Właśnie tak zamek miał różnić się od miasta. Od pokoleń ród Chasterose uznawany był za dumny i silny, ale jednocześnie niewinny i piękny. Osoby w tej rodzinie rodziły się z białymi włosami. Aż do 1920 roku, kiedy na świat przyszły różowowłosa Louise i czerwonowłosa Henrietta.
Henrietta urodziła się jako pierwsza i miała zostać królową. Jednak jeden z królewskich doradców znany także jako dawny czarnoksiężnik przewidział w młodej Henriecie rządzę władzy i oświadczył, że jej panowanie zniesie ród Chasterose na złą drogę. Królową więc została Louise.
Tak powoli w Henriecie rodziła się nienawiść do siostry. Mimo że Louise była jej pomocna i przyjazna, Henrietta wiedziała, że to przez nią nie zasiadła na tronie. Nie pomagało dobre sprawowanie oraz prośby czerwonowłosej. Nie widziała już nadziei na zostanie władczynią, dopóki nie zjawił się Plagias.
W chwili gdy Plagias zabił Louise, rodzice sióstr byli już dawno martwi. Henrietta bez problemu przejęła tron.
Plagias przechadzał, a sumie unosił się nad podłogą korytarzy zamku. Patrzył na prostokątne ślady pokrywające ściany. Bowiem tu kiedyś wisiały portrety przodków Henrietty. Pamiętał je. Same białe włosy. Ludzie nie podobni do obecnej królowej ani w procencie.
Był wieczór i Henrietta powinna była znajdować się w swojej sali. Kiedy okazało się, że jej tam nie ma, anulator natychmiast zaczął przeszukiwać zamek. Henrietta była w pokoju, gdzie z entuzjazmem czytała przysłane wczoraj listy. W rogu pokoju zostało kwadratowe pole po łóżku Louise, które kiedyś tu stało.
Plagias stanął w progu drzwi. Za oknem widniała masa gwiazd. Henrietta nieprędko go zauważyła.
-Dlaczego nie ma cię w sali? - Ośmielił się spytać dopiero, kiedy skierowała swój wzrok na niego.
-Przestałam zasilać kryształy jeszcze godzinę temu. Tak, jak mówiłeś.
-Myślałem, że nie będziesz sobie przyjmować moich słów do serca. Cóż takiego się stało, że posłuchałaś? - Zamachał radośnie grubym ogonem.
-Te listy mnie ucieszyły.
Plagias prychnął rozbawiony. Henrietty to nie zdenerwowało. O dziwo.
Anulator wszedł powolnym krokiem do pokoju zamykając za sobą drzwi.
-Nie pozmieniałaś głównych planów, tak, jak zwykle?
-Nie. Z tą zmianą, o której mówiłam, po wyłączeniu kryształu będzie jeszcze bardziej rozpoznawalna. Ta idiotka w końcu się znajdzie. Musi mnie powstrzymać, dlatego...
-Tu przyjdzie. - Dokończył Plagias. - Piękne.
Henrieta uśmiechnęła się.
~~~
Mężczyzna chwiejnym krokiem wszedł po schodach. Nie dość, że był zmęczony po długiej podróży, to jeszcze odwiedził miejscowy bar, żeby sobie po niej ulżyć. Był nietrzeźwy, czego nie popierali jego znajomi. Ale to on rządził.
Po wejściu na górę, rozejrzał się dookoła i zaczął podchodzić do wszystkich drzwi na korytarzu.
-Co ty robisz? Jeszcze nas zauważą. - Powiedział drżącym głosem jego rudowłosy wspólnik.
Brunet nie odpowiedział, bo przysłuchiwał się odgłosom zza drzwi. Wysoki, dziewczęcy głosik dobrze mu znany oraz dwa męskie. Odszedł od drzwi na kilka kroków.
-To oni.
Na tę wypowiedź oczy jednego z jego przyjaciół zaświeciły się. McLevis postanowił już nie męczyć nastolatka. Zapukał do drzwi pokoju nr 48.
Rozmowa za drzwiami ucichła. Po tym McLevis usłyszał kroki. Nie otworzył ani blondyn ze Szwecji, ani rudowłosa dziewczyna, ani na nieszczęście Philsa, buntowniczy brunet. Drzwi uchylił nieduży, ciemnowłosy chłopiec. Spojrzał na niego od dołu. Mężczyzna uśmiechnął się, ale nie wyglądało to zbyt przyjaźnie. Do tego zachwiał się lekko. Chłopiec pociągnął nosem i zmarszczył brwi.
-Śmierdzisz.
-Pomyliło ci się z tobą. - Drugi głos był dziewczęcym głosem zza drzwi.
McLevis nie kojarzył osoby, która to powiedziała. Zastanawiał się, czy to na pewno ten pokój. Nie przyjmując do wiadomości, że mały chłopiec właśnie uznał go za śmierdzącego, otworzył na oścież drzwi. Okazało się, że to jednak osoby, których szukał. Zanim zdążył coś powiedzieć, Phils wpadł do pokoju i wyszukał wzrokiem swojego brata.
-Den!
Harrison podbiegł do brata i przytulił go. Montehue McLevis i Tersly Brooks weszli do pokoju. Lok oraz Sophie widocznie ucieszyli się na ich widok.
-Dlaczego przyjechaliście? - Spytał się Lambert. - Montehue... Czy ty jesteś pijany?
-A skąd! - Zaśmiał się mężczyzna.
-Przyjechaliśmy wam pomóc w misji. - Zaczął Tersly. - Okazało się, że są tu...
-Paskudny kłamca. - Przerwała nagle Juliette, a Tersly był typem osoby, którą nawet szept by uciszył.
Juliette powtórzyła krzykiem.
-To kłamca jest, Den! - Wskazała na Harrisona. - Podaje się za twojego brata, a nawet nie jest podobny! Ty mu wierzysz? Paskuda! - Próbowała pstryknąć Harrisona palcem w nos, ale ten się uchylił. Dziewczyna warknęła niezadowolona. Wszyscy spojrzeli się na nią z pretensją.
-Przepraszam. Cały dzień się tak zachowuje. - Odparł Den, a jego brat tylko pokiwał sztywno głową.
-Ej, jak masz mówić niemiłe rzeczy, to mów je w myślach! - Naburmuszyła się jeszcze bardziej Ray. - I o co ci chodzi? Ja zawsze taka jestem!
-Jasne, jasne. - Phils tylko machnął ręką przed jej twarzą.
Juliette skrzyżowała ręce zezłoszczona, a pokój wypełniło chłodne powietrze. Zasłony zaczęły delikatnie falować. Tek utworzył płomyk ognia nad ręką, aby się ogrzać. Nikt nie zauważył, że nie potrzebował do tego zapalniczki, czy też krzemieni. Nim reszta się zorientowała, Montehue i Tersly siedzieli na krzesłach przyglądając się niekontrolowanym zdolnościom Juliette.
-Den ma rację. - Odparł nagle Tek. - Nie byłaś taka wcześniej.
Juliette przestała uwalniać moce.
-Nie byłam...?
-Jesteś taka od rana. Dopiero dziś zgodziłaś się wypróbować pomysł z Gareonem i kotletami.
-Przecież wcześniej tego nie chciałeś. Byłeś jakiś sztywny.
-I ty też byłaś, przecież mówię.
-Też jesteś kłamliwą paskudą. - Pokazała mu język.
Sophie już wyrywała sobie włosy ze złości, jednak wiedziała jedno - rodzeństwo da się uspokoić, kiedy mówi się o ciekawych rzeczach.
-Tersly... - Zaczęła Casterwill'ka. - Mówiłeś coś. Kto tu jest?
-Dawni fanatycy. Też polują na... To coś.
-I dlatego jutro z rana wyruszamy w ósemkę do lasu, żeby zdążyć przed nimi lub ewentualnie spuścić im łomot. - Powiedział Montehue z naciskiem na słowo "ewentualnie".
-No i na to czekałem. - Den uśmiechnął się i klepnął brata w ramię.
Po wejściu na górę, rozejrzał się dookoła i zaczął podchodzić do wszystkich drzwi na korytarzu.
-Co ty robisz? Jeszcze nas zauważą. - Powiedział drżącym głosem jego rudowłosy wspólnik.
Brunet nie odpowiedział, bo przysłuchiwał się odgłosom zza drzwi. Wysoki, dziewczęcy głosik dobrze mu znany oraz dwa męskie. Odszedł od drzwi na kilka kroków.
-To oni.
Na tę wypowiedź oczy jednego z jego przyjaciół zaświeciły się. McLevis postanowił już nie męczyć nastolatka. Zapukał do drzwi pokoju nr 48.
Rozmowa za drzwiami ucichła. Po tym McLevis usłyszał kroki. Nie otworzył ani blondyn ze Szwecji, ani rudowłosa dziewczyna, ani na nieszczęście Philsa, buntowniczy brunet. Drzwi uchylił nieduży, ciemnowłosy chłopiec. Spojrzał na niego od dołu. Mężczyzna uśmiechnął się, ale nie wyglądało to zbyt przyjaźnie. Do tego zachwiał się lekko. Chłopiec pociągnął nosem i zmarszczył brwi.
-Śmierdzisz.
-Pomyliło ci się z tobą. - Drugi głos był dziewczęcym głosem zza drzwi.
McLevis nie kojarzył osoby, która to powiedziała. Zastanawiał się, czy to na pewno ten pokój. Nie przyjmując do wiadomości, że mały chłopiec właśnie uznał go za śmierdzącego, otworzył na oścież drzwi. Okazało się, że to jednak osoby, których szukał. Zanim zdążył coś powiedzieć, Phils wpadł do pokoju i wyszukał wzrokiem swojego brata.
-Den!
Harrison podbiegł do brata i przytulił go. Montehue McLevis i Tersly Brooks weszli do pokoju. Lok oraz Sophie widocznie ucieszyli się na ich widok.
-Dlaczego przyjechaliście? - Spytał się Lambert. - Montehue... Czy ty jesteś pijany?
-A skąd! - Zaśmiał się mężczyzna.
-Przyjechaliśmy wam pomóc w misji. - Zaczął Tersly. - Okazało się, że są tu...
-Paskudny kłamca. - Przerwała nagle Juliette, a Tersly był typem osoby, którą nawet szept by uciszył.
Juliette powtórzyła krzykiem.
-To kłamca jest, Den! - Wskazała na Harrisona. - Podaje się za twojego brata, a nawet nie jest podobny! Ty mu wierzysz? Paskuda! - Próbowała pstryknąć Harrisona palcem w nos, ale ten się uchylił. Dziewczyna warknęła niezadowolona. Wszyscy spojrzeli się na nią z pretensją.
-Przepraszam. Cały dzień się tak zachowuje. - Odparł Den, a jego brat tylko pokiwał sztywno głową.
-Ej, jak masz mówić niemiłe rzeczy, to mów je w myślach! - Naburmuszyła się jeszcze bardziej Ray. - I o co ci chodzi? Ja zawsze taka jestem!
-Jasne, jasne. - Phils tylko machnął ręką przed jej twarzą.
Juliette skrzyżowała ręce zezłoszczona, a pokój wypełniło chłodne powietrze. Zasłony zaczęły delikatnie falować. Tek utworzył płomyk ognia nad ręką, aby się ogrzać. Nikt nie zauważył, że nie potrzebował do tego zapalniczki, czy też krzemieni. Nim reszta się zorientowała, Montehue i Tersly siedzieli na krzesłach przyglądając się niekontrolowanym zdolnościom Juliette.
-Den ma rację. - Odparł nagle Tek. - Nie byłaś taka wcześniej.
Juliette przestała uwalniać moce.
-Nie byłam...?
-Jesteś taka od rana. Dopiero dziś zgodziłaś się wypróbować pomysł z Gareonem i kotletami.
-Przecież wcześniej tego nie chciałeś. Byłeś jakiś sztywny.
-I ty też byłaś, przecież mówię.
-Też jesteś kłamliwą paskudą. - Pokazała mu język.
Sophie już wyrywała sobie włosy ze złości, jednak wiedziała jedno - rodzeństwo da się uspokoić, kiedy mówi się o ciekawych rzeczach.
-Tersly... - Zaczęła Casterwill'ka. - Mówiłeś coś. Kto tu jest?
-Dawni fanatycy. Też polują na... To coś.
-I dlatego jutro z rana wyruszamy w ósemkę do lasu, żeby zdążyć przed nimi lub ewentualnie spuścić im łomot. - Powiedział Montehue z naciskiem na słowo "ewentualnie".
-No i na to czekałem. - Den uśmiechnął się i klepnął brata w ramię.
~~~
Sophie obudziła się o trzeciej w nocy ledwo łapiąc powietrze. W pokoju było strasznie zimno. Rudowłosa czuła suchość w gardle tak dużą, że każdy wdech drapał ją w środku.
Casterwill'ka wstała, żeby napić się wody i zauważyła coś dziwnego; Den leżący dwa łóżka od niej ciężko oddychał i zalewał się potem. Sophie bez namysłu obudziła go. Gdy szturchnęła go w ramię, poczuła nagły przypływ ciepła.
-Co się dzieje? - Zapytał szeptem przecierając rękawem pot z czoła. - Otwórz okno, strasznie tu gorąco.
Sophie nie odpowiedziała, tylko ponownie wyciągnęła rękę w stronę Philsa. Zmarszczyła brwi.
-Przy tobie temperatura jest inna. Wstań z łóżka, przekonasz się.
Den pośpiesznie wstał. Z jednej strony chciał się dowiedzieć, o co chodzi Sophie, a z drugiej po prostu chciał iść jak najszybciej spać. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy odszedł od swojego łóżka.
-Masz rację. Co to jest?
Casterwill'ka rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok zatrzymał się na smacznie śpiącej Juliette. Podeszła do jej łóżka. Temperatura nad Ray była idealna - nie za ciepła, nie za zimna. Nie za wilgotna, nie za sucha.
-Widać to nasza Juliette znowu czaruje.
-Po prostu ją obudź.
Sophie szturchnęła Ray tak samo, jak wcześniej Philsa. Dziewczyna nie obudziła się z głębokiego snu, a jedynie przekręciła się na bok. Idealna temperatura z nad jej łóżka szybko przeniosła się na resztę pokoju. Den podszedł do swojego łóżka sprawdzić, czy nie jest tam tak gorąco jak wcześniej. Z racji tego, że nie było, położył się ponownie spać nie mówiąc słowa.
Sophie wróciła do swojego łóżka i wtuliła się w kołdrę. Co ten Phils tak się lituje? Sophie sądziła... Ba! Była prawie pewna, że Ray zmieniła temperaturę celowo. Cały dzień razem z Tekiem zachowywała się nienormalnie. Jak dziecko, nie osiemnastolatka. Wyglądało na to, że planowali coś z Tekiem, a ta cała historia, że musieli uciekać aż do Wenecji, miała sprowadzić drużynę Sophie w pułapkę. Zamierzała potem o tym powiedzieć Lokowi. Miała nadzieję, że chociaż on jej uwierzy...
Sophie szturchnęła Ray tak samo, jak wcześniej Philsa. Dziewczyna nie obudziła się z głębokiego snu, a jedynie przekręciła się na bok. Idealna temperatura z nad jej łóżka szybko przeniosła się na resztę pokoju. Den podszedł do swojego łóżka sprawdzić, czy nie jest tam tak gorąco jak wcześniej. Z racji tego, że nie było, położył się ponownie spać nie mówiąc słowa.
Sophie wróciła do swojego łóżka i wtuliła się w kołdrę. Co ten Phils tak się lituje? Sophie sądziła... Ba! Była prawie pewna, że Ray zmieniła temperaturę celowo. Cały dzień razem z Tekiem zachowywała się nienormalnie. Jak dziecko, nie osiemnastolatka. Wyglądało na to, że planowali coś z Tekiem, a ta cała historia, że musieli uciekać aż do Wenecji, miała sprowadzić drużynę Sophie w pułapkę. Zamierzała potem o tym powiedzieć Lokowi. Miała nadzieję, że chociaż on jej uwierzy...
~~~
Dochodziła jedenasta. Sophie jako ostatnia wyszła z pokoju, zamykając drzwi na klucz. Reszta czekała na nią na korytarzu. Lok, Sophie, Den, Juliette, Tek, Harrison, Montehue oraz Tersly - oni wszyscy wyruszali dzisiaj na poszukiwania. Montenhue był zawsze w spontanicznej gotowości na wszystko, ale i teraz z jego dużego plecaka wystawał młot Thora.
Casterwill'ka spojrzała na Juliette i Teka. Rodzeństwo ganiało się po korytarzu wywijając przeróżne fikołki. Od wczoraj w ogóle im się nie poprawiło. Sophie zastanawiała się, czy po poszukiwaniach nie zaciągnie ich do doktora... Albo do psychiatry.
Na końcu, gdy już zbierali się do drogi zerknęła na Dena. Tak jak i wczoraj wieczorem, teraz nie mógł się oderwać od rozmowy z Harrisonem. Z jednej strony cieszyła się, że w końcu się spotkali, jednak z drugiej nie chciała, żeby psuli przez to misji. Póki co, planowała się wczytać w samochodzie w jedną z historycznych książek, którą posiadała. Wszyscy ostatnio działali jej na nerwy.
Drużyny wyjechały o planowanej godzinie w dwóch taksówkach. Po drodze Juliette dostrzegła z daleka dom Mary. Przyglądała mu się przez chwilę uważnie. Miała wrażenie, że staruszka coś wie. Wie coś o tym, czego łowcy tak usilnie starają się znaleźć, ale nie chce tego powiedzieć. Strach odebrał Mary mowę i nieważne kim lub czym byłby morderca w Quebecu, ona nie chce pamiętać tego tematu. Nie chce pamiętać jego.
Juliette wypięła dolną wargę. Powiedziała coś na ucho Tekowi, wiedząc że odgłos silnika starannie zagłusza jej głos przed innymi osobami. Tek pokiwał głową zadowolony. Dziewczyna wiedziała, że się mu to spodoba. I że się zgodzi...
Wszyscy dojechali na miejsce. Druga strona puszczy była mniej dzika. Przy wejściu do lasu widać było wiele dużych ścieżek. Drzewa nie rosły gęsto. Można by powiedzieć, że wyglądały, jakby ktoś je tam schematycznie zasadził.
Łowcy nie byli zadowoleni tym faktem. Nie czuli, że to będzie sobie latać pomiędzy tymi schematycznymi drzewkami. Ale skoro już tu byli, to musieli szukać.
-Rozdzielimy się na trzy grupy, żeby było nam łatwiej. - Zaczął Lok. - Hmm... Ja i Sophie wraz z Cheritem przeszukamy lewą część lasu, Montehue i Tersly prawą, a Den, Harrison, Juliette i Tek - wy pójdziecie prosto, w głąb.
Każdy kiwnął głową, po czym wszedł w las. Rodzeństwo zauważyło, że nawet po kilkudziesięciu minutach drogi drzewa rosły tak samo. Den z Harrisonem byli zbyt zajęci rozmową, żeby to zobaczyć.
-...Oboje od wczoraj zachowują się jakoś inaczej. Są dziwni, ale nieźli. Szczególnie Juliette. - Kontynuował Den.
Harrison szturchnął brata w ramię.
-Podoba ci się, co? Hehe.
-Uważasz, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje?
-Nie. Problem tkwi w tym, że ta "przyjaźń" trwa od zaledwie tygodnia. - Harrison zaśmiał się bardziej.
Mijały godziny, a łowcy napotkali na swojej drodze tylko kilka wiewiórek i borsuka. Juliette bawiąca się ze swoim bratem w berka, przystąpiła do działania. Była znudzona samym chodzeniem. Miała ochotę na akcję. Widziała też, jak bardzo angażuje się Den i Harrison. Postanowiła działać na własną rękę... Oczywiście z Tekiem.
Pociągnęła brata za bluzkę i schowała się za drzewem. Wyjęła z kieszeni komórkę, którą dostała przed wyjazdem na misję. Włączyła aplikację. Na ekranie pokazało się osiem punktów w różnych kolorach. Obie drużyny były widoczne na mapie jako te punkciki.
-Dom Mary jest tu. - Wskazała palcem na ekran. - Mamy tam około godzinę drogi, więc Den raczej zorientuje się, że nas nie ma... Ale! Nikt nie powiedział, że nie możemy użyć naszych mocy! Będziemy tam za 15 minut. - Zasalutowała i odwróciła się na pięcie.
Kiedy rodzeństwo odbiegło już wystarczająco daleko od Philsów, Juliette użyła mocy. Z racji tego, że niedawno spadł deszcz, co można było poznać po jeszcze wilgotnej ziemi, Juliette udało się pobrać wodę z podłoża oraz kilku krzewów. Mając nadzieję, że nikt ich nie zobaczy, rodzeństwo ruszyło.
Juliette obladzała powierzchnię ziemi tworząc lodowisko. Dziewczyna jechała pierwsza, brnąc do przodu za pomocą powietrza. Tek jechał w odstępie za nią. Z jego rąk buchały płomienie działając niczym silnik odrzutowy i topiły lód.
Rodzeństwo robiło to pierwszy raz, ale nie martwiło się o ewentualne wypadki. Zdecydowało się na to pod nagłym przypływem mocy dzień temu. I to był jeden z ich lepszych wyborów.
Tak, jak obliczyła Juliette, droga do Mary zajęła im 15 minut. Światło w jej domu paliło się, Juliette zapukała do drzwi...
Juliette wypięła dolną wargę. Powiedziała coś na ucho Tekowi, wiedząc że odgłos silnika starannie zagłusza jej głos przed innymi osobami. Tek pokiwał głową zadowolony. Dziewczyna wiedziała, że się mu to spodoba. I że się zgodzi...
Wszyscy dojechali na miejsce. Druga strona puszczy była mniej dzika. Przy wejściu do lasu widać było wiele dużych ścieżek. Drzewa nie rosły gęsto. Można by powiedzieć, że wyglądały, jakby ktoś je tam schematycznie zasadził.
Łowcy nie byli zadowoleni tym faktem. Nie czuli, że to będzie sobie latać pomiędzy tymi schematycznymi drzewkami. Ale skoro już tu byli, to musieli szukać.
-Rozdzielimy się na trzy grupy, żeby było nam łatwiej. - Zaczął Lok. - Hmm... Ja i Sophie wraz z Cheritem przeszukamy lewą część lasu, Montehue i Tersly prawą, a Den, Harrison, Juliette i Tek - wy pójdziecie prosto, w głąb.
Każdy kiwnął głową, po czym wszedł w las. Rodzeństwo zauważyło, że nawet po kilkudziesięciu minutach drogi drzewa rosły tak samo. Den z Harrisonem byli zbyt zajęci rozmową, żeby to zobaczyć.
-...Oboje od wczoraj zachowują się jakoś inaczej. Są dziwni, ale nieźli. Szczególnie Juliette. - Kontynuował Den.
Harrison szturchnął brata w ramię.
-Podoba ci się, co? Hehe.
-Uważasz, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje?
-Nie. Problem tkwi w tym, że ta "przyjaźń" trwa od zaledwie tygodnia. - Harrison zaśmiał się bardziej.
Mijały godziny, a łowcy napotkali na swojej drodze tylko kilka wiewiórek i borsuka. Juliette bawiąca się ze swoim bratem w berka, przystąpiła do działania. Była znudzona samym chodzeniem. Miała ochotę na akcję. Widziała też, jak bardzo angażuje się Den i Harrison. Postanowiła działać na własną rękę... Oczywiście z Tekiem.
Pociągnęła brata za bluzkę i schowała się za drzewem. Wyjęła z kieszeni komórkę, którą dostała przed wyjazdem na misję. Włączyła aplikację. Na ekranie pokazało się osiem punktów w różnych kolorach. Obie drużyny były widoczne na mapie jako te punkciki.
-Dom Mary jest tu. - Wskazała palcem na ekran. - Mamy tam około godzinę drogi, więc Den raczej zorientuje się, że nas nie ma... Ale! Nikt nie powiedział, że nie możemy użyć naszych mocy! Będziemy tam za 15 minut. - Zasalutowała i odwróciła się na pięcie.
Kiedy rodzeństwo odbiegło już wystarczająco daleko od Philsów, Juliette użyła mocy. Z racji tego, że niedawno spadł deszcz, co można było poznać po jeszcze wilgotnej ziemi, Juliette udało się pobrać wodę z podłoża oraz kilku krzewów. Mając nadzieję, że nikt ich nie zobaczy, rodzeństwo ruszyło.
Juliette obladzała powierzchnię ziemi tworząc lodowisko. Dziewczyna jechała pierwsza, brnąc do przodu za pomocą powietrza. Tek jechał w odstępie za nią. Z jego rąk buchały płomienie działając niczym silnik odrzutowy i topiły lód.
Rodzeństwo robiło to pierwszy raz, ale nie martwiło się o ewentualne wypadki. Zdecydowało się na to pod nagłym przypływem mocy dzień temu. I to był jeden z ich lepszych wyborów.
Tak, jak obliczyła Juliette, droga do Mary zajęła im 15 minut. Światło w jej domu paliło się, Juliette zapukała do drzwi...
~~~
Sophie spojrzała ukradkiem na Loka, który szedł przed nią. Ciągle nadawał niczym radio, a to o misji, a to o lesie. O wszystkim. Jedyną słuchającą osobą był Cherit latający między drzewami i rozkoszujący się świeżym powietrzem. W głowie Casterwill'ki ciągle narastało to, czego bała się w zachowaniu Ray'ów. Błagała, aby to się skończyło, bo jej strach przeszkadzał we wszystkim. Chciała być jak jej chłopak. Chciała się czuć tak samo beztrosko...
Ale nie. Jest przecież Casterwillem, a nie Lokiem. I podejmie działanie, żeby pomóc swojej drużynie.
-Lok. - Sophie podeszła do niego.
-Tak?
-Chciałam cię o coś zapytać. Juliette i Tek. Nie denerwują cię?
-Ostatnim zachowaniem? Czasami, ale da się przeżyć. - Chłopak zaśmiał się. - A ciebie denerwują?
-Właśnie w tym jest problem. Może coś z tym zrobimy? Nie chcę, żeby misja poszła w stresie.
-Racja, ma być fajnie. Nie chcę, żebyś się stresowała przez taką głupotę. Jeśli to ci pomoże, to się tym zajmę.
Sophie zaśmiała się ucieszona. Naprawdę? Tak! W końcu jej zaufał. O mało co nie podskoczyła ze szczęścia.
-Pewnie oni też się wszystkim stresują. Ja też kiedyś zaczynałem i bałem się tak samo. Może potrzebują więcej szkoleń? Na przykład z zaklęć. Poczuliby się wtedy bezpieczniejsi.
Nie sądziła, że to powie. Sophie nie sądziła, że Lok jest aż tak beztroski, żeby nie przejąć się zachowaniem rodzeństwa. Zaskoczyły ją jego słowa, ale się nie poddawała.
-Lok! Ty nic nie rozumiesz. - Wykrzyknęła mu w twarz, a patyk pod jej nogami złamał się wpół. - Traktowałam ich ulgowo, aż to teraz. Nie wierzyłam, że są z innej planety. Nie wierzyłam w ich moce, nawet gdy nam je pokazywali. A kiedy pojechaliśmy na tę misję i zaczynałam się przyzwyczajać, przerazili mnie ponownie, bo teraz już wierzę we wszystko co robią. I boję się...
-Sophie, oni tylko potrzebują pomocy. Henrietta...
-Boję się o ciebie!
Wykrzyknęła, a las przeszył się echem...
~~~
Tek zerknął przez okno. Mary siedziała w salonie przy dużym stole. Popijała herbatę i czytała gazetę. Ściany pomieszczenia były zrobione z ciemnego drewna. W pokoju było dużo obrazów, ale jeden przykuł jego uwagę.
-No i co widzisz? - Spytała Juliette, która stała na tarasie. - Pukać już?
Chłopiec nie odpowiedział. Był wpatrzony w malunek dwunożnego jelenia, który wisiał na ścianie. Tek nie był pewny, czy to na pewno jest jeleń, bo twarz zwierzęcia zasłaniała czaszka jakiegoś przeżuwacza, z zamiast kopyt na przednich kończynach miał palce jak u człowieka. W lewej ręce zwierzę trzymało róg.
Juliette podeszła do brata w podskokach i pstryknęła go palcem w policzek, co było jedną z jej ulubionych czynności zwracania na siebie uwagi. Chłopiec spojrzał na nią wyciągnięty z transu.
-Może jeszcze było trzeba krzyczeć?
-Tam jest pewien obraz. Jeśli uda nam się wejść, to zerknij na niego. - Zignorował komentarz siostry.
-A co w nim takiego ciekawego? - Dziewczyna uniosła pytająco brew.
-Zobaczysz.
Juliette zapukała trzykrotnie do drzwi. Mary otworzyła po kilkunastu sekundach.
-Dzień dobry, jestem Juliettte Ray. - Zakręciła się na pięcie z uśmiechem. - Dzisiaj, razem z bratem mamy kampanię "Nie uciekaj od problemów" - Oczy dziewczyny momentalnie straciły blask. - Więc wytłumaczysz nam, co cię wiąże z zabójstwami.
Mary ruszyła ręką. Liczyła na trzask zamykanych drzwi, jednak nieznajoma zablokowała je nogą. Mary zaczęła szybciej oddychać, kiedy poczuła, że dziewczyna pchnie drzwi w jej stronę.
-Ej. - Juliette spojrzała w jej przerażone oczy. - Nie zrobimy ci krzywdy. Ty sama ją sobie wyrządzisz, jeśli nie dasz sobie pomóc.
-Wynoście się, albo zadzwonię na policję!
-Uspokój się. - Powiedziała cicho. - Nic ci nie zrobię. Daj nam wejść, chcemy ci tylko pomóc.
Mary nie odezwała się.
-Byliśmy już tu z pewną rudowłosą dziewczyną. Jej też nie chciałaś wpuścić, Mary.
-Skąd znasz moje imię? I kim ty w ogóle jesteś? - Kobieta powoli się uspokajała.
-Od twojej przyjaciółki - Emily. Rudowłosa też je znała. Nawet Emily wiedziała, że trzeba ci pomóc. Jedyna osoba, która tego nie wie, to ty. Chcemy po prostu porozmawiać.
Staruszka nie odezwała się ponownie. Juliette nie kontynuowała. Dała jej opanować myśli. Opór znikł - drzwi można było otworzyć.
Rodzeństwo weszło powoli do domu blokując drogę ucieczki. Mimo spokojniejszego oddechu, Mary wiedziała, że wyczuwają jej strach. Postanowiła usiąść przy stole. Rodzeństwo zrobiło to samo. Atmosfera była napięta.
-Bardzo cię przepraszam. - Odparła Juliette z delikatnym uśmiechem na twarzy. - Musieliśmy w końcu tu przyjść. Wytłumaczę ci, o co nam chodzi.
Mary pokiwała głową.
-Pracujemy razem z tą dziewczyną, która niedawno do ciebie przyszła. Jesteśmy takimi... Detektywami. Przyjechaliśmy do Quebecu w sprawie morderstw przejęci tym, że to tej pory nie udało się tego rozwiązać. Moja wspólniczka spotkała twoją przyjaciółkę, która dała nam z tobą kontakt. Moi wspólnicy by się do tego nie posunęli, ale musimy rozwiązać sprawę przed konkurencją i dlatego tak nagle wparowałam do twojego domu. Dlaczego po prostu nam nie dowaliłaś? Może by nam się odechciało.
Tek zaśmiał się na wypowiedź siostry. Mary jednak pozostawała niewzruszona.
-Powinniście zrobić to inaczej. - Odezwała się kobieta. - Każdego byście tak przestraszyli.
-Tak, jeszcze raz przepraszamy. - Powiedział Tek. Jego głos był obojętny.
Tek zaśmiał się na wypowiedź siostry. Mary jednak pozostawała niewzruszona.
-Powinniście zrobić to inaczej. - Odezwała się kobieta. - Każdego byście tak przestraszyli.
-Tak, jeszcze raz przepraszamy. - Powiedział Tek. Jego głos był obojętny.
Juliette siedziała bokiem do obrazu, o którym opowiadał jej Tek. Ray zerknęła na niego. Obraz stworzenia przeszył ją na wylot złą energią.
-Co to za obraz? - Zapytała się nie odrywając wzroku od malowidła.
-Sama nie wiem... Namalowałam go, gdy... Gdy...
Łzy poleciały z oczu Mary. Potem zaniosła się szlochem. Juliette spojrzała na Mary i domyśliła się, o co chodzi. Ten obraz tłumaczył wszystko. Tek jednak nie jest taki głupi, na jakiego wygląda. Dziewczyna wyjęła telefon i wpisała w wyszukiwarkę hasło "Potwór z Quebec'u". Weszła w grafikę, gdzie znajdowała się masa zdjęć jeleniopodobnych.
-To Wendigo. Ten obraz przedstawia Wendigo - stworzenie o mroźnym sercu, które zabija osoby przypominające mu dawną miłość. Mam racje?
-T-tak. - Odpowiedziała Mary próbując przestać płakać. Na marne. - On naprawdę nie chciał... To nie jego wina!
-Kogo wina? - Spytała Juliette, a Tek cofnął się na krześle przestraszony.
-Dimitry'ego...
-To te Wendigo namalowałaś?
-Mhm...
Tek wstał z krzesła, po czym podszedł do siostry.
-Trzeba ją uspokoić.
-Spokojnie. Juliette wkracza do akcji!
Juliette wstała od stołu i przytuliła zaskoczoną Mary.
-Przytulaski są fajne, prawda? - Uśmiechnęła się do niej. Nie chciała, żeby kobieta cierpiała. - Co mamy zrobić, żeby pomóc... Dimitriemu?
-Nie wezwiecie policji? Przepraszam za ten płacz. Wspomnienia...
-Wiem, że to byłoby normalne w takich sprawach, ale policja nas raczej nie obchodzi. Po porostu powiedz, co mamy robić. Naprawdę.
-Powiem wam wieczorem. - Odparła Mary wycierając łzy chusteczką, którą wyjęła z kieszeni. - Czy ci wasi wspólnicy też nie zadzwonią na policję?
-Nie martw się. Nie pracujemy z policją. - Juliette uśmiechnęła się ponownie. - Ale czekać do wieczora? Boję się, że konkurencja nas prześcignie.
-Ty też się nie martw. Do wieczoru nic nie zdziałają, nieważne kim by byli.
-Nie wezwiecie policji? Przepraszam za ten płacz. Wspomnienia...
-Wiem, że to byłoby normalne w takich sprawach, ale policja nas raczej nie obchodzi. Po porostu powiedz, co mamy robić. Naprawdę.
-Powiem wam wieczorem. - Odparła Mary wycierając łzy chusteczką, którą wyjęła z kieszeni. - Czy ci wasi wspólnicy też nie zadzwonią na policję?
-Nie martw się. Nie pracujemy z policją. - Juliette uśmiechnęła się ponownie. - Ale czekać do wieczora? Boję się, że konkurencja nas prześcignie.
-Ty też się nie martw. Do wieczoru nic nie zdziałają, nieważne kim by byli.
~~~
-Godzina siedemnasta, a my nadal nic nie znaleźliśmy. - Powiedział znużony Den siadając na kamieniu. W końcu zrobili sobie postój.
-Wiesz... - Zaczął smutno Harrison. - Jeszcze nigdy nie byłem na tak nudnej misji, braciszku.
-Już ci wierzę. Mało co się nie popłakałeś, kiedy się spotkaliśmy.
Bracia wybuchli śmiechem. Harrison rozejrzał się po lesie szukając wzrokiem rodzeństwa.
-W ogóle gdzie są Juliette i Tek?
-Nie przejmuj się nimi, pewnie znowu gdzieś się ganiają. Poczekamy na nich.
Juliette i Tek jednak nie przyszli. Den zaczął się niepokoić.
-Może ich zawołamy? - Spytał brata.
-Nie, jeszcze ktoś nas usłyszy. Nie pamiętasz, jak Tersly mówił o tych fanatykach?
Den spuścił głowę. No i co teraz? Jeśli rodzeństwo robi sobie z nich żarty, to teraz są one przesadą. Den przypomniał sobie o aplikacji łowców.
-No tak! - Wykrzyknął sam do siebie. - Poczekaj. - Wyjął z kieszeni komórkę. Turkusowy i czerwony punkt był 8 kilometrów od nich.
-Co oni znowu wyprawiają?
-Urozmaicają nam misję. - Uśmiechnął się Den. - Ej, czy to nie aby dom Mary?
-Mary?
-Opowiadałem ci o niej, geniuszu.
Harrison pokazał mu język. Den zadzwonił do Loka w celu powiadomienia go, gdzie uciekło rodzeństwo.
-Zadzwonię do Juliette. - Powiedział Lok. - Poczekaj chwilę, zawieszę rozmowę. - Minęło kilkanaście sekund i blondyn się odezwał. - Nie odbiera...
-Co robimy? To ty tu szefujesz.
-Powiem ci, że powoli mnie to przerasta. Cóż. - Westchnął. - Jedynym słusznym wyjściem jest pójście tam i znalezienie ich. My z Sophie mamy blisko granicę lasu, więc postaramy się znaleźć jakąś taksówkę. Spotkamy się przy domu Mary. Zaraz zadzwonię do Montehue, żeby im to powiedzieć.
-Jasne, pa.
-Narazie.
Harrison zauważył, że jego brat bardzo przejmuje się rodzeństwem... Albo raczej tą dziewczyną, bo Den zaproponował mu dotarcie tam biegiem. Po kilkunastu minutach od wyruszenia, zrobili sobie krótki postój.
-Dlaczego tak się nimi przejmujesz, Den?
-Powiedzieć ci prawdę? Przypominają mi nas. Sami, bez rodziców. Oni przynajmniej mieli jakąś rodzinę, ale to i tak niezbyt dobrze, jeśli ściga cię jakaś psycholka z innego świata, co nie?
-Nie powiem, że nie masz racji, ale nie czuję tej samej troski co ty, braciszku. Może kiedy poznałbym ich lepiej, to by się zmieniło. - Harrison wzruszył ramionami.
Den nie odpowiedział, bo Harrison mówił prawdę. Napił się tylko łyka wody i ruszyli.
-W ogóle gdzie są Juliette i Tek?
-Nie przejmuj się nimi, pewnie znowu gdzieś się ganiają. Poczekamy na nich.
Juliette i Tek jednak nie przyszli. Den zaczął się niepokoić.
-Może ich zawołamy? - Spytał brata.
-Nie, jeszcze ktoś nas usłyszy. Nie pamiętasz, jak Tersly mówił o tych fanatykach?
Den spuścił głowę. No i co teraz? Jeśli rodzeństwo robi sobie z nich żarty, to teraz są one przesadą. Den przypomniał sobie o aplikacji łowców.
-No tak! - Wykrzyknął sam do siebie. - Poczekaj. - Wyjął z kieszeni komórkę. Turkusowy i czerwony punkt był 8 kilometrów od nich.
-Co oni znowu wyprawiają?
-Urozmaicają nam misję. - Uśmiechnął się Den. - Ej, czy to nie aby dom Mary?
-Mary?
-Opowiadałem ci o niej, geniuszu.
Harrison pokazał mu język. Den zadzwonił do Loka w celu powiadomienia go, gdzie uciekło rodzeństwo.
-Zadzwonię do Juliette. - Powiedział Lok. - Poczekaj chwilę, zawieszę rozmowę. - Minęło kilkanaście sekund i blondyn się odezwał. - Nie odbiera...
-Co robimy? To ty tu szefujesz.
-Powiem ci, że powoli mnie to przerasta. Cóż. - Westchnął. - Jedynym słusznym wyjściem jest pójście tam i znalezienie ich. My z Sophie mamy blisko granicę lasu, więc postaramy się znaleźć jakąś taksówkę. Spotkamy się przy domu Mary. Zaraz zadzwonię do Montehue, żeby im to powiedzieć.
-Jasne, pa.
-Narazie.
Harrison zauważył, że jego brat bardzo przejmuje się rodzeństwem... Albo raczej tą dziewczyną, bo Den zaproponował mu dotarcie tam biegiem. Po kilkunastu minutach od wyruszenia, zrobili sobie krótki postój.
-Dlaczego tak się nimi przejmujesz, Den?
-Powiedzieć ci prawdę? Przypominają mi nas. Sami, bez rodziców. Oni przynajmniej mieli jakąś rodzinę, ale to i tak niezbyt dobrze, jeśli ściga cię jakaś psycholka z innego świata, co nie?
-Nie powiem, że nie masz racji, ale nie czuję tej samej troski co ty, braciszku. Może kiedy poznałbym ich lepiej, to by się zmieniło. - Harrison wzruszył ramionami.
Den nie odpowiedział, bo Harrison mówił prawdę. Napił się tylko łyka wody i ruszyli.
~~~
Juliette i tek siedzieli w salonie Mary jedząc przygotowane przez nią kanapki. Ilość mocy, którą zużyli na dotarcie do staruszki, mocno ich osłabiła. Zaklęcia żywiołów działały tak samo jak moce łowców, lecz na szczęście rodzeństwo odnowiło dużo energii do tej pory.
Nagle rodzeństwo oraz Mary usłyszeli pukanie do drzwi. Juliette pośpiesznie wstała od stołu i w podskokach podbiegła do okna, żeby sprawdzić, kto przyszedł.
-Lok i Sophie. - Powiedziała do Teka, który nie wiadomo kiedy znalazł się za nią. - Heh, będziemy mieli przechlapane.
Dziewczyna otworzyła drzwi ukradkiem patrząc na odjeżdżającą taksówkę. To Casterwill'ka stała najbliżej wejścia i od razu zaczął się jej monolog.
-Gdzie wyście byli? Martwiliśmy się. Mogło wam się coś stać, nie jesteście przecież doświadczeni. Nawet nie spytaliście kogoś, czy możecie tu przyjść...
-Dlatego, że nikt by się nie zgodził. - Odparł Tek, a Casterwill'ka skrzyżowała ręce.
-Bo takie uciekanie nie jest normalne. - Odpowiedziała.
-Bo takie uciekanie nie jest normalne. - Odpowiedziała.
-Sophie ma racje, nie róbcie już tak więcej, okej?
-To doprowadziło nas do rozwiązania sprawy. - Juliette popukała się w skroń. - Mądrale z nas, nie? Zaraz wam wszystko wytłumaczę.
Sophie i Lok weszli do domu Mary. Cherit oczywiście siedział cicho w torbie Lamberta. Juliette opowiedziała o obrazie z Wendigo. Przy okazji szepnęła Lokowi i Sophie na ucho, że powinni zachowywać się jak detektywi.
-Wendigo! Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam? Znam już całą historię Quebecu, ale żeby nie zwrócić uwagi na niego? - Zapytała się siebie załamana Sophie, po czym spojrzała na obraz stworzenia. Był przerażający dla każdego. Jedynym wyjątkiem była Mary.
-W ogóle nie powiedzieliście nam, dlaczego zdecydowaliście się na przyjście tutaj ponownie. Musieliście mieć jakiś powód. - Lok usiadł przy stole.
-Przeczucie. - Juliette mrugnęła oczkiem.
-Taa, przeczucie. - Powtórzył Lok. - Nie wygłupiajcie się, nie powiecie tego swojemu kumplowi?
Po chwili znowu można było usłyszeć pukanie. Do domu weszli Harrison z Denem zdyszani niczym drapieżnicy po polowaniu. Den też miał pretensję do rodzeństwa, ale kto by nie miał? Na ich korzyść szybko mu minęło. Jak to u Dena - nie potrafił być na nich zły.
Kiedy wszyscy usiedli przy stole, który mógł pomieścić aż osiem osób, Sophie zatraciła się w szukaniu informacji. Drużyna czekała na dokładne wyjaśnienia, czym jest Wendigo.
-Naprawdę wierzycie, że Wendigo istnieje? - Zapytała się Mary.
-Proszę pani... - Zaczął Lambert. - Jeśli to pomoże Quebecu, to zgodzimy się na wszystko. Już dużo widzieliśmy podczas naszej pracy.
-Jesteście chyba jedynymi osobami, które by w to uwierzyły. - Westchnęła kobieta. Jej zielone oczy były opuchnięte od płaczu. - Mogę już mówić? Miałam wam opowiedzieć o wszystkim. Jeśli oczywiście nikomu nie powiecie.
-Nie powiemy. To nie nasza praca informować o tym inne grupy. - Sophie uniosła głowę znad telefonu.
-Poczekamy jeszcze na dwójkę naszych przyjaciół i możemy zaczynać. - Powiedział Lok.
-Okej, znalazłam już wystarczająco dużo informacji. Powiem wszystko, kiedy Montehue i Tersly tu dotrą.
Resztę czasu łowcy oraz Mary spędzili na piciu herbaty i gawędzeniu między sobą o drobnostkach. Den rozmawiał z Harrisonem wesoło jak przez cały dzień. Rodzeństwo też było wesołe. Lok spojrzał na Sophie, która siedziała koło niego.
-Sophie.
-Tak?
-Jeżeli boisz się o mnie, to zajmę się rodzeństwem. Porozmawiam z nimi.
-Nie teraz. Zrób to, jak będziemy w domu. Nie chcę się teraz tym przejmować. Zajmijmy się misją. - Sophie uśmiechnęła się pierwszy raz od dłuższego czasu. - Czuję, że Sabriela stęskniła się za walką.
-Daj spokój, ja nadal nie wiem, jakiego tytana mógłbym wezwać. - Zaśmiał się Lok.
-Mam nadzieję, że ta przerwa nie osłabiła naszych umiejętności.
Pukanie rozległo się po raz trzeci i ostatni. Montehue i Tersly weszli do domu. Montehue nie przejmował się już zaginięciem rodzeństwa, widząc że wszyscy są tak samo radośni. Sophie poprosiła, żeby wszyscy prócz Mary usiedli. Staruszka była w kuchni i została poproszona, żeby poczekać chwilę, aż łowcy nie załatwią między sobą spraw.
-Przeczytam wam wszystko o Wendigo, co znalazłam. Wendigo to stworzenie lub duch zamieszkujący lasy Quebecu. Wierzyli w niego Indianie, a dokładniej plemię Algonkinów. Wendigo jest opisywane jako człekopodobne stworzenie chodzące na dwóch nogach. Często też mówi się, że wygląda niczym mutacja człowieka z jeleniem. Posiada serce z lodu. Dzięki temu nie czuje bólu i nie wycofuje się z walki, dopóki nie użyje się ognia. Boi się symboli słońca i atakuje tylko w nocy. Według Indian Wendigo powstaje z człowieka, który w przeszłości został odrzucony przez ukochaną osobę i zabija ludzi, którzy są do niej podobni... Chodzi tu o np. kolor oczu i płeć.
Sophie przestała czytać. Wszyscy zabrali się za analizowanie informacji. Lok podrapał się po brodzie. Nie było to trudne, żeby domyślić się o co chodzi.
-Ten Wendigo zabija kobiety w Quebecu, ponieważ został odrzucony przez... Właśnie! Sophie, możesz znaleźć zdjęcie jakiejś z ofiar?
-Chodzi ci o zdjęcie ciała? Błagam, nie...
-Chodzi mi o zdjęcie za życia. Żebym mógł zobaczyć oczy i włosy.
-Już wiem, co masz na myśli. - Powiedziała Casterwill'ka. - Chwilę.
Sophie podała mu swój telefon. Jedną z ofiar była młoda, czarnowłosa kobieta z brązowymi oczami. Lok bez słowa wyszukał zdjęcie kolejnej z ofiary. Blondynka z zielonymi oczami... Lambert spojrzał na Mary. Kobieta przecież miała i zielone oczy i czarne włosy. A Wendigo zabija ludzi, który są podobni do...
-Mary... - Lok wstał od stołu.
-Słucham?
-Wytłumacz nam, czemu stworzyłaś to Wendigo. - Odparł stanowczo Lok. Oczy Mary rozszerzyły się.
-Proszę, nie myśl tak...
Mary była jednocześnie przestraszona i zdołowana. Podeszła do stołu, gdzie siedziała reszta osób. Lok usiadł przy stole.
-Miałam kiedyś męża - Dimitry'ego. Dimitry miał jednego przyjaciela, który bardzo mnie nie lubił. Tak się składało, że w czasach liceum byliśmy razem, ale potem nam się nie układało i od niego odeszłam. Max ciągle nakłaniał Dimitry'ego do zostawienia mnie. Miał uraz po mnie. Powoli zaczynało działać. Dimitry zaczął wierzyć, że w każdej chwili mogłabym go zdradzić. Do tego mój mąż już kiedyś został zdradzony. To było okropne, ale wiedziałam, że taki nie jest. Spędzałam z nim więcej czasu. Zdenerwowany jego zachowaniem ograniczył kontakt z Maxem, a jego zaufanie wzrosło. Aż do pewnego razu, gdy okazało się, że mój dawny przyjaciel wraca do Quebecu i chce mnie odwiedzić. Mieliśmy się spotkać pewnego dnia. Nic nie mówiłam Dimitriemu, bo nie chciałam, żeby znów przestał mi ufać. Potem... Na mieście spotkał nas Max i naopowiadał wszystko Dimitriemu. Na nic były tłumaczenia. W końcu zdesperowana postanowiłam zakończyć małżeństwo... A on... - Mary zbierała się do płaczu, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. - A on załamał się. Pamiętam jak to było... Wybiegł z domu do lasu i już nie wrócił. Potem zaczęły ginąć młode kobiety. Dowiedziałam się, co się dzieje, ale nikt by mi nie uwierzył. Nie miałam jak odmienić Dimitri'ego. Naprawdę nie chciałam, żeby spotkał go taki los...
-Zrobimy co w naszej mocy, aby ci pomóc. Ale dziwi mnie dlaczego przez czterdzieści lat nie dochodziło do zabójstw. - Lok spojrzał na Mary.
-Tego sama nie wiem... Co zamierzacie teraz zrobić?
Nikt nie odpowiedział. Łowcy popatrzyli się na siebie. Tylko Juliette pozostawała w swoim świecie.
W salonie były dwa okna. Juliette podeszła do tego, którego za szybą widniał las. Dziewczyna bez pytania otworzyła okno, po czym wychyliła głowę. Na zewnątrz było chłodniej, niż sądziła, a nieba nie zasłaniała żadna chmura. Ray wzięła głęboki wdech. Powietrze było nieskazitelne.
Nagle coś porwało ją na zewnątrz. Juliette wypadła na brzuch. Zaraz potem coś podniosło ją do góry i popchnęło w stronę lasu. Lok, Den i Tek rzucili się do drzwi. Dziewczyna natychmiast przestała ulegać niewidzialnym siłą, kiedy chłopaki znaleźli się obok niej.
-Ty cholero! - Krzyknęła i machnęła pięścią w górę.
-Juliette, co się dzieje? - Zapytał się Phils oglądając dokładnie dziewczynę. - Nic ci nie jest?
-Tylko wypadłam przez okno. - Odpowiedziała i przyciągnęła go do siebie. - To był wiatr. - Powiedziała szeptem widząc, że Mary i inni również wyszli z domu. - Chce, żebyśmy weszli do tego lasu, poprowadzi nas.
Den, Lok i Tek przytaknęli. Po tym, co zrobił wiatr, nie można było go lekceważyć. Gdyby go zignorować, pewnie porwałby Juliette w głąb lasu. Reszta osób podeszła do nich. Juliette zaczęła rozmasowywać kark.
-Au... Nie ma to jak stracić równowagę i wypaść przez okno przy wszystkich.
Tek zaśmiał się dopracowując scenę odgrywaną przez siostrę.
-Może chcesz się położyć? - Spytała troskliwie Mary. - Nic sobie nie złamałaś?
-Nie. Nawet nic mnie nie boli. - Machnęła ręką.
-Wracamy do środka? - Zaproponował Tek.
-A co z Dimitrim? - Mary popatrzyła w las.
-W sumie jest już wieczór... Wendigo atakuje tylko w nocy, prawda? Więc ruszamy go znaleźć.
-Taa, przeczucie. - Powtórzył Lok. - Nie wygłupiajcie się, nie powiecie tego swojemu kumplowi?
Po chwili znowu można było usłyszeć pukanie. Do domu weszli Harrison z Denem zdyszani niczym drapieżnicy po polowaniu. Den też miał pretensję do rodzeństwa, ale kto by nie miał? Na ich korzyść szybko mu minęło. Jak to u Dena - nie potrafił być na nich zły.
Kiedy wszyscy usiedli przy stole, który mógł pomieścić aż osiem osób, Sophie zatraciła się w szukaniu informacji. Drużyna czekała na dokładne wyjaśnienia, czym jest Wendigo.
-Naprawdę wierzycie, że Wendigo istnieje? - Zapytała się Mary.
-Proszę pani... - Zaczął Lambert. - Jeśli to pomoże Quebecu, to zgodzimy się na wszystko. Już dużo widzieliśmy podczas naszej pracy.
-Jesteście chyba jedynymi osobami, które by w to uwierzyły. - Westchnęła kobieta. Jej zielone oczy były opuchnięte od płaczu. - Mogę już mówić? Miałam wam opowiedzieć o wszystkim. Jeśli oczywiście nikomu nie powiecie.
-Nie powiemy. To nie nasza praca informować o tym inne grupy. - Sophie uniosła głowę znad telefonu.
-Poczekamy jeszcze na dwójkę naszych przyjaciół i możemy zaczynać. - Powiedział Lok.
-Okej, znalazłam już wystarczająco dużo informacji. Powiem wszystko, kiedy Montehue i Tersly tu dotrą.
Resztę czasu łowcy oraz Mary spędzili na piciu herbaty i gawędzeniu między sobą o drobnostkach. Den rozmawiał z Harrisonem wesoło jak przez cały dzień. Rodzeństwo też było wesołe. Lok spojrzał na Sophie, która siedziała koło niego.
-Sophie.
-Tak?
-Jeżeli boisz się o mnie, to zajmę się rodzeństwem. Porozmawiam z nimi.
-Nie teraz. Zrób to, jak będziemy w domu. Nie chcę się teraz tym przejmować. Zajmijmy się misją. - Sophie uśmiechnęła się pierwszy raz od dłuższego czasu. - Czuję, że Sabriela stęskniła się za walką.
-Daj spokój, ja nadal nie wiem, jakiego tytana mógłbym wezwać. - Zaśmiał się Lok.
-Mam nadzieję, że ta przerwa nie osłabiła naszych umiejętności.
Pukanie rozległo się po raz trzeci i ostatni. Montehue i Tersly weszli do domu. Montehue nie przejmował się już zaginięciem rodzeństwa, widząc że wszyscy są tak samo radośni. Sophie poprosiła, żeby wszyscy prócz Mary usiedli. Staruszka była w kuchni i została poproszona, żeby poczekać chwilę, aż łowcy nie załatwią między sobą spraw.
-Przeczytam wam wszystko o Wendigo, co znalazłam. Wendigo to stworzenie lub duch zamieszkujący lasy Quebecu. Wierzyli w niego Indianie, a dokładniej plemię Algonkinów. Wendigo jest opisywane jako człekopodobne stworzenie chodzące na dwóch nogach. Często też mówi się, że wygląda niczym mutacja człowieka z jeleniem. Posiada serce z lodu. Dzięki temu nie czuje bólu i nie wycofuje się z walki, dopóki nie użyje się ognia. Boi się symboli słońca i atakuje tylko w nocy. Według Indian Wendigo powstaje z człowieka, który w przeszłości został odrzucony przez ukochaną osobę i zabija ludzi, którzy są do niej podobni... Chodzi tu o np. kolor oczu i płeć.
Sophie przestała czytać. Wszyscy zabrali się za analizowanie informacji. Lok podrapał się po brodzie. Nie było to trudne, żeby domyślić się o co chodzi.
-Ten Wendigo zabija kobiety w Quebecu, ponieważ został odrzucony przez... Właśnie! Sophie, możesz znaleźć zdjęcie jakiejś z ofiar?
-Chodzi ci o zdjęcie ciała? Błagam, nie...
-Chodzi mi o zdjęcie za życia. Żebym mógł zobaczyć oczy i włosy.
-Już wiem, co masz na myśli. - Powiedziała Casterwill'ka. - Chwilę.
Sophie podała mu swój telefon. Jedną z ofiar była młoda, czarnowłosa kobieta z brązowymi oczami. Lok bez słowa wyszukał zdjęcie kolejnej z ofiary. Blondynka z zielonymi oczami... Lambert spojrzał na Mary. Kobieta przecież miała i zielone oczy i czarne włosy. A Wendigo zabija ludzi, który są podobni do...
-Mary... - Lok wstał od stołu.
-Słucham?
-Wytłumacz nam, czemu stworzyłaś to Wendigo. - Odparł stanowczo Lok. Oczy Mary rozszerzyły się.
-Proszę, nie myśl tak...
Mary była jednocześnie przestraszona i zdołowana. Podeszła do stołu, gdzie siedziała reszta osób. Lok usiadł przy stole.
-Miałam kiedyś męża - Dimitry'ego. Dimitry miał jednego przyjaciela, który bardzo mnie nie lubił. Tak się składało, że w czasach liceum byliśmy razem, ale potem nam się nie układało i od niego odeszłam. Max ciągle nakłaniał Dimitry'ego do zostawienia mnie. Miał uraz po mnie. Powoli zaczynało działać. Dimitry zaczął wierzyć, że w każdej chwili mogłabym go zdradzić. Do tego mój mąż już kiedyś został zdradzony. To było okropne, ale wiedziałam, że taki nie jest. Spędzałam z nim więcej czasu. Zdenerwowany jego zachowaniem ograniczył kontakt z Maxem, a jego zaufanie wzrosło. Aż do pewnego razu, gdy okazało się, że mój dawny przyjaciel wraca do Quebecu i chce mnie odwiedzić. Mieliśmy się spotkać pewnego dnia. Nic nie mówiłam Dimitriemu, bo nie chciałam, żeby znów przestał mi ufać. Potem... Na mieście spotkał nas Max i naopowiadał wszystko Dimitriemu. Na nic były tłumaczenia. W końcu zdesperowana postanowiłam zakończyć małżeństwo... A on... - Mary zbierała się do płaczu, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. - A on załamał się. Pamiętam jak to było... Wybiegł z domu do lasu i już nie wrócił. Potem zaczęły ginąć młode kobiety. Dowiedziałam się, co się dzieje, ale nikt by mi nie uwierzył. Nie miałam jak odmienić Dimitri'ego. Naprawdę nie chciałam, żeby spotkał go taki los...
-Zrobimy co w naszej mocy, aby ci pomóc. Ale dziwi mnie dlaczego przez czterdzieści lat nie dochodziło do zabójstw. - Lok spojrzał na Mary.
-Tego sama nie wiem... Co zamierzacie teraz zrobić?
Nikt nie odpowiedział. Łowcy popatrzyli się na siebie. Tylko Juliette pozostawała w swoim świecie.
W salonie były dwa okna. Juliette podeszła do tego, którego za szybą widniał las. Dziewczyna bez pytania otworzyła okno, po czym wychyliła głowę. Na zewnątrz było chłodniej, niż sądziła, a nieba nie zasłaniała żadna chmura. Ray wzięła głęboki wdech. Powietrze było nieskazitelne.
Nagle coś porwało ją na zewnątrz. Juliette wypadła na brzuch. Zaraz potem coś podniosło ją do góry i popchnęło w stronę lasu. Lok, Den i Tek rzucili się do drzwi. Dziewczyna natychmiast przestała ulegać niewidzialnym siłą, kiedy chłopaki znaleźli się obok niej.
-Ty cholero! - Krzyknęła i machnęła pięścią w górę.
-Juliette, co się dzieje? - Zapytał się Phils oglądając dokładnie dziewczynę. - Nic ci nie jest?
-Tylko wypadłam przez okno. - Odpowiedziała i przyciągnęła go do siebie. - To był wiatr. - Powiedziała szeptem widząc, że Mary i inni również wyszli z domu. - Chce, żebyśmy weszli do tego lasu, poprowadzi nas.
Den, Lok i Tek przytaknęli. Po tym, co zrobił wiatr, nie można było go lekceważyć. Gdyby go zignorować, pewnie porwałby Juliette w głąb lasu. Reszta osób podeszła do nich. Juliette zaczęła rozmasowywać kark.
-Au... Nie ma to jak stracić równowagę i wypaść przez okno przy wszystkich.
Tek zaśmiał się dopracowując scenę odgrywaną przez siostrę.
-Może chcesz się położyć? - Spytała troskliwie Mary. - Nic sobie nie złamałaś?
-Nie. Nawet nic mnie nie boli. - Machnęła ręką.
-Wracamy do środka? - Zaproponował Tek.
-A co z Dimitrim? - Mary popatrzyła w las.
-W sumie jest już wieczór... Wendigo atakuje tylko w nocy, prawda? Więc ruszamy go znaleźć.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wow... Jestem pod wrażeniem. To najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałam. Wiem, że miały być 2 części rozdziału, ale stwierdziłam, że przedłużę go jeszcze. Chyba nie jesteście źli, nie?
Jeśli chcecie znaleźć Wendigo w wikipedii, to informacje będą trochę inne. Zmieniłam je na rzecz opowiadania. Planuję dużą zmianę w następnych rozdziałach, więc się przygotujcie ^^
Moim zdaniem świetny rozdział, zresztą jak zawsze. Podoba mi się Twój sposób narracji.
OdpowiedzUsuńShiro, dwie rzeczy:
OdpowiedzUsuń1. Montehue oddał młot Thora Lokowi, a potem do Fundacji
2. Harrison westchnął ramionami? Też chcę tak umieć
A tak poza tym bardzo spoko rozdział.
Ups, hehe. Po co oddawać taką ładną broń do Fundacji? Dawno nie oglądałam Huntika i byłam przekonana, że Montehue go ma. I nie chcę mu zabierać zabawki, więc zostawię tak, jak jest i zapiszę to w "Zanim Przeczytasz". A co do Harrisona, to już poprawione.
UsuńPrzynajmniej uważnie czytasz ^^
Super rozdział, sorry że nie zajrzałam tu wcześniej, ale mam małe problemy z kompem i przeglądam internet na innym komputerze. Przyjemnie się to czyta, jestem ciekawa ciągu dalszego, weny życzę.
OdpowiedzUsuń