dziewczyna podeszła do stolika, na którym leżało kilka książek na temat rodzajów broni i oparła się o niego. Lekko dyszała.
-Nie martw się, zaraz ci przejdzie. - Rzekła Sophie troskliwie. - Ja tak mam po rzuceniu kilkunastu czarów, ty kiedyś też się tak wyćwiczysz. - Spojrzała na jej brata. -... No i Tek też.
Sophie, Juliette i Tek poćwiczyli jeszcze trochę. Tek rzucił kilka słabszych zaklęć, lecz za każdym razem były mocniejsze. Jego siostra postarała się użyć Pulsu Światła. Był równie silny jak Ostry mróz i powalił manekina na ziemię.
Po zaklęciach trójka trochę odpoczęła. Juliette i Tek napili się wody, którą przyniósł im Klemens. Wszyscy siedzieli w bibliotece. Ray koło Dena.
-Jak ci poszły zaklęcia? - Spytał się chłopak?
Juliette dopiła wodę.
-A, nawet dobrze... - Powiedziała bez entuzjazmu. - Ty też czujesz mrowienie, kiedy je rzucasz?
-Nie.
-Dziwne uczucie...
Phils zauważył, że dziewczyna nie ma zbytniej ochoty na rozmowę. Nie chcąc być nachalny, nie spytał już o nic.
Lok, Den, Cherit i rodzeństwo przeszli do tej samej sali, gdzie Sophie uczyła zaklęć. Początkujący łowcy mieli się uczyć walczyć. Juliette oparła się o ścianę.
-Już mówiłam, że umiemy się bronić. - Powiedziała ze znudzeniem.
-To nam to udowodnijcie. - Odpowiedział Den z dziarskim uśmiechem.
Dziewczyna zaczęła powoli iść w stronę Phils'a, który stał na środku sali. Zaczęła stopniowo przyśpieszać. Den już wiedział co się święci. Schylił się i zacisnął pięści. Dziewczyna zaczęła biec. Czekał, aż będzie bliżej. Kiedy w końcu zamachnął się, by wyprowadzić cios, Juliette przeskoczyła nad jego ciałem bez najmniejszego wysiłku. Zanim się zorientował, podcięła mu nogę. Den nie upadł, podparł się rękami. Szybko wstał, a Juliette zaatakowała kopnięciem z półobrotu. Chłopak odskoczył w tył, ledwo co unikając ciosu. Ray odsunęła się od niego kończąc walkę.
-Mówiłam. - Powiedziała delikatnie. - Myślicie, że co robiliśmy przez te lata spędzone u Henrietty? - Zapytała Loka i Dena. Chłopaki spuścili wzrok.
-Przepraszam, że ci nie wierzyliśmy. Po prostu chcieliśmy się przekonać, czy naprawdę tak jest. - Powiedział Lok.
-Nie szkodzi. - Odparła.
-Den, a może chcesz jeszcze walczyć ze mną? - Tek był pełen nadziei.
Chłopak się zaśmiał nadal trochę dysząc.
-Nie dzisiaj, Tek.
-To chyba wszystko na dzisiaj? - Przerwał im Lambert. - Wracajmy do domu.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W końcu jest :D Co do następnego rozdziału... Postaram się go napisać przed 31, bo potem wyjeżdżam i nie będzie mnie do 8 stycznia.
Juliette przekładała szybko kartki książki, która opisywała pierwsze dzieje Huntika. Jej katany leżały oparte o ścianę. Znalazła wzmiankę o świecie Tytanów, ale nie była ona na tyle długa, żeby dziewczyna dowiedziała się czegoś nowego. Postanowiła, że poczyta jeszcze raz najnowszą książkę dotyczącą Fundacji Huntik napisaną przez Tersly'ego. Mówiła ona o zdradzie człowieka zwanego Profesorem, klątwie Metza, legendarnych Tytanach i zaginięciu Eathona Lamberta - ojca Loka. Juliette nie wczytywała się bardzo w książkę. Wiedziała, że w każdej chwili może o wszystko zapytać swoich przyjaciół. Poczekała jeszcze na Teka, po czym szybko przeszli do sali treningowej. Lok, Den i Cherit zostali w bibliotece, bo nie zamierzali im przeszkadzać.
Sophie uczyła ich zaklęć. Z drużyny to właśnie ona się na tym najbardziej znała. Wybrała kilka zaklęć.
-Zaklęcia zależą od siły woli łowcy. - Zaczęła powoli. - Musicie skoncentrować się, wycelować i następnie zaatakować czarem cel. Wybrałam na dzisiaj Burzę Błysków, Ostry Mróz oraz Puls Światła.
Casterwill'ka wskazała palcem na dwóch manekinów. Bez ostrzeżenia użyła na jednym z nich Burzy Błysków. Manekin zachwiał się porządnie, ale zaklęcie nie było na tyle silne, by go przewrócić.
-No, spróbujcie teraz wy. - Powiedziała do rodzeństwa.
Juliette nadal nie była przekonana co do zaklęć, za to Tek wręcz pchał się do tego. Wyszedł na przeciw manekina i spróbował rzucić zaklęcie. Wypowiedział głośno kilka razy nazwę czaru. W końcu z jego dłoni wyleciał strumień światła. Nie był duży, ale jak na pierwsze zaklęcie to i tak coś.
-Dobrze... - Powiedziała z uśmiechem Casterwill'ka.
Siostra Teka wiedziała, że prędzej czy później Sophie poprosi ją o rzucenie czaru, więc spróbowała rzucić Ostry Mróz. O wiele bardziej lubiła chłód od ciepła i pomyślała, że to zaklęcie będzie dla niej przyjemniejsze. Wycelowała dłonią w manekina.
-Ostry Mróz! - Wykrzyknęła głośno, a zaklęcie od razu się udało. Lalka z hukiem upadła na ziemię.
-Wow. Bardzo mocne zaklęcie. - Zwróciła się Sophie do Juliette. - Próbowałaś już tego kiedyś?
Juliette pokręciła przecząco głową. Czuła, że zaraz upadnie. Czar był silny i zużył jej energię łowcy, która nie była jeszcze rozwinięta. Dziewczyna podeszła do stolika, na którym leżało kilka książek na temat rodzajów broni i oparła się o niego. Lekko dyszała.
-Nie martw się, zaraz ci przejdzie. - Rzekła Sophie troskliwie. - Ja tak mam po rzuceniu kilkunastu czarów, ty kiedyś też się tak wyćwiczysz. - Spojrzała na jej brata. -... No i Tek też.
Sophie, Juliette i Tek poćwiczyli jeszcze trochę. Tek rzucił kilka słabszych zaklęć, lecz za każdym razem były mocniejsze. Jego siostra postarała się użyć Pulsu Światła. Był równie silny jak Ostry mróz i powalił manekina na ziemię.
Po zaklęciach trójka trochę odpoczęła. Juliette i Tek napili się wody, którą przyniósł im Klemens. Wszyscy siedzieli w bibliotece. Ray koło Dena.
-Jak ci poszły zaklęcia? - Spytał się chłopak?
Juliette dopiła wodę.
-A, nawet dobrze... - Powiedziała bez entuzjazmu. - Ty też czujesz mrowienie, kiedy je rzucasz?
-Nie.
-Dziwne uczucie...
Phils zauważył, że dziewczyna nie ma zbytniej ochoty na rozmowę. Nie chcąc być nachalny, nie spytał już o nic.
Lok, Den, Cherit i rodzeństwo przeszli do tej samej sali, gdzie Sophie uczyła zaklęć. Początkujący łowcy mieli się uczyć walczyć. Juliette oparła się o ścianę.
-Już mówiłam, że umiemy się bronić. - Powiedziała ze znudzeniem.
-To nam to udowodnijcie. - Odpowiedział Den z dziarskim uśmiechem.
Dziewczyna zaczęła powoli iść w stronę Phils'a, który stał na środku sali. Zaczęła stopniowo przyśpieszać. Den już wiedział co się święci. Schylił się i zacisnął pięści. Dziewczyna zaczęła biec. Czekał, aż będzie bliżej. Kiedy w końcu zamachnął się, by wyprowadzić cios, Juliette przeskoczyła nad jego ciałem bez najmniejszego wysiłku. Zanim się zorientował, podcięła mu nogę. Den nie upadł, podparł się rękami. Szybko wstał, a Juliette zaatakowała kopnięciem z półobrotu. Chłopak odskoczył w tył, ledwo co unikając ciosu. Ray odsunęła się od niego kończąc walkę.
-Mówiłam. - Powiedziała delikatnie. - Myślicie, że co robiliśmy przez te lata spędzone u Henrietty? - Zapytała Loka i Dena. Chłopaki spuścili wzrok.
-Przepraszam, że ci nie wierzyliśmy. Po prostu chcieliśmy się przekonać, czy naprawdę tak jest. - Powiedział Lok.
-Nie szkodzi. - Odparła.
-Den, a może chcesz jeszcze walczyć ze mną? - Tek był pełen nadziei.
Chłopak się zaśmiał nadal trochę dysząc.
-Nie dzisiaj, Tek.
-To chyba wszystko na dzisiaj? - Przerwał im Lambert. - Wracajmy do domu.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W końcu jest :D Co do następnego rozdziału... Postaram się go napisać przed 31, bo potem wyjeżdżam i nie będzie mnie do 8 stycznia.
sobota, 3 grudnia 2016
Rozdział 5. (1/2) - Szkolenie
Jak na życzenie katany Juliette zrobiły się widzialne. Dziewczyna obniżyła głowę i zmarszczyła brwi. Patrzyła tak przez chwilę na Metza, który wydawał się tym nieprzejęty. Amulety nadal wisiały na jego palcach. Juliette złapała za rękojeści mieczy, po czym zaczęła powoli podchodzić do mężczyzny. On odruchowo cofnął się, jednak zaraz się uspokoił.
-Więc z którym mam zaczynać? - Zapytała nadal ze zmarszczonymi brwiami.
-Venedek?
-Pokonam go zanim się pojawi.
-Spróbuj.
Metz wezwał tytana, a Juliette natychmiastowo wyjęła jedną z katan. Szare światło pochodzące od tytana poleciało na lewo. Dziewczyna śledziła je wzrokiem. Juliette zgięła nogi. Venedek wylądował na podłodze, rozejrzał się, a po chwili został przecięty mieczem. Dziewczyna poprawiła swoją grzywkę.
-Mówiłam. Teraz będzie cierpiał.
-O czym ty mówisz? - Spytał się jej mężczyzna. - Jak to cierpiał?
-Dwie magiczne katany - Lux i Nox. Przystosowane do zabijania tytanów. Te, które raz je poczują, będą je pamiętać do końca życia. Dotyk Lux będzie wspomnieniem twojego Venedeka, ale no cóż, sam tego chciałeś. - Uniosła brwi.
Metz westchnął. Juliette miała rację, nie powinien był dawać jej tak słabego tytana. Ale musiał kontynuować.
-Co powiesz na Wolnego Strzelca?
Był ciekawy, co zrobi z tak twardym przeciwnikiem. Dziewczyna wyjęła drugą katanę i kiwnęła głową. Metz wezwał tytana. Kiedy już się pojawił, jego właściciel wydał mu rozkaz. Wolny Strzelec zaczął iść stronę Juliette, było przy tym słychać wyraźne odgłosy. Juliette czekała, aż tytan się do niej zbliży. Gdy już był blisko i chciał zaatakować, nastolatka uchyliła się, po czym jednym ruchem przecięła jego kopię. Metz mimowolnie otworzył usta z wrażenia. Wolny Strzelec zezłościł się. Spróbował popchnąć Ray swoją tarczą, jednak ta przebiegła za niego, aby wyskoczyć do góry i ściąć mu głowę. Jej katana - Nox nie potrzebowała do tego żadnej siły.
Juliette popatrzyła na Metza. Była coraz bardziej zdenerwowana.
-Możemy już przestać? W ogóle po co to wszystko?
-Chciałem sprawdzić, czy naprawdę jesteś takim zagrożeniem dla tytanów. Wolny Strzelec był najsilniejszy i ty go pokonałaś.
Juliette schowała katany.
-Pokonywałam już silniejsze tytany. Nie mam zamiaru dłużej tego robić, to wcale nie sprawia mi przyjemności.
Metz spochmurniał, po czym schował amulety do walizki. Tek, wiedząc że już wszystko skończone, podszedł do siostry. Ta zerknęła na niego ukradkiem. Nadal była zdenerwowana i nie miała najmniejszej ochoty, żeby się odzywał. Metz skończył chować amulety i oparł się o stół. Rodzeństwo czekało na jakiekolwiek słowa ze strony mężczyzny.
-Juliette, Tek... - Zaczął. - Będziecie pod naszą obserwacją, musicie mnie powiadomić, jak tylko coś się stanie, oraz jak my pomożemy wam - wy musicie pomóc nam. - Na twarzy Teka pojawił się lekki uśmiech. - Od dzisiaj należycie oficjalnie do Fundacji Huntik. Zostajecie przyłączeni do drużyny Loka Lamberta.
-Tak! - Krzyknął uradowany Tek.
-Musicie tylko się nie wychylać i przejść szkolenie dla łowców.
-Jak to szkolenie ma wyglądać? - Wychylił się Tek.
-Poznacie całość historii łowców, nauczycie się posługiwać czarami i nauczycie się również samoobrony.
Juliette złapała się za kark zamyślona.
-Ech, co do zaklęć nie jestem pewna, przecież mamy własne...
-Wiem o tym, ale to obowiązkowe.
-Szczerze mówiąc to na każdej misji będziemy narażeni na spotkanie z ludźmi Henrietty. - Powiedział Tek.
-Nie możemy dać się poznać... Będę musiała schować katany.
-A co z twoimi włosami? - Spytał się stojący z resztą grupy Den.
-O to się nie martw. Kiedy mamy zacząć to całe szkolenie? - Zapytała się po chwili Juliette.
-Jesteście w bibliotece, więc jeśli nie jesteś zmęczona, to możecie już dziś...
Łowcy, rodzeństwo i Klemens pożegnało się z Metzem. Mężczyzna obiecał, że niedługo skontaktuje się z drużyną, aby sprawdzić jak czują się Juliette i Tek. Juliette postanowiła, że zacznie szkolenie już dzisiaj, chociaż Tek nie był zbytnio przekonany. Jednak za namową siostry zaczął czytać książki opowiadające historię Huntika...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W przyszłym tygodniu będę miała próbne testy, więc wstawiam na razie połowę rozdziału :(
Typ: Draco-Tytan
Średni
Typ: Meso-Tytan
Duży
Typ: Draco-Tytan
Średni
-Więc z którym mam zaczynać? - Zapytała nadal ze zmarszczonymi brwiami.
-Venedek?
-Pokonam go zanim się pojawi.
-Spróbuj.
Metz wezwał tytana, a Juliette natychmiastowo wyjęła jedną z katan. Szare światło pochodzące od tytana poleciało na lewo. Dziewczyna śledziła je wzrokiem. Juliette zgięła nogi. Venedek wylądował na podłodze, rozejrzał się, a po chwili został przecięty mieczem. Dziewczyna poprawiła swoją grzywkę.
-Mówiłam. Teraz będzie cierpiał.
-O czym ty mówisz? - Spytał się jej mężczyzna. - Jak to cierpiał?
-Dwie magiczne katany - Lux i Nox. Przystosowane do zabijania tytanów. Te, które raz je poczują, będą je pamiętać do końca życia. Dotyk Lux będzie wspomnieniem twojego Venedeka, ale no cóż, sam tego chciałeś. - Uniosła brwi.
Metz westchnął. Juliette miała rację, nie powinien był dawać jej tak słabego tytana. Ale musiał kontynuować.
-Co powiesz na Wolnego Strzelca?
Był ciekawy, co zrobi z tak twardym przeciwnikiem. Dziewczyna wyjęła drugą katanę i kiwnęła głową. Metz wezwał tytana. Kiedy już się pojawił, jego właściciel wydał mu rozkaz. Wolny Strzelec zaczął iść stronę Juliette, było przy tym słychać wyraźne odgłosy. Juliette czekała, aż tytan się do niej zbliży. Gdy już był blisko i chciał zaatakować, nastolatka uchyliła się, po czym jednym ruchem przecięła jego kopię. Metz mimowolnie otworzył usta z wrażenia. Wolny Strzelec zezłościł się. Spróbował popchnąć Ray swoją tarczą, jednak ta przebiegła za niego, aby wyskoczyć do góry i ściąć mu głowę. Jej katana - Nox nie potrzebowała do tego żadnej siły.
Juliette popatrzyła na Metza. Była coraz bardziej zdenerwowana.
-Możemy już przestać? W ogóle po co to wszystko?
-Chciałem sprawdzić, czy naprawdę jesteś takim zagrożeniem dla tytanów. Wolny Strzelec był najsilniejszy i ty go pokonałaś.
Juliette schowała katany.
-Pokonywałam już silniejsze tytany. Nie mam zamiaru dłużej tego robić, to wcale nie sprawia mi przyjemności.
Metz spochmurniał, po czym schował amulety do walizki. Tek, wiedząc że już wszystko skończone, podszedł do siostry. Ta zerknęła na niego ukradkiem. Nadal była zdenerwowana i nie miała najmniejszej ochoty, żeby się odzywał. Metz skończył chować amulety i oparł się o stół. Rodzeństwo czekało na jakiekolwiek słowa ze strony mężczyzny.
-Juliette, Tek... - Zaczął. - Będziecie pod naszą obserwacją, musicie mnie powiadomić, jak tylko coś się stanie, oraz jak my pomożemy wam - wy musicie pomóc nam. - Na twarzy Teka pojawił się lekki uśmiech. - Od dzisiaj należycie oficjalnie do Fundacji Huntik. Zostajecie przyłączeni do drużyny Loka Lamberta.
-Tak! - Krzyknął uradowany Tek.
-Musicie tylko się nie wychylać i przejść szkolenie dla łowców.
-Jak to szkolenie ma wyglądać? - Wychylił się Tek.
-Poznacie całość historii łowców, nauczycie się posługiwać czarami i nauczycie się również samoobrony.
Juliette złapała się za kark zamyślona.
-Ech, co do zaklęć nie jestem pewna, przecież mamy własne...
-Wiem o tym, ale to obowiązkowe.
-Szczerze mówiąc to na każdej misji będziemy narażeni na spotkanie z ludźmi Henrietty. - Powiedział Tek.
-Nie możemy dać się poznać... Będę musiała schować katany.
-A co z twoimi włosami? - Spytał się stojący z resztą grupy Den.
-O to się nie martw. Kiedy mamy zacząć to całe szkolenie? - Zapytała się po chwili Juliette.
-Jesteście w bibliotece, więc jeśli nie jesteś zmęczona, to możecie już dziś...
Łowcy, rodzeństwo i Klemens pożegnało się z Metzem. Mężczyzna obiecał, że niedługo skontaktuje się z drużyną, aby sprawdzić jak czują się Juliette i Tek. Juliette postanowiła, że zacznie szkolenie już dzisiaj, chociaż Tek nie był zbytnio przekonany. Jednak za namową siostry zaczął czytać książki opowiadające historię Huntika...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W przyszłym tygodniu będę miała próbne testy, więc wstawiam na razie połowę rozdziału :(
Atak: 3
Obrona: 2
Typ: Yama-Tytan
Średni
Atak: 3
Obrona: 3Typ: Draco-Tytan
Średni
Atak: 5
Obrona: 6Typ: Meso-Tytan
Duży
Atak: 3
Obrona: 2
Typ: Gaia-Tytan
Średni
Atak: 3
Obrona: 2Typ: Draco-Tytan
Średni
środa, 23 listopada 2016
~~
Dobra, miałam dodać rozdział kilka dni temu, a nawet nie jest w połowie napisany. Napiszę coś w weekend. Przeważnie wracam do domu o 18, więc mam teraz mało czasu na pisanie. No cóż, szkoła... Jest teraz wysyp sprawdzianów i kartkówek, mam nadzieję, że to się szybko zmieni.
piątek, 18 listopada 2016
Jak się nazywa japoński złodziej mazaków? Kosimazaki
Przepraszam Was, że jeszcze nie ma rozdziału. Na weekend wyjechałam i nie miałam jak pisać. Postaram się go dodać w niedzielę lub poniedziałek.
środa, 9 listopada 2016
Rozdział 4. - Tytany Metza
Dom Dantego, Wenecja, Włochy
Lok wstał dzisiaj wcześniej niż zwykle. Przeważnie spał do 11, ale tego ranka obudził go Metz. Chłopak zszedł zaspany na dół, gdzie była kuchnia połączona z salonem i zaczął robić sobie śniadanie. W salonie siedziała Sophie, która już długo nie spała. Den nadal był w swoim pokoju, a Cherit mógł spać cały dzień jak kot.
Lok zrobił kanapki i usiadł na kanapie koło Sophie. Dziewczyna czytała jakąś książkę.
-Mam wiadomość od Metza. - Powiedział Lambert. Casterwill'ka spojrzała na niego. - Musimy zabrać Juliette do biblioteki Fundacji. Metz chce z nią porozmawiać, więcej mi nie powiedział.
Sophie westchnęła i odłożyła książkę na stolik.
-To dobrze, może dowiemy się więcej rzeczy. Kiedy ma tam być?
-Metz będzie w bibliotece około 13. Juliette ma wziąć swoje katany i tytanów. Przyjdzie też Klemens.
-Myślisz, że to będzie coś w stylu przesłuchania?
-Nawet jeśli, to ufam Metzowi. Przecież nic złego się nie stanie.
Den zleżał w swoim łóżku. Obudził się pół godziny temu, ale do tej pory nie wstał. Ciągle myślał o Juliette i jej bracie. To rodzeństwo miało ciężko w życiu, tak samo jak on i Harrison. Dlatego rozumiał w pewnym stopniu charakter Juliette. Starała się chronić Teka przed Henriettą i przez to była taka bezwzględna.
Kiedy Den dołączył do Fundacji Huntik był zagubiony. To jego przyjaciele pomogli mu się odnaleźć w życiu. Wierzył, że Metz zaufa im i przyjmie rodzeństwo do Fundacji, aby poczuli się bezpieczni. W końcu bardzo polubił ich obojga, mimo że znał ich tylko 3 dni.
Phils usłyszał Sophie. Wołała go na śniadanie. Przerwał rozmyślenia, po czym wstał z łóżka.
Lok wstał dzisiaj wcześniej niż zwykle. Przeważnie spał do 11, ale tego ranka obudził go Metz. Chłopak zszedł zaspany na dół, gdzie była kuchnia połączona z salonem i zaczął robić sobie śniadanie. W salonie siedziała Sophie, która już długo nie spała. Den nadal był w swoim pokoju, a Cherit mógł spać cały dzień jak kot.
Lok zrobił kanapki i usiadł na kanapie koło Sophie. Dziewczyna czytała jakąś książkę.
-Mam wiadomość od Metza. - Powiedział Lambert. Casterwill'ka spojrzała na niego. - Musimy zabrać Juliette do biblioteki Fundacji. Metz chce z nią porozmawiać, więcej mi nie powiedział.
Sophie westchnęła i odłożyła książkę na stolik.
-To dobrze, może dowiemy się więcej rzeczy. Kiedy ma tam być?
-Metz będzie w bibliotece około 13. Juliette ma wziąć swoje katany i tytanów. Przyjdzie też Klemens.
-Myślisz, że to będzie coś w stylu przesłuchania?
-Nawet jeśli, to ufam Metzowi. Przecież nic złego się nie stanie.
Den zleżał w swoim łóżku. Obudził się pół godziny temu, ale do tej pory nie wstał. Ciągle myślał o Juliette i jej bracie. To rodzeństwo miało ciężko w życiu, tak samo jak on i Harrison. Dlatego rozumiał w pewnym stopniu charakter Juliette. Starała się chronić Teka przed Henriettą i przez to była taka bezwzględna.
Kiedy Den dołączył do Fundacji Huntik był zagubiony. To jego przyjaciele pomogli mu się odnaleźć w życiu. Wierzył, że Metz zaufa im i przyjmie rodzeństwo do Fundacji, aby poczuli się bezpieczni. W końcu bardzo polubił ich obojga, mimo że znał ich tylko 3 dni.
Phils usłyszał Sophie. Wołała go na śniadanie. Przerwał rozmyślenia, po czym wstał z łóżka.
~~~
Dom Elizy i Stanisława, obrzeża Wenecji, Włochy
Lok, Sophie, Den i Cherit właśnie weszli na teren winnicy. Do starego ceglanego domu prowadziła żwirowo-piaskowa droga. Po bokach drogi rosły winogrona. Koło domu znajdowała się mała stajnia, a dalej zagrody ze zwierzętami hodowlanymi.
Łowcy doszli do budynku, w którym mieszkali Juliette i Tek. Sophie zapukała do drzwi, jednak zaraz potem zobaczyła starszego mężczyznę wychodzącego ze stajni.
-Dzień dobry! - Krzyknęła mu.
Staruszek odwrócił głowę i przyłożył rękę do czoła, aby lepiej widzieć łowców.
-Witam! - Odkrzyknął z uśmiechem i zaczął do nich iść. - Jestem Stanisław, o co chodzi? - Zapytał, gdy już był przy drużynie.
-Przyszliśmy do Juliette i Teka. Jesteśmy ich przyjaciółmi. - Powiedziała Sophie.
Z twarzy mężczyzny zniknął uśmiech. Zrobił się zamyślony. Łowcy czekali na jego odpowiedź, W końcu wydukał coś.
-Juliette mówiła, żeby nikogo nie wpuszczać... Pójdę po nią, poczekajcie.
Kiedy mężczyzna przechodził koło łowców, Den zobaczył, że z jego kieszeni wystaje czarny sznurek.
Stanisław wrócił po kilku minutach. Otworzył drużynie drzwi.
-Możecie wejść. - Skinął im ręką.
Juliette i Tek siedzieli na kanapie. Juliette miała krótkie białe spodenki, błękitną bluzkę i czarne adidasy. Tek był ubrany w krótkie spodenki moro do kolan, czerwoną bluzkę i również miał adidasy. Dziewczyna uśmiechała się. Stanisław wyszedł dalej pracować. Tek odezwał się z entuzjazmem w głosie.
-No i jak? Przyjęli nas?
-Na razie nie. Metz chce się z wami spotkać w bibliotece Fundacji. Po to tu przyszliśmy. - Powiedział Lok.
-Metz? - Rozległ się głos.
Z kuchni wyszła Eliza, która trzymała w rękach talerz i gąbkę. Miała brązowe oczy i długie włosy o kolorze czekolady związane w kucyk. Lok, Sophie i Den nie widzieli jej wcześniej. Kuchnia była połączona z salonem, ale od strony wejścia znajdowała się biała ściana, która ją zasłaniała. Kobieta uśmiechnęła się na widok łowców. Oni odwzajemnili uśmiech.
-Pozdrówcie Metza ode mnie. - Powiedziała i wróciła do zmywania naczyń.
Lok spojrzał na Juliette. Czekał, aż coś odpowie. Dziewczyna musiała iść, jeśli chciała dołączyć do Fundacji Huntik. Juliette wstała z kanapy.
-To kiedy wychodzimy?
-Em... - Lambert popatrzył na swój zegarek. - Powinniśmy już teraz.
-Zaraz przyjdziemy. - Odpowiedziała.
-Metz jeszcze prosił, żebyś zabrała swoje katany. I zabierzcie tytanów! - Dodał, kiedy wchodzili na górę.
Juliette i Tek poszli do swojego pokoju. Tek uradowany wbiegł po schodach, a Juliette szła za nim. Wystarczyła minuta, żeby wrócili. Dziewczyna założyła czarną bluzę z kapturem, którą nosiła prawie zawsze, gdy gdzieś wychodziła i katany. Tek założył czerwoną bluzę.
-Mamy ich przy sobie. - Juliette wyjęła amulet Ammita z kieszeni. Zaświecił się. - Ale z katanami będzie problem. Fanatyków może być w Wenecji więcej, a jak zobaczą dziewczynę z katanami, to na pewno mnie poznają.
-Hmm... Mam pomysł. - Powiedziała Sophie i podeszła do dziewczyny. - Ostatnio nauczyłam się nowego zaklęcia. Sprawia ono, że przedmioty stają się niewidzialne, ale tylko na godzinę. Odwróć się, rzucę na twoje katany zaklęcie.
Juliette obróciła się bez wahania.
-Disperento! - Krzyknęła Casterwill'ka dotykając rękami katan.
Juliette podeszła do lustra. Jej mieczy nie było widać, lecz mogła ich dotknąć.
-Nieźle. - Uśmiechnęła się do swojego odbicia.
Wszyscy ruszyli do biblioteki. Gdy opuścili już winnicę i szli w stronę miasta, Den zaczął rozmawiać z Juliette, która szła beztrosko koło niego.
-W ogóle skąd masz Ammita? - Spytał się nagle.
-Dostałam go od Stanisława. On i Eliza zebrali trochę tytanów dziesięć lat temu. Wtedy jeszcze jeździli na misję, teraz są już na to za starzy.
-To oni powiedzieli ci o Fundacji, prawda?
Juliette zmarszczyła brwi.
-Szczerzę to dowiedziałam się o niej od Henrietty. Kiedy podsłuchiwałam jej rozmowę z Plagiasem, wspomniała coś o, cytując "Tej głupiej Fundacji Huntik - obrońcach uciśnionych." Wtedy chciałam się dowiedzieć, o co chodzi.
Den o mało co się nie zaśmiał. Tekst Henrietty trochę go rozśmieszył, ale starał się zachować powagę. Juliette jednak to zauważyła.
-Co, bawi cię to? - Zapytała Ray z uśmiechem. - Mnie też bawi, jak ludzie okazują złość. To oznaka słabości. - Juliette westchnęła.
-A ty starasz się nie okazywać swoich słabości, hmm? - To było szczere pytanie. - Zauważyłem to.
-Trudno mi z tym. - Powiedziała spokojnie. - Kiedy poznałam Henriettę, powoli się tego uczyłam. Także kiedy walczyłam z tytanami, przestałam okazywać większość emocji. Muszę też się starać chronić Teka. Nie mogę pokazać Henriecie, że jestem przestraszona. - Przerwała na chwilę, po czym spojrzała na chłopaka. - Ale powiem ci szczerze, Den; bardzo się jej boję o moją przyszłość.
Phils przez resztę drogi próbował pocieszyć dziewczynę. Lok i Sophie nie słyszeli ich, bo rozmawiali o czymś ze sobą, a Tek nie zwracał na nich uwagi.
-Trochę cię rozumiem. - Powiedział Den. Juliette uniosła brwi. - Sam mam brata, który kiedyś przeszedł na złą stronę, Starałem się mu pomóc, chociaż było mi ciężko. Ale się udało.
Juliette spuściła głowę zamyślona. Do tej pory mogła rozmawiać tylko z Tekiem, a teraz? Miała znajomych w jej wieku i szczerze mówiąc dość trudno było jej prowadzić konwersację. Uśmiechnęła się do chłopaka.
-No to jesteśmy dość podobni... Żółwik? - Wyciągnęła rękę.
-Jasne.
Biblioteka Fundacji, Wenecja, Włochy
Łowcy i rodzeństwo dotarli w końcu do biblioteki. Był to stary, renesansowy budynek. Lok zapukał do drewnianych drzwi. Otworzył Klemens. Wszyscy weszli do środka. Cherit od razu wyleciał z torby Loka. Juliette śledziła go wzrokiem. Podobał się jej ten tytan, był dość słodki i co ważniejsze - umiał mówić.
-Metz już na was czeka. - Powiedział mężczyzna. - Chodźcie za mną.
Przeszli do dużego pomieszczenia. Miało wiele okien i półek z książkami, jednak teraz okna były pozasłaniane bordowymi zasłonami. Metz siedział na krześle na środku pokoju, lecz gdy łowcy weszli do środka, to od razu wstał. Na stoliku obok krzesła leżała walizka Metza i jego laptop.
Juliette i Tek weszli ostatni. Juliette stanęła przy ścianie niczym się nie przejmując, a Tek ciągle patrzył się na Metza.
-Witajcie, jestem Metz. - Przedstawił się rodzeństwu. - Przyjechałem tu osobiście, bo muszę wam o czymś powiedzieć.
Metz zajrzał do swojej walizki i wyjmował z niej kilka amuletów. Juliette i Tek spojrzeli niepewnie na siebie. Mężczyzna zaczął mówić, zanim wyjął wszystkie naszyjniki.
-Przesłuchałem dzisiaj rano nagranie od Guggenheima. Mówiłaś tam, że Henrietta szkoli pozostałych fanatyków na zabójców tytanów. - Juliette pokiwała głową twierdząco. - Tak się składa, że wczoraj podczas zebrania rady dostaliśmy informacje od jednego z naszych łowców na temat takich zabójców. - Metz spojrzał na Loka, bo rodzeństwo nie wiedziało, o kogo chodzi. - Montehue, Tersly i Harisson byli na misji, gdzie w starym irlandzkim lesie ukryto 10 Cienistych Agentów i 10 Ciemnych Driad. Podobno te tytany należały do zapomnianej już grupy nocnych łowców. Montehue i inni mieli zabrać tytany w bezpieczne miejsce, jednak spotkali dawnych spiralowców. Z tego, co mi powiedział, mieli broń i potrafili walczyć z tytanami. Pokonali nawet Fenrisa.
Z twarzy mężczyzny zniknął uśmiech. Zrobił się zamyślony. Łowcy czekali na jego odpowiedź, W końcu wydukał coś.
-Juliette mówiła, żeby nikogo nie wpuszczać... Pójdę po nią, poczekajcie.
Kiedy mężczyzna przechodził koło łowców, Den zobaczył, że z jego kieszeni wystaje czarny sznurek.
Stanisław wrócił po kilku minutach. Otworzył drużynie drzwi.
-Możecie wejść. - Skinął im ręką.
Juliette i Tek siedzieli na kanapie. Juliette miała krótkie białe spodenki, błękitną bluzkę i czarne adidasy. Tek był ubrany w krótkie spodenki moro do kolan, czerwoną bluzkę i również miał adidasy. Dziewczyna uśmiechała się. Stanisław wyszedł dalej pracować. Tek odezwał się z entuzjazmem w głosie.
-No i jak? Przyjęli nas?
-Na razie nie. Metz chce się z wami spotkać w bibliotece Fundacji. Po to tu przyszliśmy. - Powiedział Lok.
-Metz? - Rozległ się głos.
Z kuchni wyszła Eliza, która trzymała w rękach talerz i gąbkę. Miała brązowe oczy i długie włosy o kolorze czekolady związane w kucyk. Lok, Sophie i Den nie widzieli jej wcześniej. Kuchnia była połączona z salonem, ale od strony wejścia znajdowała się biała ściana, która ją zasłaniała. Kobieta uśmiechnęła się na widok łowców. Oni odwzajemnili uśmiech.
-Pozdrówcie Metza ode mnie. - Powiedziała i wróciła do zmywania naczyń.
Lok spojrzał na Juliette. Czekał, aż coś odpowie. Dziewczyna musiała iść, jeśli chciała dołączyć do Fundacji Huntik. Juliette wstała z kanapy.
-To kiedy wychodzimy?
-Em... - Lambert popatrzył na swój zegarek. - Powinniśmy już teraz.
-Zaraz przyjdziemy. - Odpowiedziała.
-Metz jeszcze prosił, żebyś zabrała swoje katany. I zabierzcie tytanów! - Dodał, kiedy wchodzili na górę.
Juliette i Tek poszli do swojego pokoju. Tek uradowany wbiegł po schodach, a Juliette szła za nim. Wystarczyła minuta, żeby wrócili. Dziewczyna założyła czarną bluzę z kapturem, którą nosiła prawie zawsze, gdy gdzieś wychodziła i katany. Tek założył czerwoną bluzę.
-Mamy ich przy sobie. - Juliette wyjęła amulet Ammita z kieszeni. Zaświecił się. - Ale z katanami będzie problem. Fanatyków może być w Wenecji więcej, a jak zobaczą dziewczynę z katanami, to na pewno mnie poznają.
-Hmm... Mam pomysł. - Powiedziała Sophie i podeszła do dziewczyny. - Ostatnio nauczyłam się nowego zaklęcia. Sprawia ono, że przedmioty stają się niewidzialne, ale tylko na godzinę. Odwróć się, rzucę na twoje katany zaklęcie.
Juliette obróciła się bez wahania.
-Disperento! - Krzyknęła Casterwill'ka dotykając rękami katan.
Juliette podeszła do lustra. Jej mieczy nie było widać, lecz mogła ich dotknąć.
-Nieźle. - Uśmiechnęła się do swojego odbicia.
Wszyscy ruszyli do biblioteki. Gdy opuścili już winnicę i szli w stronę miasta, Den zaczął rozmawiać z Juliette, która szła beztrosko koło niego.
-W ogóle skąd masz Ammita? - Spytał się nagle.
-Dostałam go od Stanisława. On i Eliza zebrali trochę tytanów dziesięć lat temu. Wtedy jeszcze jeździli na misję, teraz są już na to za starzy.
-To oni powiedzieli ci o Fundacji, prawda?
Juliette zmarszczyła brwi.
-Szczerzę to dowiedziałam się o niej od Henrietty. Kiedy podsłuchiwałam jej rozmowę z Plagiasem, wspomniała coś o, cytując "Tej głupiej Fundacji Huntik - obrońcach uciśnionych." Wtedy chciałam się dowiedzieć, o co chodzi.
Den o mało co się nie zaśmiał. Tekst Henrietty trochę go rozśmieszył, ale starał się zachować powagę. Juliette jednak to zauważyła.
-Co, bawi cię to? - Zapytała Ray z uśmiechem. - Mnie też bawi, jak ludzie okazują złość. To oznaka słabości. - Juliette westchnęła.
-A ty starasz się nie okazywać swoich słabości, hmm? - To było szczere pytanie. - Zauważyłem to.
-Trudno mi z tym. - Powiedziała spokojnie. - Kiedy poznałam Henriettę, powoli się tego uczyłam. Także kiedy walczyłam z tytanami, przestałam okazywać większość emocji. Muszę też się starać chronić Teka. Nie mogę pokazać Henriecie, że jestem przestraszona. - Przerwała na chwilę, po czym spojrzała na chłopaka. - Ale powiem ci szczerze, Den; bardzo się jej boję o moją przyszłość.
Phils przez resztę drogi próbował pocieszyć dziewczynę. Lok i Sophie nie słyszeli ich, bo rozmawiali o czymś ze sobą, a Tek nie zwracał na nich uwagi.
-Trochę cię rozumiem. - Powiedział Den. Juliette uniosła brwi. - Sam mam brata, który kiedyś przeszedł na złą stronę, Starałem się mu pomóc, chociaż było mi ciężko. Ale się udało.
Juliette spuściła głowę zamyślona. Do tej pory mogła rozmawiać tylko z Tekiem, a teraz? Miała znajomych w jej wieku i szczerze mówiąc dość trudno było jej prowadzić konwersację. Uśmiechnęła się do chłopaka.
-No to jesteśmy dość podobni... Żółwik? - Wyciągnęła rękę.
-Jasne.
Biblioteka Fundacji, Wenecja, Włochy
Łowcy i rodzeństwo dotarli w końcu do biblioteki. Był to stary, renesansowy budynek. Lok zapukał do drewnianych drzwi. Otworzył Klemens. Wszyscy weszli do środka. Cherit od razu wyleciał z torby Loka. Juliette śledziła go wzrokiem. Podobał się jej ten tytan, był dość słodki i co ważniejsze - umiał mówić.
-Metz już na was czeka. - Powiedział mężczyzna. - Chodźcie za mną.
Przeszli do dużego pomieszczenia. Miało wiele okien i półek z książkami, jednak teraz okna były pozasłaniane bordowymi zasłonami. Metz siedział na krześle na środku pokoju, lecz gdy łowcy weszli do środka, to od razu wstał. Na stoliku obok krzesła leżała walizka Metza i jego laptop.
Juliette i Tek weszli ostatni. Juliette stanęła przy ścianie niczym się nie przejmując, a Tek ciągle patrzył się na Metza.
-Witajcie, jestem Metz. - Przedstawił się rodzeństwu. - Przyjechałem tu osobiście, bo muszę wam o czymś powiedzieć.
Metz zajrzał do swojej walizki i wyjmował z niej kilka amuletów. Juliette i Tek spojrzeli niepewnie na siebie. Mężczyzna zaczął mówić, zanim wyjął wszystkie naszyjniki.
-Przesłuchałem dzisiaj rano nagranie od Guggenheima. Mówiłaś tam, że Henrietta szkoli pozostałych fanatyków na zabójców tytanów. - Juliette pokiwała głową twierdząco. - Tak się składa, że wczoraj podczas zebrania rady dostaliśmy informacje od jednego z naszych łowców na temat takich zabójców. - Metz spojrzał na Loka, bo rodzeństwo nie wiedziało, o kogo chodzi. - Montehue, Tersly i Harisson byli na misji, gdzie w starym irlandzkim lesie ukryto 10 Cienistych Agentów i 10 Ciemnych Driad. Podobno te tytany należały do zapomnianej już grupy nocnych łowców. Montehue i inni mieli zabrać tytany w bezpieczne miejsce, jednak spotkali dawnych spiralowców. Z tego, co mi powiedział, mieli broń i potrafili walczyć z tytanami. Pokonali nawet Fenrisa.
Fenris
Atak: 4
Obrona: 4
Litho-tytan
Duży
Cienisty Agent
Atak: 3
Obrona: 4
Swara-tytan
Średni
Ciemna Driada
Atak: 3
Obrona: 4
Krono-tytan
Średni
-Fenrisa?! - Krzyknął Lok. - To jeden z najsilniejszych tytanów Fundacji...
-Wiem, dlatego przyjechałem do Juliette i Teka osobiście. Juliette, gdzie są twoje katany?
Dziewczyna obejrzała się za siebie. Disperento nadal działało.
-Sophie rzuciła na nie zaklęcie. Powinno działać jeszcze kilkanaście minut... - Powiedziała do Metza.
-To nic. - Metz wziął do ręki wszystkie amulety i zaczął wskazywać na nie po kolei palcem. - To jest Wolny Strzelec, Ariel, Meleartis, Grzywacz i Venedek. Kiedy twoje katany się pojawią, chciałbym, żebyś z nimi walczyła...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tytany Metza (zdjęcia) pojawią się w następnym rozdziale. Dodam niedługo wygląd Elizy i Stanisława.
Harrison jest u mnie w opowiadaniu w drużynie Montehue. Dołączył do niej, jak tylko pokonano Obłudnika.
czwartek, 3 listopada 2016
Rozdział 3. - Problemy Fundacji
W pomieszczeniu było słychać sygnał. Lok właśnie dzwonił na telewizorze na prywatny numer Guggenheima. Metz, Dante i inni mogli mieć teraz jakieś zebranie, więc pozostawał tylko Guggenheim. Wszyscy czekali w milczeniu aż mężczyzna w końcu odebrał. Nie było go widać. Na ekranie były tylko trzy szare kropki i zielona słuchawka
-Halo? - Rozległ się gruby głos.
-Hej Guggenheim. Tutaj Lok. Mamy ważną sprawę.
-Co co chodzi? Inni mają teraz naradę w Nowym Jorku. Mogę nagrać waszą rozmowę i jutro przekażę ją radzie.
-Myślę, że to będzie dobry pomysł. - Powiedział Lambert i zrobił krótką pauzę. - Spotkaliśmy ostatnio pewne rodzeństwo. - W tym momencie spojrzał na Juliette i Teka. - Powiedzieli nam, że potrzebują naszej pomocy. Dotyczy to nie tylko ich, ale i całej Fundacji Huntik. Mówią, że jest ktoś, kto jest silniejszy nawet od Obłudnika.
-Co?! - Krzyknął zdenerwowany Guggenheim. - Nie żartujcie sobie...
-Nie żartujemy. - Powiedziała Juliette. Po drugiej stronie dało się usłyszeć ciche "Huh?". - Niech pan włączy nagrywanie.
-Już.
20 lat wcześniej
Ukryłem się za jakimś budynkiem obserwując całe zdarzenie. Ludzie wiwatowali na widok różowowłosej kobiety. Stała na wielkim balkonie i mówiła do nich.
-...A więc to tyle ze zmian! Widzę, że wszystkim się podoba! Żegnam i dziękuję!
Słychać było jeszcze większe oklaski niż wcześniej. Spojrzałem w lewo. Tam był o wiele mniejszy balkon z otwartymi drzwiami. Wleciałem na niego.
-Ugh! Ta suka znowu nie posłuchała moich rad!
Ujrzałem Henriettę chodzącą w kółko po swoim pokoju. Jej krótkie, czerwone włosy były nieułożone, a jej biała sukienka pognieciona. Wychyliłem się trochę zza rogu. Czy to już czas? Dobra, po co zwlekać...
Wleciałem do pokoju.
-Kim ty jesteś?! - Wrzasnęła przestraszona Henrietta.
-Nie krzycz. Nie zrobię ci krzywdy. Chcę pomóc. - Pomachałem przed nią moimi łapami. - Mam dla ciebie propozycję. Obserwowałem cię przez długi czas i wiem, że z całego serca nienawidzisz swojej siostry.
-Więc? - Skrzyżowała ręce. - Nie myśl, że ci zaufam. Jesteś potworem.
-Nie potworem, tylko anulatorem. - Odpowiedziałem spokojnie. - Mogę uczynić cię królową.
Kobieta uśmiechnęła się.
-Hmm?
-Mogę zabić twoją siostrę. W zamian za przysługę.
-O jaką przysługę chodzi?
-Pomożesz mi uwolnić ojca.
-To będzie historia w większości o mnie i Teku. - Zaczęła Juliette. - Całe życie mieszkaliśmy w Anglii. Kiedy miałam 12 lat, a Tek 5, nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Przygarnął nas brat taty - Will. Naprawdę bardzo go lubiliśmy. Mieszkaliśmy z nim rok, aż wujek poznał pewną kobietę. Nazywała się Henrietta. Miała krótkie, czerwone włosy i prawie zawsze nosiła długie, balowe suknie. Po krótkim czasie była razem z wujkiem. Jako małe dzieci polubiliśmy ją. Kupowała nam różne prezenty, szczególnie mi. Potem dostaliśmy od niej wiadomość, że nie musimy już chodzić do szkoły. Tek wtedy dopiero co zaczął naukę, ale i tak był ucieszony. Prawdziwym powodem była przeprowadzka. - Juliette zmarszczyła brwi. - Na inną planetę.
-Co?! - Krzyknęła cała drużyna.
-Na inną planetę? Juliette, to niemożliwe. - Powiedział jej Lok.
-W to też nie wierzycie? A w to?
Juliette była zdenerwowana. Ta cała historia ją bolała, ale zawsze próbowała nie okazywać smutku. Na bolesne rzeczy reagowała złością, tak jak teraz. Wstała szybko i machnęła ręką. Cała woda ze szklanki, która do tej pory stała nietknięta na stoliku, wyleciała z niej. Juliette stanęła przed drużyną i ułożyła wodę lewitującą w powietrzu w długą linię ze szpiczastym końcem. Poruszyła ręką, tak, jakby wkręcała żarówkę. Woda zamarzła.
-Hmm? I co teraz? - Spytała się drużyny.
-Co tam się dzieje?! - Zapytał zdenerwowany Guggenheim.
-Jest okej. - Odpowiedziała mu Sophie, która starała się nie wyglądać na przestraszoną. - Juliette, co to jest?
-To dar. Henrietta mi go dała. Potrafię kontrolować wodę - zamrażać, podgrzewać, poruszać nią, wyciągać z roślin, rzeczy, ludzi... Powietrze też kontroluję. Tek za to dostał moc władania ogniem i ziemią. Musimy tylko mieć te żywioły przy sobie. Tek ma teraz krzemienie... Henrietta była z tej innej planety - Pinus. - Kontynuowała. - Wujek mówił, że to dobra osoba i że nam pomoże. Tak naprawdę był po prostu zahipnotyzowany. Tak jak my władaliśmy żywiołami, tak Henrietta miała moc iluzji i hipnotyzowania. Henrietta zabrała nas później na Pinus. Pamiętam, że powiedziała mi, że jestem wyjątkowa i że mnie potrzebuje. A potem... Ta, nie spodoba wam się to. - Westchnęła. - Mój wujek miał kilka tytanów. Z tego co pamiętam to był Skoczek, Ariel, Grzywacz i Caliban. Henrietta dała mi katany i kazała z nimi walczyć.
Wszyscy łowcy popatrzyli na siebie. Sophie dotknęła ręki, gdzie spoczywała Wszechpotężna Sabriela. Zastanawiała się, po co Henrietta chciała, żeby Juliette walczyła z tytanami.
- Jako trzynastolatka myślałam, że są złe. - Ciągnęła Juliette. - Henrietta wmawiała mi, że to potwory, które zamyka się w amuletach, żeby nie atakowały ludzi na wolności. To dlatego wcześniej tak dobrze poradziłam z tytanami fanatyków. Naprawdę nie wiedziałam, czemu musiałam z nimi walczyć. Na Pinus ludzie nie potrafili przyzywać tytanów. To dlatego Henrietta zaczarowała mojego wujka. Przechodząc do sedna...
2 lata wcześniej
Henrietta prowadziła mnie wąskim korytarzem do jednego z pokoi. Trzymała mnie za rękę jak małe dziecko, a miałam przecież 17 lat. Super...
-Co chciałaś mi pokazać? - Zapytałam jej
-Zaraz zobaczysz. Tylko się nie bój.
Doszliśmy do drzwi z ciemnego drewna. Henrietta puściła mnie i otworzyła mi drzwi. Weszłam do środka.
W rogu stał jakiś potwór. Wyglądał jak biała salamandra meksykańska. Opierał się o ścianę na swoim ogonie. Odruchowo sięgnęłam ręką, żeby wyjąć Lux, ale po chwili zorientowałam się, że Henrietta zabroniła mi wziąć katany. Moje ciało przeszył dreszcz.
-Spokojnie...
Salamandra podeszła do mnie bliżej. Zrobiło mi się niedobrze, lecz nie dawałam tego po sobie poczuć. Stanęła przede mną, a zaraz potem Henrietta weszła do pokoju i zamknęła drzwi.
-To Plagias, mój przyjaciel.
-Witaj Juliette. Henrietta mówiła ci, że jesteś wyjątkowa. I to prawda. Jestem anulatorem. Kiedyś wraz z innymi anulatorami i moim ojcem na czele rządziliśmy tą planetą. Jednak pewien mężczyzna zapieczętował mojego ojca, przez co anulatorzy zostali stąd wygnani. Tylko ty możesz go odpieczętować. Obiecuję, że wraz z moim ojcem, mną i Henriettą będziesz rządzić Pinus , a może nawet Ziemią. Jak tylko będziesz chciała...
-Czyli na Pinus też byli anulatorzy... - Powiedział do siebie Guggenheim. - Wiesz, kto ich wygnał, Juliette?
-Niestety nie...
-To mógł być Lord Casterwill. - Sophie zamyśliła się.
-Też tak myślę. - Odpowiedziała Juliette.
-Wiesz o nim?
-Tak. Moja ciotka i wujek biernie należą do Fundacji. Kilka lat temu postanowili od niej odejść i prowadzić spokojne życie. Teraz mieszkaliśmy u nich i trochę nam opowiedzieli i historii tytanów i Obłudnika. A, właśnie! To zaczęło się 5 miesięcy temu...
5 miesięcy wcześniej
Przechodziłam właśnie jednym z korytarzy w pałacu. Byłam już w piżamie i szłam do pokoju mojego i Teka. Nasz pokój znajdował się w jednej z wież. Pałac Henrietty miał ich 4.
Żeby dojść do pokoju, trzeba było przejść tym samym wąskim korytarzem, którym szłam, gdy pierwszy raz widziałam Plagiasa. Nagle usłyszałam rozmowę. To była Henrietta i ten anulator. Rozmawiali w tym pokoju. Podeszłam do drzwi.
-...Widzisz, mówiłem, że zawiodą. To było pewne. Obłudnik zginął.
Nastąpiła chwila ciszy.
-I co teraz?
Tutaj nie udało mi się czegokolwiek usłyszeć. Henrietta prawie krzyknęła.
-Obydwie?! Plagias, to tak dużo...
-Zbierz jak najszybciej pozostałych fanatyków. Ty zostaniesz tutaj, a ten cały Will będzie ich pilnował na Ziemi.
-A co z Juliette? - Henrietta nie wspomniała o Teku nawet słowa.
-Niech ona i jej brat zostaną na Ziemi. Jest przecież wspaniałą kontrą na tytany, a tam dużo osób jest łowcami. Na pierwszy miesiąc możesz być z nią. Jak już zbierzesz fanatyków, każ Juliette walczyć z ich tytanami. Will będzie ich uczył fanatyków, jak walczyć przeciwko tytanom, a potem zabierzemy ich na Pinus. Kiedy wyszkolimy wszystkich fanatyków, będziemy mogli obudzić Jormunganda. To jest mój plan...
-...Przenieśliśmy się na Ziemię. - Kontynuowała Ray. - Henrietta dzięki pomocy pewnego człowieka... Cholera, nie pamiętam, jak on się nazywał. Pamiętam, że lubił Teka bez wzajemności, bo oboje władali ogniem.
Sophie wzdrygnęła się. To na pewno był Kiel! Przeżył*. Nie wierzyła w to, wcześniej miała tak wielką nadzieję, że Kiel nie żyje.
-Sophie, co się dzieje? - Lok siedzący koło niej położył rękę na jej ramieniu.
-Juliette... Czy on miał na imię Kiel?
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Tak. Co on ci zrobił? Widać, że to okropny typ.
-On zabił moich rodziców... - Odpowiedziała cicho Casterwill'ka.
Juliette nie wiedziała, co powiedzieć. "Przykro mi" nie było dla niej odpowiednie, bo nawet nie znała dobrze Sophie. Westchnęła tylko głośno i z ponurym głosem opowiadała dalej.
-Do tej pory nie wiem, dlaczego Henrietta szkoli zabójców tytanów. Wiem, że to potrzebne, aby odpieczętować Jormunganda, ale nic więcej o nim nie wiem. To jest nasz główny problem.
Juliette skończyła opowiadać. Łowcy i Guggenheim siedzieli w zamyśleniu. Sophie, mimo wieści, że Kiel żyje, skleiła w swojej głowie wszystko w całość.
-Więc do obudzenia Jormunganda jesteś potrzebna ty i zabójcy tytanów. - Juliette kiwnęła głową.
-A co się stanie, kiedy Jormungand się obudzi? - Spytał Den.
-Pewnie zawładnie całym światem. Pinus i Ziemią.
-Przecież nie chcesz go obudzić, więc co może zrobić Henrietta? - Zapytała się Sophie.
-Nie chcę go obudzić, bo Henrietta jest zła do szpiku kości. Przed Plagiasem czuję niepohamowany strach. Nie wiem dlaczego, ale mnie przeraża. Will jest zahipnotyzowany, a Henrietta mogłaby w każdej chwili zabić Teka, żeby mnie dostać. - Spojrzała smutno na brata. - Ta kobieta naprawdę zrobi wszystko, abym obudziła Jormunganda. Uciekliśmy z jej bazy 20 dni temu...
-Wiesz, gdzie ona jest?
-Powinna być w Polsce, ale Henrietta ma tą moc iluzji i dookoła bazy istnieje inny krajobraz. Przynajmniej tak nam się zdawało, jak uciekaliśmy...
20 dni wcześniej
-Szybko, Tek! - Krzyknęłam do niego.
Biegliśmy szerokimi, kamiennymi korytarzami. Gonili nas fanatycy. Było ich kilkunastu, ale już niedaleko do wyjścia...
Nagle przed wielkimi stalowymi drzwiami pojawiło się kilku fanatyków. To była nasza jedyna droga. Wyjęłam Nox - jedną z moich katan. Jej właściwościami było bardzo szybkie, lecz nieprecyzyjne cięcie i moc przecinania dowolnego materiału.
Rozpędziłam się i wybiegłam przed Teka. Polała się krew. To był pierwszy raz, kiedy zabiłam człowieka... A raczej kilku ludzi.
Wybiegliśmy z korytarza na zewnątrz. Tek użył swojej mocy ziemi, żeby zablokować skałami drzwi. Potem zerwaliśmy się do biegu.
-I jak dostaliście się do Wenecji? - Spytał Lok. - To musiało być trudne...
-Dotarliśmy dzięki pomocy naszych zdolności. Miałam też normalną komórkę. Henrietta po prostu sprawdzała mi ją na jakiś czas. No i oczywiście groziła, że nie mogę nikomu opowiadać o naszej sytuacji. - Juliette wywróciła oczami.
-Mieszkaliście na Ziemi, w Polsce, ale jak dostawaliście się na... Pinus? - Zapytała się Sophie.
-Tak, zapomniałam o tym wspomnieć... - Juliette podrapała podbródek. - Henrietta ma trzy amulety, które otwierają portal w dwie strony. Pierwszy posiada sama ona, drugi ma Will, a trzeci jest gdzieś u niej...
Tek odezwał się pierwszy raz. Jego siostra już dużo się naopowiadała, a on miał jeszcze łowcą coś do pokazania.
-My po prostu chcemy, żebyście powstrzymali Henriettę. Sami nie damy rady. Jeśli znajdzie się miejsce w Fundacji Huntik dla nas...
-Jak to mówiła pewna osoba "Nowych łowców Huntik nigdy nie za wiele." - Powiedział Guggenheim. Tek się uśmiechnął.
-A właśnie! - Krzyknęła Juliette klaszcząc w dłonie. - Tek, pokaż im.
Tek wstał. Nadal był uśmiechnięty. Teraz nawet jeszcze szerzej, kiedy to wyjął amulet z kieszeni.
-Zaszczekaj Dobermanie! - Wykrzyczał na cały dom, a zaraz potem koło niego pojawił się tytan.
*1 - Naprawdę nie pamiętam, co się stało w odcinku walki z Kielem. I jak umarł/zaginął/czy co tam z nim. Może ktoś mi przypomni :P To trochę pomoże...
-Halo? - Rozległ się gruby głos.
-Hej Guggenheim. Tutaj Lok. Mamy ważną sprawę.
-Co co chodzi? Inni mają teraz naradę w Nowym Jorku. Mogę nagrać waszą rozmowę i jutro przekażę ją radzie.
-Myślę, że to będzie dobry pomysł. - Powiedział Lambert i zrobił krótką pauzę. - Spotkaliśmy ostatnio pewne rodzeństwo. - W tym momencie spojrzał na Juliette i Teka. - Powiedzieli nam, że potrzebują naszej pomocy. Dotyczy to nie tylko ich, ale i całej Fundacji Huntik. Mówią, że jest ktoś, kto jest silniejszy nawet od Obłudnika.
-Co?! - Krzyknął zdenerwowany Guggenheim. - Nie żartujcie sobie...
-Nie żartujemy. - Powiedziała Juliette. Po drugiej stronie dało się usłyszeć ciche "Huh?". - Niech pan włączy nagrywanie.
-Już.
20 lat wcześniej
Ukryłem się za jakimś budynkiem obserwując całe zdarzenie. Ludzie wiwatowali na widok różowowłosej kobiety. Stała na wielkim balkonie i mówiła do nich.
-...A więc to tyle ze zmian! Widzę, że wszystkim się podoba! Żegnam i dziękuję!
Słychać było jeszcze większe oklaski niż wcześniej. Spojrzałem w lewo. Tam był o wiele mniejszy balkon z otwartymi drzwiami. Wleciałem na niego.
-Ugh! Ta suka znowu nie posłuchała moich rad!
Ujrzałem Henriettę chodzącą w kółko po swoim pokoju. Jej krótkie, czerwone włosy były nieułożone, a jej biała sukienka pognieciona. Wychyliłem się trochę zza rogu. Czy to już czas? Dobra, po co zwlekać...
Wleciałem do pokoju.
-Kim ty jesteś?! - Wrzasnęła przestraszona Henrietta.
-Nie krzycz. Nie zrobię ci krzywdy. Chcę pomóc. - Pomachałem przed nią moimi łapami. - Mam dla ciebie propozycję. Obserwowałem cię przez długi czas i wiem, że z całego serca nienawidzisz swojej siostry.
-Więc? - Skrzyżowała ręce. - Nie myśl, że ci zaufam. Jesteś potworem.
-Nie potworem, tylko anulatorem. - Odpowiedziałem spokojnie. - Mogę uczynić cię królową.
Kobieta uśmiechnęła się.
-Hmm?
-Mogę zabić twoją siostrę. W zamian za przysługę.
-O jaką przysługę chodzi?
-Pomożesz mi uwolnić ojca.
-To będzie historia w większości o mnie i Teku. - Zaczęła Juliette. - Całe życie mieszkaliśmy w Anglii. Kiedy miałam 12 lat, a Tek 5, nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Przygarnął nas brat taty - Will. Naprawdę bardzo go lubiliśmy. Mieszkaliśmy z nim rok, aż wujek poznał pewną kobietę. Nazywała się Henrietta. Miała krótkie, czerwone włosy i prawie zawsze nosiła długie, balowe suknie. Po krótkim czasie była razem z wujkiem. Jako małe dzieci polubiliśmy ją. Kupowała nam różne prezenty, szczególnie mi. Potem dostaliśmy od niej wiadomość, że nie musimy już chodzić do szkoły. Tek wtedy dopiero co zaczął naukę, ale i tak był ucieszony. Prawdziwym powodem była przeprowadzka. - Juliette zmarszczyła brwi. - Na inną planetę.
-Co?! - Krzyknęła cała drużyna.
-Na inną planetę? Juliette, to niemożliwe. - Powiedział jej Lok.
-W to też nie wierzycie? A w to?
Juliette była zdenerwowana. Ta cała historia ją bolała, ale zawsze próbowała nie okazywać smutku. Na bolesne rzeczy reagowała złością, tak jak teraz. Wstała szybko i machnęła ręką. Cała woda ze szklanki, która do tej pory stała nietknięta na stoliku, wyleciała z niej. Juliette stanęła przed drużyną i ułożyła wodę lewitującą w powietrzu w długą linię ze szpiczastym końcem. Poruszyła ręką, tak, jakby wkręcała żarówkę. Woda zamarzła.
-Hmm? I co teraz? - Spytała się drużyny.
-Co tam się dzieje?! - Zapytał zdenerwowany Guggenheim.
-Jest okej. - Odpowiedziała mu Sophie, która starała się nie wyglądać na przestraszoną. - Juliette, co to jest?
-To dar. Henrietta mi go dała. Potrafię kontrolować wodę - zamrażać, podgrzewać, poruszać nią, wyciągać z roślin, rzeczy, ludzi... Powietrze też kontroluję. Tek za to dostał moc władania ogniem i ziemią. Musimy tylko mieć te żywioły przy sobie. Tek ma teraz krzemienie... Henrietta była z tej innej planety - Pinus. - Kontynuowała. - Wujek mówił, że to dobra osoba i że nam pomoże. Tak naprawdę był po prostu zahipnotyzowany. Tak jak my władaliśmy żywiołami, tak Henrietta miała moc iluzji i hipnotyzowania. Henrietta zabrała nas później na Pinus. Pamiętam, że powiedziała mi, że jestem wyjątkowa i że mnie potrzebuje. A potem... Ta, nie spodoba wam się to. - Westchnęła. - Mój wujek miał kilka tytanów. Z tego co pamiętam to był Skoczek, Ariel, Grzywacz i Caliban. Henrietta dała mi katany i kazała z nimi walczyć.
Wszyscy łowcy popatrzyli na siebie. Sophie dotknęła ręki, gdzie spoczywała Wszechpotężna Sabriela. Zastanawiała się, po co Henrietta chciała, żeby Juliette walczyła z tytanami.
- Jako trzynastolatka myślałam, że są złe. - Ciągnęła Juliette. - Henrietta wmawiała mi, że to potwory, które zamyka się w amuletach, żeby nie atakowały ludzi na wolności. To dlatego wcześniej tak dobrze poradziłam z tytanami fanatyków. Naprawdę nie wiedziałam, czemu musiałam z nimi walczyć. Na Pinus ludzie nie potrafili przyzywać tytanów. To dlatego Henrietta zaczarowała mojego wujka. Przechodząc do sedna...
2 lata wcześniej
Henrietta prowadziła mnie wąskim korytarzem do jednego z pokoi. Trzymała mnie za rękę jak małe dziecko, a miałam przecież 17 lat. Super...
-Co chciałaś mi pokazać? - Zapytałam jej
-Zaraz zobaczysz. Tylko się nie bój.
Doszliśmy do drzwi z ciemnego drewna. Henrietta puściła mnie i otworzyła mi drzwi. Weszłam do środka.
W rogu stał jakiś potwór. Wyglądał jak biała salamandra meksykańska. Opierał się o ścianę na swoim ogonie. Odruchowo sięgnęłam ręką, żeby wyjąć Lux, ale po chwili zorientowałam się, że Henrietta zabroniła mi wziąć katany. Moje ciało przeszył dreszcz.
-Spokojnie...
Salamandra podeszła do mnie bliżej. Zrobiło mi się niedobrze, lecz nie dawałam tego po sobie poczuć. Stanęła przede mną, a zaraz potem Henrietta weszła do pokoju i zamknęła drzwi.
-To Plagias, mój przyjaciel.
-Witaj Juliette. Henrietta mówiła ci, że jesteś wyjątkowa. I to prawda. Jestem anulatorem. Kiedyś wraz z innymi anulatorami i moim ojcem na czele rządziliśmy tą planetą. Jednak pewien mężczyzna zapieczętował mojego ojca, przez co anulatorzy zostali stąd wygnani. Tylko ty możesz go odpieczętować. Obiecuję, że wraz z moim ojcem, mną i Henriettą będziesz rządzić Pinus , a może nawet Ziemią. Jak tylko będziesz chciała...
-Czyli na Pinus też byli anulatorzy... - Powiedział do siebie Guggenheim. - Wiesz, kto ich wygnał, Juliette?
-Niestety nie...
-To mógł być Lord Casterwill. - Sophie zamyśliła się.
-Też tak myślę. - Odpowiedziała Juliette.
-Wiesz o nim?
-Tak. Moja ciotka i wujek biernie należą do Fundacji. Kilka lat temu postanowili od niej odejść i prowadzić spokojne życie. Teraz mieszkaliśmy u nich i trochę nam opowiedzieli i historii tytanów i Obłudnika. A, właśnie! To zaczęło się 5 miesięcy temu...
5 miesięcy wcześniej
Przechodziłam właśnie jednym z korytarzy w pałacu. Byłam już w piżamie i szłam do pokoju mojego i Teka. Nasz pokój znajdował się w jednej z wież. Pałac Henrietty miał ich 4.
Żeby dojść do pokoju, trzeba było przejść tym samym wąskim korytarzem, którym szłam, gdy pierwszy raz widziałam Plagiasa. Nagle usłyszałam rozmowę. To była Henrietta i ten anulator. Rozmawiali w tym pokoju. Podeszłam do drzwi.
-...Widzisz, mówiłem, że zawiodą. To było pewne. Obłudnik zginął.
Nastąpiła chwila ciszy.
-I co teraz?
Tutaj nie udało mi się czegokolwiek usłyszeć. Henrietta prawie krzyknęła.
-Obydwie?! Plagias, to tak dużo...
-Zbierz jak najszybciej pozostałych fanatyków. Ty zostaniesz tutaj, a ten cały Will będzie ich pilnował na Ziemi.
-A co z Juliette? - Henrietta nie wspomniała o Teku nawet słowa.
-Niech ona i jej brat zostaną na Ziemi. Jest przecież wspaniałą kontrą na tytany, a tam dużo osób jest łowcami. Na pierwszy miesiąc możesz być z nią. Jak już zbierzesz fanatyków, każ Juliette walczyć z ich tytanami. Will będzie ich uczył fanatyków, jak walczyć przeciwko tytanom, a potem zabierzemy ich na Pinus. Kiedy wyszkolimy wszystkich fanatyków, będziemy mogli obudzić Jormunganda. To jest mój plan...
-...Przenieśliśmy się na Ziemię. - Kontynuowała Ray. - Henrietta dzięki pomocy pewnego człowieka... Cholera, nie pamiętam, jak on się nazywał. Pamiętam, że lubił Teka bez wzajemności, bo oboje władali ogniem.
Sophie wzdrygnęła się. To na pewno był Kiel! Przeżył*. Nie wierzyła w to, wcześniej miała tak wielką nadzieję, że Kiel nie żyje.
-Sophie, co się dzieje? - Lok siedzący koło niej położył rękę na jej ramieniu.
-Juliette... Czy on miał na imię Kiel?
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Tak. Co on ci zrobił? Widać, że to okropny typ.
-On zabił moich rodziców... - Odpowiedziała cicho Casterwill'ka.
Juliette nie wiedziała, co powiedzieć. "Przykro mi" nie było dla niej odpowiednie, bo nawet nie znała dobrze Sophie. Westchnęła tylko głośno i z ponurym głosem opowiadała dalej.
-Do tej pory nie wiem, dlaczego Henrietta szkoli zabójców tytanów. Wiem, że to potrzebne, aby odpieczętować Jormunganda, ale nic więcej o nim nie wiem. To jest nasz główny problem.
Juliette skończyła opowiadać. Łowcy i Guggenheim siedzieli w zamyśleniu. Sophie, mimo wieści, że Kiel żyje, skleiła w swojej głowie wszystko w całość.
-Więc do obudzenia Jormunganda jesteś potrzebna ty i zabójcy tytanów. - Juliette kiwnęła głową.
-A co się stanie, kiedy Jormungand się obudzi? - Spytał Den.
-Pewnie zawładnie całym światem. Pinus i Ziemią.
-Przecież nie chcesz go obudzić, więc co może zrobić Henrietta? - Zapytała się Sophie.
-Nie chcę go obudzić, bo Henrietta jest zła do szpiku kości. Przed Plagiasem czuję niepohamowany strach. Nie wiem dlaczego, ale mnie przeraża. Will jest zahipnotyzowany, a Henrietta mogłaby w każdej chwili zabić Teka, żeby mnie dostać. - Spojrzała smutno na brata. - Ta kobieta naprawdę zrobi wszystko, abym obudziła Jormunganda. Uciekliśmy z jej bazy 20 dni temu...
-Wiesz, gdzie ona jest?
-Powinna być w Polsce, ale Henrietta ma tą moc iluzji i dookoła bazy istnieje inny krajobraz. Przynajmniej tak nam się zdawało, jak uciekaliśmy...
20 dni wcześniej
-Szybko, Tek! - Krzyknęłam do niego.
Biegliśmy szerokimi, kamiennymi korytarzami. Gonili nas fanatycy. Było ich kilkunastu, ale już niedaleko do wyjścia...
Nagle przed wielkimi stalowymi drzwiami pojawiło się kilku fanatyków. To była nasza jedyna droga. Wyjęłam Nox - jedną z moich katan. Jej właściwościami było bardzo szybkie, lecz nieprecyzyjne cięcie i moc przecinania dowolnego materiału.
Rozpędziłam się i wybiegłam przed Teka. Polała się krew. To był pierwszy raz, kiedy zabiłam człowieka... A raczej kilku ludzi.
Wybiegliśmy z korytarza na zewnątrz. Tek użył swojej mocy ziemi, żeby zablokować skałami drzwi. Potem zerwaliśmy się do biegu.
-I jak dostaliście się do Wenecji? - Spytał Lok. - To musiało być trudne...
-Dotarliśmy dzięki pomocy naszych zdolności. Miałam też normalną komórkę. Henrietta po prostu sprawdzała mi ją na jakiś czas. No i oczywiście groziła, że nie mogę nikomu opowiadać o naszej sytuacji. - Juliette wywróciła oczami.
-Mieszkaliście na Ziemi, w Polsce, ale jak dostawaliście się na... Pinus? - Zapytała się Sophie.
-Tak, zapomniałam o tym wspomnieć... - Juliette podrapała podbródek. - Henrietta ma trzy amulety, które otwierają portal w dwie strony. Pierwszy posiada sama ona, drugi ma Will, a trzeci jest gdzieś u niej...
Tek odezwał się pierwszy raz. Jego siostra już dużo się naopowiadała, a on miał jeszcze łowcą coś do pokazania.
-My po prostu chcemy, żebyście powstrzymali Henriettę. Sami nie damy rady. Jeśli znajdzie się miejsce w Fundacji Huntik dla nas...
-Jak to mówiła pewna osoba "Nowych łowców Huntik nigdy nie za wiele." - Powiedział Guggenheim. Tek się uśmiechnął.
-A właśnie! - Krzyknęła Juliette klaszcząc w dłonie. - Tek, pokaż im.
Tek wstał. Nadal był uśmiechnięty. Teraz nawet jeszcze szerzej, kiedy to wyjął amulet z kieszeni.
-Zaszczekaj Dobermanie! - Wykrzyczał na cały dom, a zaraz potem koło niego pojawił się tytan.
Atak: 6
Obrona: 3
(w angielskiej wiki statystki to 2/5, ale są za słabe i mój brat* byłby smutny XD)
Litho-tytan
Duży
Obrona: 3
(w angielskiej wiki statystki to 2/5, ale są za słabe i mój brat* byłby smutny XD)
Litho-tytan
Duży
-Jesteśmy łowcami, potrafimy wzywać tytanów. Chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy zostali przyjęci, prawda?
-Och, Tek. - Zaczął Lok. - To musi przedyskutować Fundacja. Ale nie martw się, jest naprawdę duża szansa, że was przyjmą. - Lambert pocieszył chłopca. Blondynowi wydawało się, że na pewno bardzo się z nim polubi.
-Juliette. - Den zwrócił się do dziewczyny. - A ty jakie masz tytany?
-Mam mojego Ammita. - Pogładziła amulet w swojej kieszeni białych jeansów. - Tek ma jeszcze Calibana, ale nie umie go przyzywać. - Szturchnęła brata w ramie, a on pokazał jej język.
-Serio? Caliban to naprawdę mocny tytan. - Phils spojrzał na chłopca. Tek wyglądał na zadowolonego faktem posiadania tak silnego tytana. Lubił też pochwały. Mimo wspomnień to była dla niego miła rozmowa, kiedy tylko usłyszał, że pewnie zostanie przyjęty do Fundacji.
Atak: 4
Obrona: 5
Hecto-tytan
Średni
Guggenheim powiedział rodzeństwu, że przekaże nagranie samemu Metzowi, by ten omówił je później z radą. Miało to zająć maksymalnie 2 dni, ponieważ wszyscy z rady znajdowali się teraz w Nowym Jorku. Juliette i Tek podziękowali mężczyźnie oraz drużynie Loka za pomoc. Tek prawie skakał z radości. Jego siostra była mało emocjonalna, ale na jej twarzy dało się dostrzec ciepły uśmiech.
Juliette na wszelki wypadek dała Lokowi swój adres i kazała przyjść, gdyby rada dała odpowiedź. Po godzinie siedzenia w domu znajomych, rodzeństwo wróciło do Elizy i Stanisława.
~~~
Loka Lamberta obudził telefon od Metza. Była 9 rano. Chłopak przetarł oczy i odebrał połączenie.
-Halo? - Powiedział zaspany.
-Lok, posłuchaj. Przesłuchałem nagranie od Guggenheima. Musimy natychmiast porozmawiać z tą dziewczyną...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
*2 - Jakby ktoś nie zauważył; Juliette to ja, a Tek to mój brat cioteczny :v Kiedy na początku pisałam o Huntiku, dawałam w opowiadaniach też jego i tam był moim bratem rodzonym. Jakbym podała słabsze statystyki Dobermana, to wkurzyłby się on, a nie Tek XD
Jest dużo dialogów, ale mam nadzieję, że to nie problem. Rozdział pisałam na szybko, więc jeśli wkradły się jakieś błędy - napiszcie ^^
Jest dużo dialogów, ale mam nadzieję, że to nie problem. Rozdział pisałam na szybko, więc jeśli wkradły się jakieś błędy - napiszcie ^^
niedziela, 30 października 2016
Rozdział 2. - Spotkanie
Juliette weszła pośpiesznie do domu, a zaraz po niej wszedł Tek. Był wieczór, godzina 20. Dziewczyna zdjęła z pleców katany i odłożyła je w kąt. Ciotka rodzeństwa - Eliza - przygotowywała właśnie kolację. Właściwie była ona siostrą babci Juliette i Teka od strony ich matki. Wcześniej mieszkała w Polsce, ale kiedy pierwszy raz wyjechała ze swoim mężem do Włoch, postanowiła założyć tam winnicę.
Juliette nawet nie przywitała się z ciotką. Usiadła na starej kanapie. Salon i kuchnia były połączone ze sobą, więc nastolatka widziała, co przygotowuje Eliza.
Tek usiadł koło siostry. Zaraz potem z góry zszedł wolno Stanisław - mąż Elizy. Staruszka podała rodzeństwu kanapki, po czym usiadła z mężem przy stole. Po zjedzeniu kolacji, Juliette odezwała się.
-Już niedługo stąd wyjedziemy.
-Super. - Odpowiedziała Eliza, lecz miała dość rozbawiony głos. - U kogo teraz będziecie wynajmować mieszkanko?
-To nie jest pewne. Tak czy siak - spotkaliśmy ich. Jesteśmy umówieni na jutro.
-Ludzie z Fundacji Huntik, tak?
-Mhm.
Juliette wstała na chwilę, aby odnieść talerz do zlewu i wróciła na kanapę.
-Była ich trójka. Dwóch chłopaków i dziewczyna. W moim wieku, więc fajnie się składa, nie?
-Dzieciaczki? Skoro byli sami, to znaczy, że raczej są zdyscyplinowani... Chociaż na moim miejscu dałabym im kogoś, żeby się nimi opiekował.
-Jak mnie przyjmą, to będą takiego kogoś mieli. - Zaśmiała się Juliette.
-Ty też jesteś dzieciaczkiem. A to, czy cię przyjmą zależy od rady Fundacji i Metza. Cóż, jesteś dość interesującą osobą... Ale trudno ci zaufać.
Juliette przekrzywiła głowę w lewo i wydała ciche "Hmm?"
-Chodzi mi o twój wygląd i... Sposób wypowiadania się.
-Co? Wypraszam sobie. - Powiedziała głośno rozkładając ręce. - Mój sposób wypowiadania się jest bardzo ładny.
-Taa... - Eliza też wstała, żeby odnieść talerz. - Nie chodzi mi o to, że jest brzydki, bo nie jest. Po prostu podczas rozmowy robisz tyle gestów, takich jak teraz. I prawie zawsze mówisz takim żartobliwym tonem.
-A to źle być szczęśliwym?
-Juliette! Co by pomyślał twój rozmówca, gdybyś poszła na policję i z szerokim uśmiechem powiedziała "Dobry, ukradli mi portfel"?
Tek, do tej pory siedzący cicho, zaśmiał się.
-Nie śmiej się, fireman. - Warknęła Juliette. Tek pokazał jej język.
Następnego dnia rodzeństwo cały dzień przesiedziało w domu. Przeważnie cały czas tak było. Tylko wczoraj Tek zdecydował się iść po mleko na rano. Wybrał zły dzień, spotkał fanatyków i w końcu żadnego mleka nie było.
Juliette czytała książkę i słuchała muzyki w swoim pokoju na górze, a Tek oglądał telewizję w salonie. Eliza i Stanisław byli w stajni sprzątając na wieczór.
Za dwie godziny Juliette z Tekiem mieli udać się na plac. Dziewczyna właśnie skończyła czytać całą książkę. Zeszła na dół. Jej brat nadal oglądał jakieś bajki. Poszła więc do łazienki i odkręciła kran. Woda zatrzymała się w powietrzu, a Juliette ciągnęła ją ręką za sobą, jak na niewidzialnym sznurku. Po cichu wyszła z łazienki i skierowała dłoń w stronę Teka z złowieszczym uśmieszkiem. Woda z błyskawiczną szybkością poleciała na głowę Teka, a on krzyknął wkurzony.
-Juliette!
Dziewczyna zaśmiała się.
-Strasznie mi się nudzi, to tylko trochę wody.
Jej brat tylko westchnął. Juliette usiadła koło niego i zaczęła oglądać telewizję. Dwie godziny minęły szybko. Trzydzieści minut przed 19, Juliette poszła na górę po swoją czarną bluzę. Dzisiaj nie zamierzała brać katan. Nie chciała przestraszyć ludzi z Fundacji. Tek też miał na sobie bluzę z kapturem, tylko że czerwoną.
-Wziąłeś swoje krzemienie? - Spytała się Teka. Chłopiec pokiwał głową.
-Ty coś bierzesz?
-Nie. Będę posługiwać się powietrzem, a na placu jest fontanna.
Wyszli powoli z domu. Kiedy szli żwirową dróżką, widzieli Elizę i Stanisława wychodzących ze stajni. Plac, na który szli, był 4 kilometry drogi od ich obecnego domu...
Lok, Sophie i Den przygotowywali się do wyjścia. Każdy z nich cały dzień rozmyślał o nowo poznanej dwójce. Na wszelki wypadek wzięli swoje najsilniejsze tytany - Basilarda, Vigilante, Sabirielę i Czarodzielę. Jednak i tak nie mieli pewności, czy wygraliby walkę. Ostatnio ta dziewczyna pokonała samodzielnie 3 tytanów, a jej brat jednego - ogromnym płomieniem. Poza tym władali jakąś nieznaną drużynie mocą. Nastolatka miała też broń - dwie katany.
-No cóż, pora wychodzić. - Powiedział do wszystkich Lok.
-Nadal sądzę, że to może być pułapka. - Sophie skrzyżowała ręce.
-Jaka pułapka? Ta dziewczyna przecież załatwiła fanatyków. Chyba jesteśmy po tej samej stronie. - Odezwał się się Den.
-Jeśli na z nimi na pieńku, to nie znaczy, że musi być po naszej stronie - po stronie Fundacji Huntik.
-Sprawdzimy na miejscu. - Przerwał sprzeczkę Lok i otworzył torbę, do której zaraz potem wleciał Cherit. - Chodźcie.
Drużyna Loka Lamberta była już na miejscu, jednak nigdzie nie widzieli dwójki nieznajomych. Postanowili usiąść na ławeczce koło fontanny. Czekali jakieś pięć minut, aż rodzeństwo przyszło.
-No, no! - Krzyknęła na powitanie Juliette rozkładając szeroko ręce. Sophie aż troszkę podskoczyła. - Przyszliście. - Klasnęła w dłonie. - Dziękuję za zaufanie.
Lok wstał z ławeczki, kiedy Juliette i Tek się zbliżyli. Wyglądał na spokojnego, lecz mimo wszystko chciał pokazać, że jest liderem i opiekunem pozostałych.
-Jestem Lok Lambert - przywódca tej drużyny. To Sophie Casterwill i Den Phils. - Wskazał po kolei palcem na przyjaciół. Nikt z nich nie wiedział, o czym ma być ta rozmowa.
-Juliette Ray. A to jest mój brat, Tek Ray.
-Cześć. - Powiedział wyluzowany chłopiec. W sumie jego siostra była tak samo beztroska.
Juliette przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Tek szturchnął ją ramię.
-Musicie nam pomóc. - Wypuściła to z siebie. - Jesteśmy ścigani przez tych durnych fanatyków i ich dowódcę.
-A to dlaczego? - Odezwała się Sophie.
-Bo od nich uciekliśmy. - Zrobiła tutaj przerwę. - Kiedy usłyszeliśmy o Fundacji Huntik, postanowiliśmy od nich odejść. Przypomniałam sobie o mojej cioci, mieszkającej na obrzeżach Wenecji. Kiedyś, przez krótki okres czasu, była w Fundacji. Mówiła nam o jakimś starym znajomym - Metzie i o tym, że Fundacja Huntik raczej nam pomoże.
-To trudne... - Powiedział Lambert. - Dlaczego byliście w Spirali Krwi?
-Spirali Krwi? Nie, to już tak się nie nazywa. Słyszałam, że ona upadła. To dużo do tłumaczenia, a tu nie jesteśmy bezpieczni... - Rozejrzała się dookoła. - Możemy iść do waszego domu?
-Wiesz, Juliette. Bez urazy, ale...
-Naprawdę. - Powiedziała głośniej. - Może tu być więcej fanatyków, nie sądzę, żeby ona wysłała tylko czwórkę.
-Ona czyli?
-Hen...
Juliette zakryła Tekowi usta.
-Jak tak bardzo chcecie się dowiedzieć, to powiem wam w domu.
Den wydał z siebie ciche "Ha".
-Dobra... - Powiedział Lok. - Tylko bez żadnych sztuczek, mamy bardzo silne tytany.
Sophie oraz Den wstali z ławki. Wszyscy ruszyli w stronę dawnego domu Dantego. Juliette szła koło Dena, a obok niej szedł Tek.
-Silne tytany, tak? - Uśmiechnęła się pewnie. - To dla mnie pestka. Nie pamiętacie wczoraj?
Sophie przełknęła ślinę.
-Co się stało z tymi fanatykami? - Spytała Casterwill'ka
-Ano tak... Nie żyją.
Wszyscy przystanęli. Lok spojrzał na Juliette groźnie.
-Jak to nie żyją?
Juliette westchnęła podenerwowana. Tek spuścił głowę.
-Wy naprawdę nie wiecie, co by się stało, kiedy by jej o nas powiedzieli. No ludzie! Po to idziemy do was, żeby wam wszystko wytłumaczyć. Mówiłam; potrzebujemy waszej pomocy. Nie bądźcie tacy przestraszeni...
-Po prostu już chodźmy. - Powiedział Den blokując dalszą część niemiłej rozmowy.
Lok Lambert otworzył drzwi i wraz z Sophie i Denem weszli to domu. Juliette i Tek weszli zaraz po nich. Lok zamknął za nimi drzwi.
-Usiądźcie na kanapie. - Powiedział do nich. - Chcecie może coś picia?
-Wodę. - Poprosiła Juliette.
-Może zdejmiesz w końcu ten kaptur? - Spytał się dziewczyny Phils. Ona przez chwilę nie wiedziała, o co mu chodzi.
-Och, zupełnie o tym zapomniałam. - Zaśmiała się i spojrzała na Teka, którego bluza już wisiała na wieszaku.
Juliette zdjęła bluzę. Lok o mało co nie upuścił szklanki. Den był zapatrzony w Juliette. Włosy dziewczyny były po jednej stronie różowe, a same oczy miała obydwa w tym samym, jasnoróżowym kolorze.
Juliette nawet nie przywitała się z ciotką. Usiadła na starej kanapie. Salon i kuchnia były połączone ze sobą, więc nastolatka widziała, co przygotowuje Eliza.
Tek usiadł koło siostry. Zaraz potem z góry zszedł wolno Stanisław - mąż Elizy. Staruszka podała rodzeństwu kanapki, po czym usiadła z mężem przy stole. Po zjedzeniu kolacji, Juliette odezwała się.
-Już niedługo stąd wyjedziemy.
-Super. - Odpowiedziała Eliza, lecz miała dość rozbawiony głos. - U kogo teraz będziecie wynajmować mieszkanko?
-To nie jest pewne. Tak czy siak - spotkaliśmy ich. Jesteśmy umówieni na jutro.
-Ludzie z Fundacji Huntik, tak?
-Mhm.
Juliette wstała na chwilę, aby odnieść talerz do zlewu i wróciła na kanapę.
-Była ich trójka. Dwóch chłopaków i dziewczyna. W moim wieku, więc fajnie się składa, nie?
-Dzieciaczki? Skoro byli sami, to znaczy, że raczej są zdyscyplinowani... Chociaż na moim miejscu dałabym im kogoś, żeby się nimi opiekował.
-Jak mnie przyjmą, to będą takiego kogoś mieli. - Zaśmiała się Juliette.
-Ty też jesteś dzieciaczkiem. A to, czy cię przyjmą zależy od rady Fundacji i Metza. Cóż, jesteś dość interesującą osobą... Ale trudno ci zaufać.
Juliette przekrzywiła głowę w lewo i wydała ciche "Hmm?"
-Chodzi mi o twój wygląd i... Sposób wypowiadania się.
-Co? Wypraszam sobie. - Powiedziała głośno rozkładając ręce. - Mój sposób wypowiadania się jest bardzo ładny.
-Taa... - Eliza też wstała, żeby odnieść talerz. - Nie chodzi mi o to, że jest brzydki, bo nie jest. Po prostu podczas rozmowy robisz tyle gestów, takich jak teraz. I prawie zawsze mówisz takim żartobliwym tonem.
-A to źle być szczęśliwym?
-Juliette! Co by pomyślał twój rozmówca, gdybyś poszła na policję i z szerokim uśmiechem powiedziała "Dobry, ukradli mi portfel"?
Tek, do tej pory siedzący cicho, zaśmiał się.
-Nie śmiej się, fireman. - Warknęła Juliette. Tek pokazał jej język.
Następnego dnia rodzeństwo cały dzień przesiedziało w domu. Przeważnie cały czas tak było. Tylko wczoraj Tek zdecydował się iść po mleko na rano. Wybrał zły dzień, spotkał fanatyków i w końcu żadnego mleka nie było.
Juliette czytała książkę i słuchała muzyki w swoim pokoju na górze, a Tek oglądał telewizję w salonie. Eliza i Stanisław byli w stajni sprzątając na wieczór.
Za dwie godziny Juliette z Tekiem mieli udać się na plac. Dziewczyna właśnie skończyła czytać całą książkę. Zeszła na dół. Jej brat nadal oglądał jakieś bajki. Poszła więc do łazienki i odkręciła kran. Woda zatrzymała się w powietrzu, a Juliette ciągnęła ją ręką za sobą, jak na niewidzialnym sznurku. Po cichu wyszła z łazienki i skierowała dłoń w stronę Teka z złowieszczym uśmieszkiem. Woda z błyskawiczną szybkością poleciała na głowę Teka, a on krzyknął wkurzony.
-Juliette!
Dziewczyna zaśmiała się.
-Strasznie mi się nudzi, to tylko trochę wody.
Jej brat tylko westchnął. Juliette usiadła koło niego i zaczęła oglądać telewizję. Dwie godziny minęły szybko. Trzydzieści minut przed 19, Juliette poszła na górę po swoją czarną bluzę. Dzisiaj nie zamierzała brać katan. Nie chciała przestraszyć ludzi z Fundacji. Tek też miał na sobie bluzę z kapturem, tylko że czerwoną.
-Wziąłeś swoje krzemienie? - Spytała się Teka. Chłopiec pokiwał głową.
-Ty coś bierzesz?
-Nie. Będę posługiwać się powietrzem, a na placu jest fontanna.
Wyszli powoli z domu. Kiedy szli żwirową dróżką, widzieli Elizę i Stanisława wychodzących ze stajni. Plac, na który szli, był 4 kilometry drogi od ich obecnego domu...
Lok, Sophie i Den przygotowywali się do wyjścia. Każdy z nich cały dzień rozmyślał o nowo poznanej dwójce. Na wszelki wypadek wzięli swoje najsilniejsze tytany - Basilarda, Vigilante, Sabirielę i Czarodzielę. Jednak i tak nie mieli pewności, czy wygraliby walkę. Ostatnio ta dziewczyna pokonała samodzielnie 3 tytanów, a jej brat jednego - ogromnym płomieniem. Poza tym władali jakąś nieznaną drużynie mocą. Nastolatka miała też broń - dwie katany.
-No cóż, pora wychodzić. - Powiedział do wszystkich Lok.
-Nadal sądzę, że to może być pułapka. - Sophie skrzyżowała ręce.
-Jaka pułapka? Ta dziewczyna przecież załatwiła fanatyków. Chyba jesteśmy po tej samej stronie. - Odezwał się się Den.
-Jeśli na z nimi na pieńku, to nie znaczy, że musi być po naszej stronie - po stronie Fundacji Huntik.
-Sprawdzimy na miejscu. - Przerwał sprzeczkę Lok i otworzył torbę, do której zaraz potem wleciał Cherit. - Chodźcie.
Drużyna Loka Lamberta była już na miejscu, jednak nigdzie nie widzieli dwójki nieznajomych. Postanowili usiąść na ławeczce koło fontanny. Czekali jakieś pięć minut, aż rodzeństwo przyszło.
-No, no! - Krzyknęła na powitanie Juliette rozkładając szeroko ręce. Sophie aż troszkę podskoczyła. - Przyszliście. - Klasnęła w dłonie. - Dziękuję za zaufanie.
Lok wstał z ławeczki, kiedy Juliette i Tek się zbliżyli. Wyglądał na spokojnego, lecz mimo wszystko chciał pokazać, że jest liderem i opiekunem pozostałych.
-Jestem Lok Lambert - przywódca tej drużyny. To Sophie Casterwill i Den Phils. - Wskazał po kolei palcem na przyjaciół. Nikt z nich nie wiedział, o czym ma być ta rozmowa.
-Juliette Ray. A to jest mój brat, Tek Ray.
-Cześć. - Powiedział wyluzowany chłopiec. W sumie jego siostra była tak samo beztroska.
Juliette przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Tek szturchnął ją ramię.
-Musicie nam pomóc. - Wypuściła to z siebie. - Jesteśmy ścigani przez tych durnych fanatyków i ich dowódcę.
-A to dlaczego? - Odezwała się Sophie.
-Bo od nich uciekliśmy. - Zrobiła tutaj przerwę. - Kiedy usłyszeliśmy o Fundacji Huntik, postanowiliśmy od nich odejść. Przypomniałam sobie o mojej cioci, mieszkającej na obrzeżach Wenecji. Kiedyś, przez krótki okres czasu, była w Fundacji. Mówiła nam o jakimś starym znajomym - Metzie i o tym, że Fundacja Huntik raczej nam pomoże.
-To trudne... - Powiedział Lambert. - Dlaczego byliście w Spirali Krwi?
-Spirali Krwi? Nie, to już tak się nie nazywa. Słyszałam, że ona upadła. To dużo do tłumaczenia, a tu nie jesteśmy bezpieczni... - Rozejrzała się dookoła. - Możemy iść do waszego domu?
-Wiesz, Juliette. Bez urazy, ale...
-Naprawdę. - Powiedziała głośniej. - Może tu być więcej fanatyków, nie sądzę, żeby ona wysłała tylko czwórkę.
-Ona czyli?
-Hen...
Juliette zakryła Tekowi usta.
-Jak tak bardzo chcecie się dowiedzieć, to powiem wam w domu.
Den wydał z siebie ciche "Ha".
-Dobra... - Powiedział Lok. - Tylko bez żadnych sztuczek, mamy bardzo silne tytany.
Sophie oraz Den wstali z ławki. Wszyscy ruszyli w stronę dawnego domu Dantego. Juliette szła koło Dena, a obok niej szedł Tek.
-Silne tytany, tak? - Uśmiechnęła się pewnie. - To dla mnie pestka. Nie pamiętacie wczoraj?
Sophie przełknęła ślinę.
-Co się stało z tymi fanatykami? - Spytała Casterwill'ka
-Ano tak... Nie żyją.
Wszyscy przystanęli. Lok spojrzał na Juliette groźnie.
-Jak to nie żyją?
Juliette westchnęła podenerwowana. Tek spuścił głowę.
-Wy naprawdę nie wiecie, co by się stało, kiedy by jej o nas powiedzieli. No ludzie! Po to idziemy do was, żeby wam wszystko wytłumaczyć. Mówiłam; potrzebujemy waszej pomocy. Nie bądźcie tacy przestraszeni...
-Po prostu już chodźmy. - Powiedział Den blokując dalszą część niemiłej rozmowy.
Lok Lambert otworzył drzwi i wraz z Sophie i Denem weszli to domu. Juliette i Tek weszli zaraz po nich. Lok zamknął za nimi drzwi.
-Usiądźcie na kanapie. - Powiedział do nich. - Chcecie może coś picia?
-Wodę. - Poprosiła Juliette.
-Może zdejmiesz w końcu ten kaptur? - Spytał się dziewczyny Phils. Ona przez chwilę nie wiedziała, o co mu chodzi.
-Och, zupełnie o tym zapomniałam. - Zaśmiała się i spojrzała na Teka, którego bluza już wisiała na wieszaku.
Juliette zdjęła bluzę. Lok o mało co nie upuścił szklanki. Den był zapatrzony w Juliette. Włosy dziewczyny były po jednej stronie różowe, a same oczy miała obydwa w tym samym, jasnoróżowym kolorze.
-To nie są żadne soczewki? - Zapytała się podekscytowana Sophie. - A te włosy? Nie mów, że to twój naturalny kolor.
-Taka już się urodziłam. I nie wiem, czemu tak wyglądam.
Wszyscy jeszcze przez chwilę siedzieli cicho. Lok dopiero teraz wyjął Cherita z torby. Tytan wcześniej udawał, że spał. Cherit wyleciał z torby. Juliette podążała za nim wzrokiem.
-Uch... Strasznie mnie boli głowa. Czuję się jakoś... Dziwnie. - Powiedział stworek.
-To pewnie przeze mnie. - Powiedziała ponuro Juliette. - Mam w sobie coś, co osłabia mniejsze Tytany. Powoduję, że są przy mnie zmęczone lub przestraszone.
Cherit usiadł na komodzie w rogu.
-Jak to? - Spytał trochę zdziwiony, trochę przestraszony.
-Nie wiem, jak to działa. Kiedyś, na przykład, walczyłam z Gareonem i przy mnie jego zdolność znikania bardzo osłabła.
Sophie spojrzała na dziewczynę.
-Walczyłaś? To znaczy, że nie jesteś łowcą?
-Nie, nie jestem... To długa historia.
Wszyscy siedzieli już na kanapie.
-Więc, Juliette, opowiadaj. - Powiedział Lok. - Przecież o to ci chodziło.
-Myślę, że powinniśmy się najpierw skontaktować z Metzem. Ta historia jest powiązana z Fundacją Huntik. Chciałabym, żeby ktoś ważny ją usłyszał.
-Juliette, po prostu nam to opowiedz. Z Fundacją Huntik jest powiązanych wiele historii. Na pewno potem przekażę twoją do rady. - Lok dodał otuchy dziewczynie, a ta westchnęła cicho.
-Co jeśli wam powiem, że Obłudnik nie był waszym jedynym problemem?
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To tyle w tym rozdziale! W sumie chyba nic tu nie mam do powiedzenia :p Mogę powiedzieć, że oglądałam ostatnio "Złap mnie, jeśli potrafisz". Film jest naprawdę świetny, gorąco polecam ^^
środa, 26 października 2016
Zmiana adresu
Zmieniłam adres bloga, bo jak wpisywałam "Huntik Opowiadania" w Google, to się nie wyświetlał XD
sobota, 22 października 2016
Rozdział 1. - We mgle
5 miesięcy po pokonaniu Obłudnika, Wenecja, Włochy
Lato w tym roku było wyjątkowo upalne. Drużyna Loka, nie mając nic do roboty, odpoczywała aktualnie w dawnym domu Dantego. Lok grał w szachy z Denem, a Cherit chował się w cieniu pod parasolem. Sophie czytała jakąś gazetę na ogrodzie. Była ubrana w krótkie, białe dżinsowe spodenki i różowy top. Na stole stała szklanka z lemoniadą. Casterwillówna, podnosząc się z leżaka, sięgnęła po nią, aby się napić, lecz była pusta. Nikt z drużyny nie widział, że kilka minut temu lemoniada ze szklanki została pobrana przez dziewczynę w kapturze
Sophie zmarszczyła brwi i spojrzała groźnie na chłopaków.
- Który z was wypił mi lemoniadę? - Wymachiwała przed nimi pustą szklanką.
Lok i Den tylko wzruszyli ramionami nawet nie odpowiadając. Przecież to nie była ich sprawka.
Sophie wróciła podenerwowana do czytania gazety...
Casterwillówna obudziła się, kiedy słońce już zachodziło. Zdjęła gazetę ze swojej twarzy i spojrzała w stronę domu. Reszta grupy siedziała w salonie, widocznie nikt nie chciał jej budzić. Dziewczyna złożyła leżak i już miała iść do środka, gdy nagle ujrzała na ulicy dwie dziwnie ubrane osoby. Mieli długie, szaro-czerwone stroje z kapturami. To na pewno byli fanatycy! Przecież Spirala Krwi upadła, czyżby się jeszcze nie poddali?
Gonili kogoś, bo Sophie usłyszała "Zaraz go złapiemy." Odłożyła leżak na ziemię i szybko pobiegła po Loka, Dena i Cherita do domu.
- Fanatycy! Widziałam fanatyków! - Krzyknęła zaraz po otworzeniu drzwi, jednak nie wyglądała na przestraszoną.
Wszyscy (oczywiście oprócz Cherita XD) założyli buty i wybiegli z domu. Cherit schował się w torbie Loka. Lambert miał w niej teraz, nie licząc Cherita, tylko jednego tytana - Żelaznego sługę. Sophie (jak zawsze) miała przy sobie Wszechpotężną Sabrielę. Den natomiast trzymał w kieszeni Vigilantego. To były tylko 3 tytany i Cherit, ale na 2 fanatyków na pewno wystarczy.
Łowcy za pomocą hiper skoku wskoczyli na dachy kamienic, aby mieć lepszy widok. Den zauważył fanatyków biegnących za jakimś chłopcem. Wskazał na nich palcem, po czym drużyna pobiegła za nimi.
Zrobiło się ciemno. Wszyscy zeskoczyli z dachów, kiedy nagle z dwóch fanatyków zrobiło się czterech. Na dużym placu otoczyli chłopca. Wokół placu znajdowały się tylko kawiarnie i restauracje, które były już zamknięte. Chłopiec był bezbronny, ale dlaczego tak bardzo chcieli go dorwać? Fanatycy powoli zbliżali się w jego kierunku. Łowcy nie myśleli długo, wkroczyli do akcji. Mimo że przeciwników było więcej, nie mogli zostawić chłopca samego. Poza tym Sophie ostatnio nauczyła się zaklęcia wymazującego pamięć.
- Zostawcie go! - Krzyknął ostro Lok atakując fanatyków burzą błysków na powitanie.
- Arlekin!
- Grabieżca!
- Czarny Faraon!
- Kopesh!
Drużyna Huntik od razu przyzwała swoich tytanów. Sabriela szybko została pokonana przez Grabieżcę i Kopesha. Vigilante pokonał Arlekina, lecz zaraz potem zaatakował go Czarny Faraon. W tym czasie Den, walczący z jednym z fanatyków, dostrzegł, że chłopiec właśnie uciekał. Drużyna nie mogła go zgubić, Sophie musiała wyczyścić mu pamięć.
- Lok, pobiegnę za nim!
Lambert pokiwał głową i za pomocą zaklęcia odrzucił od Dena fanatyka.
Na dachu jednego z budynków siedziała nastoletnia dziewczyna. Przyglądała się, jak Phils goni chłopca.
- Nie daj się złapać, młody. - Powiedziała cicho.
Jednak Den doganiał chłopca. Użył szybkiego ognia. Nastolatka zmarszczyła brwi, nie mogła nic zrobić.
Grabieżca i Żelazny Sługa pokonali siebie nawzajem, a Vigilante był już wyczerpany. Wystarczył cios jednego z tytanów przeciwników. Sophie spojrzała groźnie na fanatyków. Pozostało ich 3.
- Czego jeszcze chcecie? Nie rozumiecie, że Fundacja Huntik już was pokonała?!
Fundacja Huntik...?
Den już prawie złapał chłopca, aż ten nagle zmienił kierunek biegnąć z powrotem w miejsce walki. Dziewczyna, która do tej pory wszystko obserwowała, zeskoczyła bezszelestnie z dachu, tak, jakby jej ciało było niesamowicie lekkie. Wyszła z wąskiej uliczki na plac, wszystkim się ujawniając. Miała na głowie kaptur, a na plecach - dwie katany założone w kształt litery X.
- To chyba mnie szukacie, nieprawdaż? - Powiedziała donośnym głosem do fanatyków. Ci uśmiechnęli się krzywo do siebie.
- Miotacz Psyhopen!
- Sekhmet!
Dwójka z nich wezwała jeszcze tytanów, jednak dziewczyna nie przestraszyła się. Sophie zacisnęła pięści.
- Kim jesteś?! - Warknęła do niej.
Nieznajoma powoli wyjęła jedną z katan - tą z lewej strony. Jej rękojeść była zrobiona z białej skóry, a samo ostrze świeciło się w ciepłym żółtym kolorze. Zaczęła iść powoli w stronę tytanów fanatyków. Nagle zaczęła biec. Fanatycy odsunęli się i posłali na nią swoich tytanów.
- N-no co robicie? Łapcie ją!
Pierwszy do walki rzucił się Czarny Faraon. Dziewczyna uśmiechnęła się dziarsko pod nosem. Wyprostowała rękę*, wyskoczyła w górę i zamachnęła się trafiając Faraona w oczy. Na jego masce pozostał świetlisty ślad. Tytan zaczął się kręcić oślepiony dookoła. Wtedy dziewczyna zamachnęła się po raz drugi i przecięła tytana na pół.
Miotacz Psyhopen, widząc, że jego kolega wrócił do amuletu, zaatakował swoimi łańcuchami. Nastolatka zauważyła to i błyskawicznie wyjęła drugą katanę. Ta była pokryta czymś czarnym na ostrzu. Rękojeść też miała czarną. Pierwszy z łańcuchów został przez nią przecięty bez najmniejszego problemu. Przy drugim dziewczyna tylko machnęła ręką, a powiew wiatru posłał łańcuch wprost w serce Miotacza.
Nieznajoma podbiegła do Kopesha. Ten zaatakował swoim mieczem na głowie, jednak on też został przecięty bez problemu...
Został jeszcze ostatni tytan - Sekhmet, lecz nigdzie nie było go widać. Niespodziewanie wyskoczył z góry na dziewczynę. Wtem rozległ się trzask. Na Sekhmeta poleciał strumień ognia, zanim nastolatka zdążyła się odwrócić.
Sophie od razu przeszył dreszcz. Jedyne, z czym to się jej kojarzyło, to Kiel. Spojrzała na miejsce, z którego wyleciał ogień. Zamurowało ją - ogień pochodził od tego samego chłopca, którego gonili fanatycy. Nad jego ręką unosił się nieduży płomień, a on bez emocji patrzył na Sekhmeta wracającego do amuletu. Płomień oświetlał czarne włosy i brązowe oczy chłopca.
Dziewczyna wyjęła tą świetlistą katanę.
- Więc... Nie możecie o tym pamiętać, dobrze wiecie. - Zaczęła powoli iść w stronę fanatyków, ale oni zerwali się do biegu.
Ogromny powiew wiatru powalił ich na ziemię.
- Nie, proszę, nie! - Krzyczeli razem fanatycy. Dziewczyna jednak się nie zatrzymywała.
- Wiem, co byście zrobili z Tekiem, jeśli byście go dorwali. Dlatego nie mogę wybaczyć wam tego pościgu.
- Zaraz, co ty chcesz zrobić?! - Wtrąciła się Sophie.
- Ano, tak... - Nieznajoma opuściła katanę i spojrzała na Casterwill'kę. Fanatycy nie mogli uciec, byli "przygwożdżeni" do ziemi. - Nie powinnaś się wtrącać, uratowałam was. Muszę po prostu... Po prostu zabić tych idiotów. - Spojrzała krzywo na fanatyków.
- Nie pozwolę ci.
- Gdybyś tylko wiedziała więcej... Jesteście z Fundacji Huntik, prawda? Coś o tym krzyczałaś.
Sophie zaczerwieniła się.
- Mam do was sprawę. - Rozejrzała się dookoła. - Jutro, tutaj o 19. A teraz, Tek...
Dziewczyna pobrała dużą ilość wody z fontanny stojącej na środku placu. Mrugnęła oczkiem w stronę chłopca, który posłał na nią strumień ognia. Cały plac pokrył się mgłą. Kiedy opadła, dziewczyny, chłopca i fanatyków już nie było...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Wiem, że kataną walczy się dwiema rękami, ale u mnie będzie się walczyć jedną :v
UWAGA! W kreskówce Kiel chyba zginął, ale w moim opowiadaniu nadal żyje.
TEK:
Lato w tym roku było wyjątkowo upalne. Drużyna Loka, nie mając nic do roboty, odpoczywała aktualnie w dawnym domu Dantego. Lok grał w szachy z Denem, a Cherit chował się w cieniu pod parasolem. Sophie czytała jakąś gazetę na ogrodzie. Była ubrana w krótkie, białe dżinsowe spodenki i różowy top. Na stole stała szklanka z lemoniadą. Casterwillówna, podnosząc się z leżaka, sięgnęła po nią, aby się napić, lecz była pusta. Nikt z drużyny nie widział, że kilka minut temu lemoniada ze szklanki została pobrana przez dziewczynę w kapturze
Sophie zmarszczyła brwi i spojrzała groźnie na chłopaków.
- Który z was wypił mi lemoniadę? - Wymachiwała przed nimi pustą szklanką.
Lok i Den tylko wzruszyli ramionami nawet nie odpowiadając. Przecież to nie była ich sprawka.
Sophie wróciła podenerwowana do czytania gazety...
Casterwillówna obudziła się, kiedy słońce już zachodziło. Zdjęła gazetę ze swojej twarzy i spojrzała w stronę domu. Reszta grupy siedziała w salonie, widocznie nikt nie chciał jej budzić. Dziewczyna złożyła leżak i już miała iść do środka, gdy nagle ujrzała na ulicy dwie dziwnie ubrane osoby. Mieli długie, szaro-czerwone stroje z kapturami. To na pewno byli fanatycy! Przecież Spirala Krwi upadła, czyżby się jeszcze nie poddali?
Gonili kogoś, bo Sophie usłyszała "Zaraz go złapiemy." Odłożyła leżak na ziemię i szybko pobiegła po Loka, Dena i Cherita do domu.
- Fanatycy! Widziałam fanatyków! - Krzyknęła zaraz po otworzeniu drzwi, jednak nie wyglądała na przestraszoną.
Wszyscy (oczywiście oprócz Cherita XD) założyli buty i wybiegli z domu. Cherit schował się w torbie Loka. Lambert miał w niej teraz, nie licząc Cherita, tylko jednego tytana - Żelaznego sługę. Sophie (jak zawsze) miała przy sobie Wszechpotężną Sabrielę. Den natomiast trzymał w kieszeni Vigilantego. To były tylko 3 tytany i Cherit, ale na 2 fanatyków na pewno wystarczy.
Łowcy za pomocą hiper skoku wskoczyli na dachy kamienic, aby mieć lepszy widok. Den zauważył fanatyków biegnących za jakimś chłopcem. Wskazał na nich palcem, po czym drużyna pobiegła za nimi.
Zrobiło się ciemno. Wszyscy zeskoczyli z dachów, kiedy nagle z dwóch fanatyków zrobiło się czterech. Na dużym placu otoczyli chłopca. Wokół placu znajdowały się tylko kawiarnie i restauracje, które były już zamknięte. Chłopiec był bezbronny, ale dlaczego tak bardzo chcieli go dorwać? Fanatycy powoli zbliżali się w jego kierunku. Łowcy nie myśleli długo, wkroczyli do akcji. Mimo że przeciwników było więcej, nie mogli zostawić chłopca samego. Poza tym Sophie ostatnio nauczyła się zaklęcia wymazującego pamięć.
- Zostawcie go! - Krzyknął ostro Lok atakując fanatyków burzą błysków na powitanie.
- Arlekin!
- Grabieżca!
- Czarny Faraon!
- Kopesh!
Drużyna Huntik od razu przyzwała swoich tytanów. Sabriela szybko została pokonana przez Grabieżcę i Kopesha. Vigilante pokonał Arlekina, lecz zaraz potem zaatakował go Czarny Faraon. W tym czasie Den, walczący z jednym z fanatyków, dostrzegł, że chłopiec właśnie uciekał. Drużyna nie mogła go zgubić, Sophie musiała wyczyścić mu pamięć.
- Lok, pobiegnę za nim!
Lambert pokiwał głową i za pomocą zaklęcia odrzucił od Dena fanatyka.
Na dachu jednego z budynków siedziała nastoletnia dziewczyna. Przyglądała się, jak Phils goni chłopca.
- Nie daj się złapać, młody. - Powiedziała cicho.
Jednak Den doganiał chłopca. Użył szybkiego ognia. Nastolatka zmarszczyła brwi, nie mogła nic zrobić.
Grabieżca i Żelazny Sługa pokonali siebie nawzajem, a Vigilante był już wyczerpany. Wystarczył cios jednego z tytanów przeciwników. Sophie spojrzała groźnie na fanatyków. Pozostało ich 3.
- Czego jeszcze chcecie? Nie rozumiecie, że Fundacja Huntik już was pokonała?!
Fundacja Huntik...?
Den już prawie złapał chłopca, aż ten nagle zmienił kierunek biegnąć z powrotem w miejsce walki. Dziewczyna, która do tej pory wszystko obserwowała, zeskoczyła bezszelestnie z dachu, tak, jakby jej ciało było niesamowicie lekkie. Wyszła z wąskiej uliczki na plac, wszystkim się ujawniając. Miała na głowie kaptur, a na plecach - dwie katany założone w kształt litery X.
- To chyba mnie szukacie, nieprawdaż? - Powiedziała donośnym głosem do fanatyków. Ci uśmiechnęli się krzywo do siebie.
- Miotacz Psyhopen!
- Sekhmet!
Dwójka z nich wezwała jeszcze tytanów, jednak dziewczyna nie przestraszyła się. Sophie zacisnęła pięści.
- Kim jesteś?! - Warknęła do niej.
Nieznajoma powoli wyjęła jedną z katan - tą z lewej strony. Jej rękojeść była zrobiona z białej skóry, a samo ostrze świeciło się w ciepłym żółtym kolorze. Zaczęła iść powoli w stronę tytanów fanatyków. Nagle zaczęła biec. Fanatycy odsunęli się i posłali na nią swoich tytanów.
- N-no co robicie? Łapcie ją!
Pierwszy do walki rzucił się Czarny Faraon. Dziewczyna uśmiechnęła się dziarsko pod nosem. Wyprostowała rękę*, wyskoczyła w górę i zamachnęła się trafiając Faraona w oczy. Na jego masce pozostał świetlisty ślad. Tytan zaczął się kręcić oślepiony dookoła. Wtedy dziewczyna zamachnęła się po raz drugi i przecięła tytana na pół.
Miotacz Psyhopen, widząc, że jego kolega wrócił do amuletu, zaatakował swoimi łańcuchami. Nastolatka zauważyła to i błyskawicznie wyjęła drugą katanę. Ta była pokryta czymś czarnym na ostrzu. Rękojeść też miała czarną. Pierwszy z łańcuchów został przez nią przecięty bez najmniejszego problemu. Przy drugim dziewczyna tylko machnęła ręką, a powiew wiatru posłał łańcuch wprost w serce Miotacza.
Nieznajoma podbiegła do Kopesha. Ten zaatakował swoim mieczem na głowie, jednak on też został przecięty bez problemu...
Został jeszcze ostatni tytan - Sekhmet, lecz nigdzie nie było go widać. Niespodziewanie wyskoczył z góry na dziewczynę. Wtem rozległ się trzask. Na Sekhmeta poleciał strumień ognia, zanim nastolatka zdążyła się odwrócić.
Sophie od razu przeszył dreszcz. Jedyne, z czym to się jej kojarzyło, to Kiel. Spojrzała na miejsce, z którego wyleciał ogień. Zamurowało ją - ogień pochodził od tego samego chłopca, którego gonili fanatycy. Nad jego ręką unosił się nieduży płomień, a on bez emocji patrzył na Sekhmeta wracającego do amuletu. Płomień oświetlał czarne włosy i brązowe oczy chłopca.
Dziewczyna wyjęła tą świetlistą katanę.
- Więc... Nie możecie o tym pamiętać, dobrze wiecie. - Zaczęła powoli iść w stronę fanatyków, ale oni zerwali się do biegu.
Ogromny powiew wiatru powalił ich na ziemię.
- Nie, proszę, nie! - Krzyczeli razem fanatycy. Dziewczyna jednak się nie zatrzymywała.
- Wiem, co byście zrobili z Tekiem, jeśli byście go dorwali. Dlatego nie mogę wybaczyć wam tego pościgu.
- Zaraz, co ty chcesz zrobić?! - Wtrąciła się Sophie.
- Ano, tak... - Nieznajoma opuściła katanę i spojrzała na Casterwill'kę. Fanatycy nie mogli uciec, byli "przygwożdżeni" do ziemi. - Nie powinnaś się wtrącać, uratowałam was. Muszę po prostu... Po prostu zabić tych idiotów. - Spojrzała krzywo na fanatyków.
- Nie pozwolę ci.
- Gdybyś tylko wiedziała więcej... Jesteście z Fundacji Huntik, prawda? Coś o tym krzyczałaś.
Sophie zaczerwieniła się.
- Mam do was sprawę. - Rozejrzała się dookoła. - Jutro, tutaj o 19. A teraz, Tek...
Dziewczyna pobrała dużą ilość wody z fontanny stojącej na środku placu. Mrugnęła oczkiem w stronę chłopca, który posłał na nią strumień ognia. Cały plac pokrył się mgłą. Kiedy opadła, dziewczyny, chłopca i fanatyków już nie było...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Wiem, że kataną walczy się dwiema rękami, ale u mnie będzie się walczyć jedną :v
UWAGA! W kreskówce Kiel chyba zginął, ale w moim opowiadaniu nadal żyje.
TEK:
Ostrzeżenie XD
Już dzisiaj napiszę pierwszy rozdział, więc po prostu chcę wyznać, że w opowiadaniu będzie coś takiego jak krew, śmierć czy ostrzejsze walki. Tego nie było w kreskówce, no ale to przecież bajka.
czwartek, 20 października 2016
Prolog
- Juliette, nogi mnie bolą.
- Zaraz będziemy w Wenecji, nie martw się.
Popatrzył na mnie.
- Co, jeśli nas nie przyjmą?
- Muszą.
Usłyszałam jęk.
- Młody, proszę cię... Nie dołuj mnie bardziej.
- Nie jesteś zdołowana.
Spuścił głowę i wydał z siebie kolejny jęk. Zobaczyłam tablicę.
- Ej, jesteśmy już w Wenecji.
Tek spojrzał przed siebie. Zauważyłam na jego twarzy lekki uśmiech.
- Mówiłam, że to niedaleko. Muszę teraz znaleźć adres, poczekaj.
Wyjęłam telefon. Wskazałam palcem na drogę prowadzącą w dół. Na końcu drogi znajdowała się nieduża winnica. Na lewo od niej widniała duża chata, a jeszcze dalej dostrzegałam stajnię...
Starsza kobieta powoli otworzyła frontowe drzwi. Przed sobą ujrzała dwie osoby. Wyczerpanego chłopca, wyglądającego na około 12 lat i nastoletnią dziewczynę, która ukrywała swoją twarz pod kapturem. Dziewczyna odezwała się.
- Jestem Juliette, pamiętasz mnie. Potrzebujemy twojej pomocy.
Staruszka wpuściła ich bez pytań. Juliette zdjęła kaptur, odkrywając swoje dwukolorowe włosy. Po prawej stronie były różowe, a po lewej kasztanowe. Na jej plecach spoczywały dwie katany.
Kobieta spoglądała co chwila na nią lub jej brata. Juliette usiadła na dość starej, białej kanapie.
- Ej. - Zwróciła się do swojej ciotki. - Musimy zostać tu na trochę. To długa historia...
- Zaraz będziemy w Wenecji, nie martw się.
Popatrzył na mnie.
- Co, jeśli nas nie przyjmą?
- Muszą.
Usłyszałam jęk.
- Młody, proszę cię... Nie dołuj mnie bardziej.
- Nie jesteś zdołowana.
Spuścił głowę i wydał z siebie kolejny jęk. Zobaczyłam tablicę.
- Ej, jesteśmy już w Wenecji.
Tek spojrzał przed siebie. Zauważyłam na jego twarzy lekki uśmiech.
- Mówiłam, że to niedaleko. Muszę teraz znaleźć adres, poczekaj.
Wyjęłam telefon. Wskazałam palcem na drogę prowadzącą w dół. Na końcu drogi znajdowała się nieduża winnica. Na lewo od niej widniała duża chata, a jeszcze dalej dostrzegałam stajnię...
Starsza kobieta powoli otworzyła frontowe drzwi. Przed sobą ujrzała dwie osoby. Wyczerpanego chłopca, wyglądającego na około 12 lat i nastoletnią dziewczynę, która ukrywała swoją twarz pod kapturem. Dziewczyna odezwała się.
- Jestem Juliette, pamiętasz mnie. Potrzebujemy twojej pomocy.
Staruszka wpuściła ich bez pytań. Juliette zdjęła kaptur, odkrywając swoje dwukolorowe włosy. Po prawej stronie były różowe, a po lewej kasztanowe. Na jej plecach spoczywały dwie katany.
Kobieta spoglądała co chwila na nią lub jej brata. Juliette usiadła na dość starej, białej kanapie.
- Ej. - Zwróciła się do swojej ciotki. - Musimy zostać tu na trochę. To długa historia...
Subskrybuj:
Posty (Atom)