sobota, 25 lutego 2017

Nowa strona!

Hej! Na blogu pojawiła się strona "Streszczenie opowieści". Nie jest jeszcze dokończona, bo w tej chwili znajdują się na niej tylko pierwsze rozdziały.
Jeśli jednak czegoś nie pamiętacie lub chcecie po prostu znaleźć ważniejsze informacje, to wystarczy ją przeczytać.

piątek, 24 lutego 2017

Rozdział 11. - Sen

Hotel Camellia, Quebec, Kanada 
   Montehue popijał spokojnie poranną kawę. Nie ma to jak samoloty o 6 rano. Mężczyzna nienawidził wczesnego wstawania, mimo że nie sprawiało mu ono większych problemów. Jego przeciwieństwem był Harrison, który prawie zasnął na swojej walizce robiącej za poduszkę. Montehue nie przejmował się nim, jeżeli chłopak miał wszystko przygotowane do odlotu. Z łazienki wyszedł Tersly i usiadł koło przyjaciela.
-Tersly...
-Słucham?
-Zastanawiałem się nad tym i uważam, że powinniśmy się zemścić. - Zaczął temat, bo po prostu mu się nudziło. Albo nie miał obecnie nic do roboty.
-Niby na kim?
-Na tych całych łowcach Tytanów, którzy tak upokorzyli nas i mojego Fenrisa. - Upił łyk kawy. - A teraz? Nawet nie przyszli się bić, tylko wysłali jakiś amatorów.
-Och, ty i ten twój charakterek. Nie sądzisz, że to nie ma sensu? Teraz ich nigdzie nie znajdziemy. Poza tym już raz nas pokonali i pewnie zrobią to znowu. - Zaśmiał się nerwowo, kiedy Montehue zrzedła mina.
-Tak... Dlatego też będziemy się szkolić w walce wręcz, a ty, mój przyjacielu, dostaniesz podwójny trening. - Uśmiechnął się rozbawiony swoimi słowami.
 
~~~

Lotnisko w Quebecu, Quebec, Kanada
   Den przytulił brata. Tak się złożyło, że obie drużyny miały odprawę o podobnych godzinach. Bracia wiedzieli, że prawdopodobnie nie spotkają się przez następne miesiące. 
-Den, chodź już! - Krzyknął Lok unikając spojrzeń ludzi. Miał na głowie bandaż po wczorajszym wypadu i nie wyglądał za dobrze. Sophie, Juliette i Tek wyglądali jak młodzi porywacze, którzy nabili mu tego guza.
   Chłopak przybił bratu żółwika i odszedł w stronę swojej drużyny. W głowie ciągle grały mu słowa Harrisona. "Może dołączyłbyś do nas?". Den powiedział, że się zastanowi. Z jednej strony chciał być z bratem, ale przywiązał się już do Loka, Sophie, Cherita i rodzeństwa. Poza tym jeszcze coś nie pozwalało mu odejść. Tylko co? 
   Gdy samolot wystartował, Den zupełnie przestał o tym myśleć. Pogrążył się w objęcia Morfeusza...

    Dwie dorosłe osoby szły wzdłuż ciemnego korytarza. Służka, która ich zauważyła, od razu wzięła się do szybszego sprzątania. Weszli do kuchni, aby w spokoju zjeść śniadanie. Jajka na twardo i chleb z masłem. Zwykłe śniadanie... Potem poszli na spacer po ogrodzie. Ich ogród był piękny, ale monotonny. Krzewy poprzycinano tylko na jednej wysokości. Nigdzie nie było widać kwiatów, a w rzeczce nie było ryb. Na wieczór wrócili do domu poczytać książki. Czytali tylko jeden gatunek - książki historyczne. 
   Dokładnie o 22:22 poszli spać, a ich ponure twarze pozbyły się blizn. Aż do 5:55...

   Den obudził się. 

~~~


Dom Dantego, Wenecja, Włochy
   Lok, Sophie, Den, Juliette, Tek i Cherit weszli do domu. Lambert od razu poszedł do pokoju spać. Spał już w sumie w samolocie oraz w taksówce, ale położył się przez bolącą głowę. Sophie wyszła na ogród. Mimo że była w humorze, kupiła na lotnisku jakąś tanią książkę i zamierzała ją czytać przez następny czas odcinając się od ludzi. 
   Den podszedł do Juliette i Teka, którzy grali w kamień, papier, nożyce na kanapie. Przez swój sen nie był specjalnie wesoły, dlatego też nie chciał się bardziej dołować i postanowił pogadać z rodzeństwem. Dwójka spojrzała na niego z dołu. Phils usiadł koło nich zmieszany.
-Jak wam się podobała pierwsza misja?
   Rodzeństwo popatrzyło po sobie.
-Rozwaliliśmy ich! - Krzyknęła niespodziewanie Juliette. - Poszukiwania może i były nudne, ale walka była super! I dostałam nowego Tytana.
-Pokażesz jeszcze raz jego amulet? - Den spojrzał w sufit. Przyzwyczaił się już do zachowań Juliette i były nawet słodkie. Chciał się cieszyć z dziewczyną, jednak jego sen nie dawał mu spokoju. Ludzie, którzy w nim występowali, wydawali mu się dziwnie znajomi. Przerażająco znajomi. Po chwili Ray podała mu amulet już zawieszony na jakimś sznurku. Den obrócił go w dłoni.
-Jest strasznie zimny. - Odparł.
-Bo to Mroźne Serce. - Powiedział Tek jak zwykle przemądrzałym, ale miłym głosem. - Juliette już mówiła mi, że musiała ochłodzić rękę, żeby go przyzwać.
-Ta. Wybredny okaz, nie? - Zaśmiała się brunetka.
   Nastała cisza. We troje siedzieli w milczeniu. Den próbował znaleźć temat do rozmowy, ale nie umiał. W końcu rodzeństwo uznało, że on sam nie chce już gadać i wróciło do zabawy. Chłopak odłożył amulet na stół, po czym poszedł na górę pograć w gry, bo to wydawało mu się najciekawszym dostępnym zajęciem. Rodzeństwo zostało same.
   Nagle Tek przestał grać. 
-Juliette, czyżbyś coś brała? - Spytał się żartobliwie Tek.
-Nie żartuj sobie, fireman. 
-Masz czerwone oczy. 
   Dziewczyna natychmiast wstała i podeszła do lustra w salonie. Obok niego stały walizki drużyny. Rzeczywiście miała czerwone oczy. Wydawało jej się, że ma czerwone nie tylko białka, ale też tęczówki. Mrugnęła kilka razy. Na szczęście myliła się. 
-Chyba się położę... - Powiedziała zdezorientowana. Nie wiedziała co się dzieje, przecież dobrze się wyspała. 
   Tek puścił ją bez słowa i został sam w salonie. Nie długo musiał czekać na Loka, który przyszedł wraz z Cheritem. Okazało się, że nie pospał przez upał. Fakt - było strasznie gorąco nawet jak na lato. Blondyn usiadł koło Teka. 
-Jak się czujesz po pierwszej misji? - Zapytał. - Ja nie za dobrze się spisałem. - Ton Loka zmienił się na mniej wesoły.
-W którym momencie niby?
-Podczas walki od razu odpadłem. Co za przywódca traci przytomność już na początku bitwy?
-Mówisz, że zemdlałeś. Pierwszy raz?
-Nie... W sumie to nawet nie drugi, ale co to ma do tego, skoro wtedy jeszcze nie byłem liderem?
-To, że wtedy inni też sobie bez ciebie poradzili. Chyba. - To miało zabrzmieć jak pocieszenie, ale jeszcze bardziej dobiło Lamberta. Tek zorientował się, co powiedział, dopiero po dłuższej chwili. - Znaczy... Jesteś dobrym liderem, Lok. Nikt cię nie usunie tylko przez to, że nie byłeś zdolny do walki. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, a nie podwładnymi. Nikt nie chce przejąc twojego stanowiska, tak jakby to była wpływowa firma.
   Lok westchnął głęboko.
-To wiem. Po prostu...
-Po prostu świrujesz. - Do salonu wszedł Den. Ręce trzymał w kieszeniach swoich szarych spodni. Usiadł koło Loka, Teka i Cherita. - Młody ma rację. Szczerze? Chyba tylko ty masz pretensje, że zemdlałeś.
   Blondyn uśmiechnął się niezręcznie. Po słowach Dena złe myśli minęły. Kiedy Phils przestał mówić z jednej z walizek zapiszczał dzwonek.
-Co to? - Spytał się zaciekawiony Cherit.
-Holotom. - Odpowiedział Lok i wstał wyjąć urządzenie z walizki. Usiadł z powrotem na kanapie i otworzył Holotom. Tek przysunął się. Zawsze uwielbiał taką technologię.
-Uwaga łowcy z Fundacji Huntik. - Powiedział robotyczny głos. - Wasz lider Metz oraz naukowcy z fundacji opracowali nową aplikacje, która pozwala dowiedzieć się więcej o Tytanach. Wystarczy wgrać plik z ekranu, a aplikacja pobierze się. Samouczek wszystko wyjaśni. Proszę o jak najszybsze pobranie aplikacji.
-Pobierz to, błagam. - Powiedział Tek z błyszczącymi oczami.
   Lok kliknął na plik do pobrania. W milczeniu czekali kilka minut. Kiedy aplikacja już się pobrała, usłyszeli piknięcie. Chłopiec miał chęć wyrwania urządzenia Lambertowi z rąk, lecz na szczęście się powstrzymał. Lok otworzył plik, a samouczek włączył się automatycznie.
-Witaj w Katalogu Tytanów. Żeby rozpocząć, kliknij na zakładkę "Draco-Tytany". - Lok wykonał polecenie. - Gratulacje. Tutaj znajdziesz wszystkie znane Draco-Tytany. Są ułożone alfabetycznie. Proszę, kliknij na jakiegoś Tytana.
-Którego chcesz? - Spytał się Lok podekscytowanego Teka.
-Weź Albiona! - Tek bez pytania kliknął na ikonkę Tytana, a Lok zaśmiał się. Czuł się prawie tak samo jak chłopiec.
   Na ekranie pojawiły się zdjęcia Albiona i takie same statystyki jak w Holotomie. Jednak zostały też podane inne informacje, takie jak: ilość Albionów w przybliżeniu, dokładny opis wyglądu, przykłady lojalności Tytana, takie jak brak kontroli przez Araknosa, waga, wzrost i znani właściciele Albiona.
-Ciekawe, czy ja też tu jestem. - Cherit przyłożył palec do pyszczka.
-Możemy sprawdzić. Tu chyba jest wyszukiwarka. - Den wpisał nazwę Tytana.
-Atak: 2. Obrona: 2. Typ: Yama-Tytan. Rozmiar: Mały. Waga: 3 kilogramy. Wysokość: Około 40 centymetrów. Umiejętności: Latanie, atakowanie poprzez energię, zdolność mowy. Do tej pory znany jest jeden Cherit, którego właścicielem jest drużyna Loka Lamberta.
-To jest super! - Krzyknął Cherit robiąc obrót w powietrzu.
-Chodźmy to pokazać Sophie. - Powiedział Lok i wstał powoli uważając na ból głowy.
   Wyszli na ogród, gdzie Sophie leżała na leżaku w okularach słonecznych. Nie zwróciła zbytniej uwagi, kiedy przyjaciele podeszli do niej z holotomem, jednak zaciekawiła ją nowa aplikacja i później sama sprawdzała wszystkie Tytany, a książka poszła w kąt...

~~~


Dom Dantego, Wenecja, Włochy
   Juliette nie spała. Chociaż jej brat, który niedawno wszedł do pokoju, tak myślał, ona leżała z otwartymi oczami pod kołdrą. Miała uczucie, jakby nie zgasiła światła albo jakby nie wyłączyła komputera. Nie obudził ją Tek. Nie spała już dobre kilka godzin. Mimo tego, że próbowała wstać, czuła, że coś przyciąga ją do materaca. Już wiele razy chciała się podnieść. Za każdym witał ją piekący ból głowy. 
   Dopiero, gdy Tek zasnął, potrafiła wstać z łóżka. Jednak, kiedy tak się stało, poczuła się jak ofiara uciekająca przed drapieżnikiem. Nie wiedziała, gdzie jest, ale wiedziała, że wiedziała, gdzie jest jeszcze kilka sekund temu. Jej obecne uczucia były trudne to wytłumaczenia nawet dla niej samej. Rozejrzała się po pokoju i zauważyła swoje katany oparte o ścianę. Wiedziała już co robić.

~~~


Dom Dantego, Wenecja, Włochy
   Den już się położył. Był późny wieczór, około 23, a w domu było całkowicie cicho. On tylko przekręcał się co chwilę z boku na bok. Nie chciał znowu zasnąć, jeżeli miałby mieć ponownie ten sam sen. Ale co w nim strasznego? Chłopak sam nie wiedział. Bał się go z niewiadomych powodów. Rozzłoszczony niewygodnym łóżkiem, postanowił leżeć bezczynnie, aż nie zaśnie. W końcu mu się udało...

   Ten sam dom. Nic się nie zmieniło, ale kiedy ukazało się jego wnętrze, Den ujrzał bogaty wystrój. Wcześniej to tak nie wyglądało. Na ścianach było powieszonych wiele ślicznych obrazów. Podłoga i meble nie miały ani odrobiny kurzu. W kuchni była masa składników, przypraw i bóg wie czego. Dało by się tym wykarmić całą armię. Na regałach w bibliotece znajdowały się wszystkie gatunki książek. Od dennych romansideł po stare spiski. 
   Tym razem ogród na tyłach nie był monotonny. Kwiaty mieniły się w kolorach tęczy, a w rzeczce pływały karpie koi. Krzewy układały się w przeróżne wzory.
   Nagle Den usłyszał trzask. Brama zamknęła się, kiedy przeszli przez nią  jacyś ludzie. Troje normalnie ubranych osób, w tym dorośli z poprzedniego snu. Za nimi szli fanatycy. Ostatni z nich postawił przy murach domu tabliczkę z napisem "Na sprzedaż". 

   Akurat w tym momencie, kiedy Phils chciał wiedzieć więcej na temat snu, obudził go śpiew. Den przetarł oczy i usiadł na skraju łóżka. Dzięki tej piosence zapominał o swoich wszystkich problemach. Była pierwsza w nocy, a on chciał się natychmiast dowiedzieć, kto ją śpiewa...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mówiłam wam o zmianach i właśnie się zaczynają c: Rozdział luźniejszy po misji. Sprawdzałam go kilka razy, więc jeśli teraz moja pewna komentatorka zacznie mnie poprawiać, to usunę bloga i powieszę się na sznurku do prania .-.

niedziela, 12 lutego 2017

Rozdział 10. - Mroźne Serce (3/3)

Muzyka do rozdziału --->  \|^-^|/

Wieczór, Las Quebecu, Quebec, Kanada
   Łowcy ruszyli w stronę lasu. Wszyscy szli tam podekscytowani. Nawet Sophie nie przejmowała się niczym po ostatnich wydarzeniach. Przy granicy drzew drużyny zatrzymały się. Lok zerknął pytająco na Juliette, która patrzyła w głąb lasu skoncentrowana.
-Juliette. - Powiedział, a dziewczyna zwróciła wzrok na niego. - Gdzie mamy iść?
   Ray zacisnęła pięści i zamknęła oczy skupiając moc.
-Prowadź nas, wietrze. - Odparła w stronę lasu. Wiatr zaczął wiać w jednym kierunku ujawniając drogę.
-Niesamowite... - Tersly poprawił okulary. - Jak działają twoje moce?
-Nie czas na tłumaczenie. - Montehue klepnął w bark swojego przyjaciela. - Chodźmy tam, zanim ta cała konkurencja nas prześcignie.
   Weszli w las za wiatrem. Juliette szła pierwsza, by móc ich prowadzić. Den trzymał się zaraz za nią w trosce o jej bezpieczeństwo. Na szczęście dziewczyna tego nie zauważyła i Phils nie wyszedł na adoratora.
   W lesie było cicho. Za cicho. Dało się usłyszeć jedynie szum powietrza. Drogę oświetlała tylko pełnia księżyca. Każdy z grupy mógłby przestraszyć się choćby trzasku gałązki. Rodzeństwo nie mogło używać też swoich mocy. Jedynie mogli wezwać Tytanów i posłużyć się zaklęciami łowców, ale to nie było przez nich wyćwiczone. Wiedzieli jednak, że przyjaciele z drużyny ich obronią, więc strach stawał się mniejszy. Nagle wiatr ucichł, a Juliette i reszta zatrzymała się. Łowcy usłyszeli głosy niedaleko. Sophie przygryzła wargę. Fanatycy, a kto inny? Juliette odwróciła się do brata.
-Tek. - Powiedziała szeptem i wskazała gdzieś palcem. - Krzaki przed nami.
   Chłopiec od razu wiedział, co ma zrobić. Machnął rękoma przed krzewami, a one wydłużyły swoje gałązki i wypuściły liście zasłaniając bardziej łowców.
-Nie wiedziałem, że twoja moc działa też na rośliny. - Lok odruchowo ukucnął, bo krzewy nie zasłaniały ich całych. Inne osoby poszły w jego ślady.
   Kroki były coraz głośniejsze. Nieznajomi zatrzymali się, kiedy byli dosłownie kilkanaście metrów od łowców.
-Ej, tam chyba coś jest! - Krzyknął jeden z nich.
   Tersly cofnął się ze strachu, a Lok już wyjął jeden z amuletów. Juliette otworzyła usta i powiedziała bezgłośne "nie" do Lamberta. Sama wyciągnęła ręce na przód. Przed nimi powiał mocny wiatr łamiąc mniejsze gałązki i poruszając większymi. Ray zobaczyła, że sylwetka wycofuje się. Szum zagłuszał przekleństwa, które powiedział nieznajomy gość.
-Uratowałaś nas. Dziękuję. - Sophie odetchnęła z ulgą. Jej zaufanie z każdą chwilą wzrastało.
-Co teraz? - Spytał się Harrison.
-Pójdziemy inną drogą. - Odparł Lok otrzepując nogi z piachu. - Jeśli się da. Juliette?
-Już się robi. - Wyszczerzyła się.
   Tym razem nic nie powiedziała. Wystarczyło zamknięcie oczu, a wiatr zaczął wiać po łuku omijając nieznajome osoby. Łowcy ruszyli truchtem czym prędzej, aby zdążyć przed fanatykami.
   Montehue chronił tyły. W rękach trzymał Młot Thora w każdej chwili gotów zaatakować. Co kilka sekund odwracał się szukając wrogów. Nagle coś przeleciało mu przed oczami. Mężczyzna ścisnął mocniej młot, po czym podbiegł do Loka na przodach.
-Mamy towarzystwo.
-Kogo? - Spytał nie przestając biec.
-Nie mogę określić. Widziałem to tylko na moment.
-Naszym głównym celem jest dotarciem do Wendigo przed fanatykami. Tego się trzymajmy.
   Montehue kiwnął głową i wrócił na tyły.

   Wiatr powoli stawał się coraz słabszy, aż Juliette ujrzała przed sobą niedużą polanę. Wtedy powietrze od razu przestało wiać.
    Polana miała kształt koła, a na jej środku znajdowała się budowla z kamieni przypominająca ołtarz. Juliette zatrzymała innych gestem ręki. Łowcy zaczęli nasłuchiwać. Na szczęście nie było słychać ich konkurencji, ale i tak mieli mało czasu.
-Bądźcie w gotowości. - Powiedział głośniej Montehue. - W każdej chwili może wyskoczyć Wendigo lub fanatycy.
   Sophie podeszła do granicy polany. Wszystkie drzewa naokoło pola były sosnami.
-Wyczuwam dużą energię. Dochodzi z tamtej konstrukcji. - Powiedziała rudowłosa.
-Idziemy tam. - Odparł Lok i wyszedł z lasu na polanę. Sophie zatrzymała go zezłoszczona.
-Lok! Chcesz zginąć? Musimy zbadać to miejsce. Tu dzieje się coś dziwnego.
-Fanatycy nie będą się użerać z badaniem tego miejsca - Juliette podeszła do nich. - Jeśli będzie im się chciało, to wparują na tą polanę i zniszczą wszystko dla jednego Wendigo.
   Juliette miała rację. Sophie zaczęła rozmyślać. Nie było czasu na badanie energii. Jednak był plan.
-Tersly. - Zwróciła się do rudowłosego. - Możesz zostać ze mną? Zbadam tu granicę, a ty będziesz obserwował okolicę. Reszta pójdzie zbadać tę budowlę, dobrze? Potem do was dołączę.
-Jestem za. - Powiedział Montehue za Tersly'ego. - Ja mogę pójść na drugą stronę polany. Powiadomię was o problemach.
   Montehue nie czekał na niczyje zdanie i ruszył na drugą stronę. Tersly stanął przy Sophie i wyjął z pod bluzki amulet Venedeka. Lok wyszedł na polanę, po czym rozejrzał się dookoła. Rodzeństwo stało blisko niego w razie ataku, a Den, Harrison i Cherit trzymali się na granicach polany. Łowcy zbliżali się do kamiennej konstrukcji mającej około trzy metry wysokości. Lambert i rodzeństwo przyglądało się jej dokładnie. Na środku konstrukcji był mały zbiorniczek z wodą.
-Skoczku! - Wezwał Tytana Lok. Jeśli on tego nie rozwiąże, to jest jeszcze tylko Skoczek.
   Skoczek pojawił się obok zbiorniczka. Tek patrzył na niego zaciekawiony. Nigdy wcześniej nie widział Skoczka w akcji, a jego Tytan zdążył jedynie powąchać Gareona. Skoczek zagwizdał radośnie i zaczął dotykać łapkami kamieni.
-To musi coś oznaczać...
   Skoczek już zwrócił łepek w stronę Loka, żeby oznajmić, co odkrył, aż nagle trafiło w niego coś zielonego.
-Pustka! Jedyne, co może oznaczać, to nas!
   Tytan wrócił do amuletu, a Lok i pozostali odsunęli się od budowli.
-Myśleliście, że was nie zauważymy? - Fanatyk, który rzucił zaklęcie zeskoczył z drzewa.
   Z lasu wyszło kilkunastu jego współpracowników wraz Tytanami: Grabieżcą, trzema Arlekinami, dwoma Szczygłami, Miotaczem Psychopen oraz czwórką Hallixów*.
   Sophie odwróciła głowę w stronę Loka, Juliette i Teka. Uniosła rękę do góry.
-Przybądź, Sabrielo! - Tytanka pojawiła się koło niej gotowa do ataku. - Sabrielo, pomóż im!
   Sabriela pobiegła w kierunku wrogich Tytanów. Pierwszy rzucił się Hallix, ale Sabriela błyskawicznie przecięła go mieczem. Lok poszedł w ślady Sophie.
-Uderzaj, Żelazny Sługo. - Przywołał go, a Tytan ruszył do boju.
   W tym czasie Harrison zdążył przyzwać Jerycho, a jego brat walczył z fanatykami. Den zaatakował przeciwnika ze Smoczej Pięści powalając go na ziemię. Lok obronił go Stalową Sferą przed uderzeniem Pulsu Światła, po czym zabrał się za walkę z resztą wrogów.
   Juliette i Tek wycofali się do lasu. Widząc to Harrison w biegu zmarszczył brwi.
Tchórze. Mogliby chociaż wezwać jakiegoś Tytana, a nie od tak uciekać - pomyślał i dołączył się do walki.
   Rodzeństwo oddaliło się w miejsce, gdzie miał stać Montehue, lecz go tam nie było. Zauważyło go jednak, gdy zachodził od tyłu fanatyka wraz z jakimś grubym Tytanem u boku. Dzięki temu pozbyli się jednego z przeciwników.
   Juliette i Tek podeszli do tyłów konstrukcji. Od początku to było ich planem, gdy wycofywali się z pola walki. Przez całą misję działali sami, więc czemu teraz miałoby tak nie być?
   Kiedy byli już przy niej, Tek wezwał swojego Skoczka. Udało się mu odkryć wejście pod spód budowli. Chłopiec i Tytan przyglądali się dziurze. Nagle usłyszeli świst. Coś wielkiego na dwa i pół metra wyleciało w dziury taranując Skoczka i wyrywając kłęby trawy swoimi wielkimi pazurami. Tek uratował się w ostatniej chwili dzięki swojej siostrze. Stworzenie spojrzało się na rodzeństwo i wydało z siebie gardłowy ryk. Juliette oraz Tek zerwali się do biegu.
-Loook! - Krzyknęła dziewczyna machając mu. - Znaleźliśmy go!
   Blondyn od razu skierował Żelaznego Sługę na Wendigo i podbiegł do rodzeństwa.
-Co teraz? - Spytał, gdy Sługa odparł atak stworzenia.
-Sprawmy, żeby wrócił do amuletu. - Powiedział Tek.
-Nie pleć głupstw. Wendigo boi się ognia, a ty obecnie nie możesz używać mocy. Jeśli zaatakuje go coś, co go nie posiada, będzie walczył do samego końca. Nie wróci do amuletu. Może spróbujemy jakoś ściągnąć Wendigo w stronę lasu? Wtedy użyjesz ognia za plecami fanatyków.
   We troje spojrzeli na Wendigo. Żelazny Sługa blokował ataki stworzenia, dopóki ono same nie pobiegło w stronę lasu. Zbliżało się do Sophie badającej energię. Dziewczyna skuliła się, kiedy usłyszała ryk. Już czuła, że zaraz zginie, ale atak odparł Lok. Jego Stalowa Sfera nie była dość mocna i chłopak został odepchnięty do tyłu. Walnął głową w jedną z sosen. Na szczęście, a może i nieszczęście, stworzenie nie przejmowało się nieprzytomnym Lambertem. Sophie pisnęła ze strachu, a Wendigo ponownie zaatakowało. Casterwill'ka odskoczyła w lewo. Wendigo zdawało się być w niekontrolowanym szale.

Wendigo

-Chodzi o moje oczy! To Dimitry! - Krzyknęła Sophie do reszty blokując skok potwora Kulistą Strażą. Przeturlała się w bok i wezwała Enfluxion. Tytanka broniła ją przez chwilę wodną tarczą, gdy dziewczyna uciekła na polanę. Wiedziała, że Wendigo ulegnie tylko ognistym Tytanom, a jedynym, którego posiadała był Feniks. Problem w tym, że Sophie nie miała na niego wystarczającej ilości mocy.
   Z Tytanów Fundacji zostały tylko Jerycho i Dalahan, którego niedawno wezwał Den. Na jednego Dalahana została wezwana dwójka Kopeshów, więc Fundacja i tak nie zyskała przewagi.
   Harrison wysłał na pomoc Sophie swojego Tytana i przyzwał Hitokiri. Niestety kiedy tylko Tytan się pojawił, jego głowę obcięły pazury Szczygła.
   Sophie dobiegła do Juliette i Teka.
-Nie macie żadnych ognistych Tytanów, prawda? - Zapytała łapiąc powietrze. Rodzeństwo zaprzeczyło. - To Dimitry. - Powtórzyła. - Stał się Tytanem...
   Juliette spojrzała na Wendigo walczącego z Jerycho. Kościotrup starannie zagradzał drogę do Casterwill'ki, lecz był już coraz słabszy. Zdążył jedynie zranić stworzenie w ramię.
-Tek, będziesz potrafił wezwać teraz Dobermana? - Juliette zerknęła na niego z nadzieją.
-Postaram się. - Przełknął ślinę. - Dobermanie!
   Trochę to trwało, ale w końcu Tytan się pojawił. Jak na tak lojalnego Tytana, trwało to w sumie dość długo. Juliette uśmiechnęła się i poklepała brata po głowie.
-No! I o to chodzi. - Klasnęła w dłonie. - Powiedz mu, żeby nas chronił. Sophie. - Złapała zaskoczoną rudowłosą za rękę. - Chodźmy do tego ołtarzyka.
   Dziewczyny pobiegły w stronę budowli, a Doberman potruchtał za nimi. Tek był teraz sam w środku bitwy. Jego wzrok skierował się na drużyny walczące z fanatykami. Den miał kłopoty - atakował go Kopesh. Chłopiec ruszył w stronę Philsa. W połowie drogi przejście zagrodził mu Arlekin. Tek zawahał się zaatakować stwora zaklęciem, w końcu nie miał tego wyćwiczonego, ale Arlekina trafiło z boku zielone światło. Cherit pomachał mu i opadł na ziemię. Tek wziął go pod swoje ramiona się i dotarł do Dena...

-Mówisz, że mam znaleźć źródło energii? - Spytała się Sophie.
-Tak. Źródło energii w tej budowli. Skoczek Loka coś wcześniej zauważył, ale nie zdążył nam o tym powiedzieć.
-Dobrze... Daj mi się skupić.
   Juliette odeszła od Casterwill'ki, po czym spojrzała na Dobermana. Ze swoją włócznią ze stoickim spokojem pilnował okolicę. Nagle Tytan warknął. Z lasu było widać jakąś biegnącą sylwetkę.
-Będziesz musiała tu zostać sama. - Powiedziała Ray do Sophie i pobiegła sprawdzić, co się zbliża. Doberman został na swoim miejscu, tak, jak mu kazano. Grzeczny piesek.
   Sylwetka nie wyglądała na Tytana. Człowiek? Juliette przyśpieszyła. W ręce miała już przygotowany Ostry Mróz na wypadek kolejnego fanatyka.
-Juliette?! - Głos należał do kobiety.
   Ray zatrzymała się, a błysk w jej ręce zniknął. Księżyc padał na twarz Mary, która stała przed dziewczyną zdyszana. Juliette nie mogła pozwolić, żeby kobieta zobaczyła Tytanów.
-Mary? Co ty tu robisz?
-Nie mogłam siedzieć bezczynnie, jeżeli w grę wchodzi Dimitry. Znaleźliście go?
-Mhm... Ale to nie czas na rozmowę, musisz...
   Zza drzew wyłonił się Wendigo skacząc na Juliette i Mary. Ray odciągnęła kobietę na bok, a stwór uderzył w jedną z sosen. Teraz nie było wyjścia. Złamane serce Dimitry'ego skupiało całą swoją uwagę na Mary. Juliette odepchnęła staruszkę, bo stworzenie ponowiło skok. Sama wyciągnęła ręce do przodu, a wiatr przybił Wendigo do drzewa. Ray nie wiedziała, jakim cudem potwór je znalazł, ale używanie mocy było dla niej wybawieniem. W końcu ani śladu fanatyków w pobliżu.
-Mary, leć na polanę i znajdź moich towarzyszy! - Wykrzyknęła Juliette nadal przytrzymując Wendigo. Teraz nie miało znaczenia, czy kobieta zobaczy Tytanów. Już lepsze to niż śmierć przez tego potwora. - Trzymaj się w ich pobliżu. I błagam cię - nie rób nic pochopnie.
   Staruszka kiwnęła głową, bo nie miała innego wyjścia. Udała się na polanę ciągle odwracając się za siebie.
   Juliette spojrzała na Wendigo i wezwała Ammita Pożeracza. Jej moce powoli się wyczerpywały.
-Zablokuj drogę Wendigo i nie pozwól mu dobiec na polanę. - Powiedziała do Tytana, po czym ruszyła za Mary.
   Gdy była już na polanie odszukała wzrokiem Sophie. Akurat się składało, że Mary stała, a raczej starała utrzymać się na nogach koło niej. Po prawej strony polany do walki dołączył Doberman i Vigilante, jednak szala zwycięstwa przechylała się na korzyść fanatyków. Lok nadal leżał nieprzytomny, a Tersly opatrywał jego głowę.
-Odkryłaś coś? - Zapytała Ray wycierając pot z czoła, gdy znalazła się przy Sophie.
-Tak. Ten zbiorniczek z wodą posiada ogromną energię. Próbowałam wylać z niego wodę, ale ciągle jej przybywało, mimo braku otworów. Przełamanie Czaru też nic nie dało. Było coś jeszcze na dnie...
-Wy nie jesteście detektywami, prawda? - Wtrąciła się Mary.
   Dziewczyny zignorowały to, a Juliette ominęła Sophie i podeszła do zbiorniczka. Obejrzała go uważnie. Po tej czynności wsadziła ręce do wody. Wyczuła niewidoczną wypukłość na dnie zbiorniczka. Spróbowała wyjąć ją z wody, ale wtedy rozpływała się i wracała z powrotem na dno.
-Też nie mogłaś tego wyjąć? - Spytała, a wtedy rozległ się ryk Ammita.
   Wendigo biegło prosto na Mary. Sophie cofnęła się odruchowo, lecz stworzenie nie zwracało na nią uwagi. Monthue pomógł kobiecie uderzając Wendigo Młotem Thora, jednak potwór przeskoczył nad nim i dalej ścigał Mary.
   W pewnym momencie, na granicy lasu, Wendigo zostało pchnięte Pustką przez Montehue. Zachwiało się, a jego jedna noga stanęła na czymś, od czego zrobiła się czerwona. Stworzenie ryknęło z bólu. Montehue pognał do niego. Sophie zmarszczyła brwi widząc rozżarzoną do czerwoności łapę Wendigo. Bez zastanowienia rzuciła Ostry Mróz na zbiornik z ołtarzyka, a coś pojawiło się na jego dnie. Zimno spowodowane przez zaklęcie było za słabe, żeby ujawnić rzecz na stałe. Jeszcze jedno zaklęcie i Sophie nie będzie mogła używać czarów. Juliette widząc to, jak źle się czuję Casterwill'ka, podeszła do konstrukcji zamrażając wodę w zbiorniku.
-Amulet! - Podniosła głos, po czym rozwaliła lód kamieniem i wyciągnęła brązowo-niebieski amulet w kształcie serca. Błękitny kryształ okrywały gałązki drzew.
-Dimitry'ego?! - Sophie jeszcze raz spojrzała na Wendigo.
-Nie. Czuję w nim Tytana.
   Fanatycy pokonali już Dobermana i Vigilantego. Denowi i Harrisonowi wyczerpała się energia na wezwanie kolejnych Tytanów. Czym prędzej dotarli do Juliette i Sophie. Tek był z nimi. Przeciwnicy zmierzali w ich stronę z krzywym uśmiechem. Było ich co najmniej pięciu i pięciu Tytanów. Sophie zacisnęła pięści.
-Skoro czujesz siłę, to go przyzwij! Cokolwiek. - Uniknęła kolejnej Pustki.
-Widzę, że Fundacja nie ma już takiej formy, jak kiedyś. - Jeden z fanatyków zaśmiał się paskudnie.
   Juliette poczuła napływ mocy. Ścisnęła amulet w dłoni. Imię Tytana? Musiała znać imię! Wiele wersji przychodziło jej do głowy, ale żadna nie była poprawna. Fanatycy byli coraz bliżej. Dziewczyna ochłodziła za pomocą swoich mocy krew w prawej ręce i poczuła zimno w sercu.
-Mroźne Serce! - Wykrzyknęła, a z amuletu wyleciało światło.
   Trzymetrowy Tytan o wyglądzie białego jelenia przebił włócznią dwójkę Arlekinów i powędrował na Grabieżcę. Kiedy to on ruszył do ataku, łowcy również zaczęli się bić. Sophie była już wyczerpana rzucaniem czarów, więc postawiła na walkę wręcz, aczkolwiek jej przyjaciele używali trochę zaklęć.
   W tym samym czasie stało się coś niespodziewanego. Montehue, który jeszcze niedawno bił się z Tytanem, miał przed sobą półnagiego człowieka. Czarnowłosy mężczyzna z brodą leżał na ziemi i rozmasowywał bolącą stopę. Mary, do tej pory stojąca za drzewami, podeszła do człowieka. Łza spadła jej na policzek. Montehue nie wiedział co się dzieje.
-Nie wierzę. - Powiedziała cicho. - Dimitry? - Zapytała, a mężczyzna spojrzał w jej stronę.
-Mary...? Gdzie my jesteśmy?
   Dimitry nic nie pamiętał, ale to i dobrze. Mary otuliła go od tyłu. Wyglądali teraz jak kupka nieszczęścia i zdumienia w jednym. Montehue wziął Mary na słowo.
-Nie jesteśmy detektywami, jak już pewnie zdążyła się pani domyślić. Będziemy musieli wymazać ci pamięć z ostatnich zdarzeń. Sprawię, że będziecie myśleć, że to była tylko mała wycieczka do lasu, dobrze?
-Co do wymazywania pamięci - mamy się rozumieć, że te wasze wszystkie potwory były realne?
-Były tylko krótką przygodą. Naiwność. - Powiedział, a oczy Mary i Dimitry'ego zaświeciły się na czerwono. - Jesteście na spacerze w lesie. Widzieliście na polanie stado jeleni. Nie ma i nigdy nie było żadnych potworów. Po wieloletnim rozstaniu wróciliście do siebie i wiedziecie szczęśliwe małżeństwo. Teraz wybieracie się z powrotem do domu...

   Mroźne Serce krwawiło z nogi od podrapań Hellixa, lecz Tytan nadal walczył. Jego specjalną umiejętnością była odporność na ataki, jeżeli nie są one z ognia. Po zaciętej walce wszystkie Tytany fanatyków wróciły do amuletów. Z piętnastu fanatyków, jak to udało się przeliczyć Sophie, przeciwników została tylko trójka. Reszta zdążyła się już wycofać lub zemdleć. A skoro mowa o nieprzytomności, to Lok stał na granicy polany opierając się o drzewo. Cherit też zaczął się wybudzać położony na kamiennej budowli. Kątem oka dostrzegł Mroźne Serce odsyłane do amuletu przez swoją właścicielkę. Fanatycy wycofali się do lasu niosąc na rękach swoich nieprzytomnych towarzyszy.
   Lok podszedł do swojej grupy. Zaraz po nim przybył Montehue z zdezorientowaną miną.
-Ten wasz cały Wendigo przemienił się w Dimitry'ego. Użyłem Naiwności i skierowałem ich do domu. Sprawa chyba jest zakończona, co nie?
-Więc Dimitry nie był Tytanem... Czy Mroźne Serce zamienia ludzi w potworów? - Spytała się Juliette bawiąc się amuletem w dłoniach.
-Pomyślimy nad tym później, teraz jestem już zmęczona. - Odparła Sophie i przytuliła Loka z uśmiechem.
-Wszystko jest w porządku. - Powiedział blondyn, poprzedzając jej pytanie. - Wracamy do hotelu?
-Lok, może zobaczymy jeszcze statystyki Mroźnego Serca? - Spytał się zaciekawiony Cherit machając nad chłopakiem swoimi skrzydłami. Lok czym prędzej wyjął holotom. Juliette wiedziała już, jak on działa, więc włożyła na niego amulet. Holotom odezwał się swoim robotycznym głosem.

Atak: 4
Obrona: 6
Typ: Gaia-Tytan wojownik
Rozmiar: Duży
Specjalne zdolności: Serce z lodu - Tytan jest odporny na uszkodzenia, jeśli nie są one działaniem ognia lub broni w kształcie słońca. Będzie walczył, dopóki jego właściciel nie każe mu wrócić do amuletu.

-No i teraz możemy wracać. - Gargulec wyszczerzył swoje zęby. 
   Łowcy ruszyli w drogę mając nadzieję, że uda się tu wynająć taksówkę o północy. 
-Nadal zastanawia mnie jedna rzecz. - Zaczął Lok. - Dlaczego przez te 40 lat Wendigo nie atakowało? 
-Mam do tego małą teorię. - Odpowiedziała Sophie.
-Hmm?
-Cherit, mógłbyś wznieść się nad polanę? 
   Stworek poleciał do góry i polatał trochę w kółko. 
-I co widzisz? - Krzyknęła do niego rudowłosa.
-Szczerze mówiąc to nic...
-Spróbujemy inaczej... - Wyszeptała do siebie. - Czy granica polany jest podejrzanie dziwna?
-Em... Nie ma na niej trawy. Poczekajcie! Widzę coś. - Łowcy zatrzymali się, a Cherit poleciał w dół i wyrwał jakiś błyszczący kryształ z ziemi. - Znalazłem bursztyn! - Podleciał do drużyn. - Mogę go sobie wziąć?
-Bursztyn. Wiesz, Lok. Bursztyny zawsze przypominały mi słoneczne dni, ciepło, plażę... Myślę, że Wendigo przypominały żeby nie wychodzić poza granicę polany, dopóki ziemia ich nie przykryła z biegiem czasu.
   Lambertowi opadła szczęka. 
-Tak! To jest to! Ktoś ułożył bursztyny w okrąg przypominający słońce, aby Wendigo nie mógł przez niego przejść. Ale kto?
-Tego się raczej nie dowiemy. - Powiedziała Sophie po czym podeszła do Juliette i Teka. Po tym, jak Juliette uratowała sytuację, należały jej się przeprosiny.
-Przepraszam, że źle was oceniałam. - Powiedziała Casterwill'ka. Wiedziała, że Ray już dawno to zauważyła, bo w końcu kto by nie zauważył?
-Nie ma sprawy. - Mrugnęła do niej oczkiem. Nie miała zamiaru wypominać tego Sophie. Były drużyną i przydałoby się być dla siebie miły. - W końcu razem rozwiązałyśmy sprawę.
   Wydawało się, że wszystko skończyło się szczęśliwie. Dimitry został odczarowany, a Sophie przekonała się do rodzeństwa. Ale w Quebecu, kiedy jej zaufanie do Juliette i Teka bardzo się zwiększyło, nie sądziła, że następna noc zupełnie to odmieni...

~~~

  
Dom Mary i Dimitry'ego, Quebec, Kanada
   Dimitry i Mary dotarli bezpiecznie do domu. Przez pierwsze minuty mężczyzna wkurzał się, że nie może znaleźć żadnych swoich ubrań, a przez następne przekręcał się na niewygodnym, jednoosobowym łóżku. Nie wiedział czemu jako małżeństwo miejsca jest tylko dla jednej osoby. W salonie nie znalazł żadnych wspólnych zdjęć.
   Dom wydawał mu się dziwnie obcy. W końcu układając się wygodnie do snu, stwierdził, że to żaden problem, jeśli jest ze swoją Mary. Przecież czuł się, jakby nie widział jej kilkadziesiąt lat...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Na poprzedni rozdział czekaliście tak długo, więc ten jest szybko c:
W końcu pierwsza misja się zakończyła. Jak Wam się podobała? Sugerujcie, jeśli mam coś zmienić w swoim stylu pisania. 
Stwierdziłam, że nie będę dodawać wyglądu Mary i Dimitry'ego do postaci, bo są tylko osobami epizodycznymi. 
Pozdrawiam, jeśli ktoś teraz też ma ferie ^^
Daję zdjęcia do Tytanów, żebyście nie musieli szukać:

Grabieżca
Atak: 3
Obrona: 3
Typ: Hecto-Tytan
Rozmiar: Średni

Arlekin
Atak: 3
Obrona: 1
Typ: Draco-Tytan
Rozmiar: Średni

Miotacz Psyhopen 
Atak: 3
Obrona: 2
Typ: Hecto-Tytan
Rozmiar: Średni

Szczygieł
Atak: 3
Obrona: 3
Typ: Swara-Tytan
Rozmiar: Średni

Hallix
Atak: 2
Obrona: 1
Typ: Yama-Tytan
Rozmiar: Mały

Ten gruby Tytan (Tolivane)
Atak: 2
Obrona: 2 
Typ: Gaia-Tytan
Rozmiar: Mały

Kopesh
Atak: 5
Obrona: 4
Typ: Hecto-Tytan
Rozmiar: Średni

Hitokiri
Atak: 4
Obrona: 3
Typ: Yama-Tytan 
Rozmiar: Średni

Jerycho
Atak: 3
Obrona: 5
Typ: Hecto-Tytan
Rozmiar: Średni

Dalahan
Atak: 4
Obrona: 3
Typ: Draco-Tytan 
Rozmiar: Średni

Nie daję wszystkich Tytanów w opowiadaniu, tylko te, których wygląd mogliście zapomnieć. Bo kto nie pamięta, jak wygląda Sabriela?

sobota, 11 lutego 2017

Rozdział 10. - Mroźne Serce (2/3)

   Pałac znajdujący się w stolicy kraju stał się na wzgórzu, dlatego też był widoczny z daleka. Miał ceglane, białe zewnętrzne ściany i cztery niezbyt wysokie kolumny z niebieskimi daszkami. Z przodu znajdował się również plac i wielki balkon. To z tego zamku swoje inspiracje do tworzenia pałaców w bajkach brali pisarze na Pinus. Różnił się znacznie od domów w mieście, które były zbudowane ze zwykłej, czerwonej cegły i łupku dachowego.
   Właśnie tak zamek miał różnić się od miasta. Od pokoleń ród Chasterose uznawany był za dumny i silny, ale jednocześnie niewinny i piękny. Osoby w tej rodzinie rodziły się z białymi włosami. Aż do 1920 roku, kiedy na świat przyszły różowowłosa Louise i czerwonowłosa Henrietta.
   Henrietta urodziła się jako pierwsza i miała zostać królową. Jednak jeden z królewskich doradców znany także jako dawny czarnoksiężnik przewidział w młodej Henriecie rządzę władzy i oświadczył, że jej panowanie zniesie ród Chasterose na złą drogę. Królową więc została Louise.
    Tak powoli w Henriecie rodziła się nienawiść do siostry. Mimo że Louise była jej pomocna i przyjazna, Henrietta wiedziała, że to przez nią nie zasiadła na tronie. Nie pomagało dobre sprawowanie oraz prośby czerwonowłosej. Nie widziała już nadziei na zostanie władczynią, dopóki nie zjawił się Plagias.
   W chwili gdy Plagias zabił Louise, rodzice sióstr byli już dawno martwi. Henrietta bez problemu przejęła tron.

   Plagias przechadzał, a sumie unosił się nad podłogą korytarzy zamku. Patrzył na prostokątne ślady pokrywające ściany. Bowiem tu kiedyś wisiały portrety przodków Henrietty. Pamiętał je. Same białe włosy. Ludzie nie podobni do obecnej królowej ani w procencie.
   Był wieczór i Henrietta powinna była znajdować się w swojej sali. Kiedy okazało się, że jej tam nie ma, anulator natychmiast zaczął przeszukiwać zamek. Henrietta była w pokoju, gdzie z entuzjazmem czytała przysłane wczoraj listy. W rogu pokoju zostało kwadratowe pole po łóżku Louise, które kiedyś tu stało.
   Plagias stanął w progu drzwi. Za oknem widniała masa gwiazd. Henrietta nieprędko go zauważyła.
-Dlaczego nie ma cię w sali? - Ośmielił się spytać dopiero, kiedy skierowała swój wzrok na niego.
-Przestałam zasilać kryształy jeszcze godzinę temu. Tak, jak mówiłeś.
-Myślałem, że nie będziesz sobie przyjmować moich słów do serca. Cóż takiego się stało, że posłuchałaś? - Zamachał radośnie grubym ogonem.
-Te listy mnie ucieszyły.
   Plagias prychnął rozbawiony. Henrietty to nie zdenerwowało. O dziwo.
   Anulator wszedł powolnym krokiem do pokoju zamykając za sobą drzwi.
-Nie pozmieniałaś głównych planów, tak, jak zwykle?
-Nie. Z tą zmianą, o której mówiłam, po wyłączeniu kryształu będzie jeszcze bardziej rozpoznawalna. Ta idiotka w końcu się znajdzie. Musi mnie powstrzymać, dlatego...
-Tu przyjdzie. - Dokończył Plagias. - Piękne.
   Henrieta uśmiechnęła się.

~~~

   Mężczyzna chwiejnym krokiem wszedł po schodach. Nie dość, że był zmęczony po długiej podróży, to jeszcze odwiedził miejscowy bar, żeby sobie po niej ulżyć. Był nietrzeźwy, czego nie popierali jego znajomi. Ale to on rządził.
   Po wejściu na górę, rozejrzał się dookoła i zaczął podchodzić do wszystkich drzwi na korytarzu.
-Co ty robisz? Jeszcze nas zauważą. - Powiedział drżącym głosem jego rudowłosy wspólnik.
   Brunet nie odpowiedział, bo przysłuchiwał się odgłosom zza drzwi. Wysoki, dziewczęcy głosik dobrze mu znany oraz dwa męskie. Odszedł od drzwi na kilka kroków.
-To oni.
   Na tę wypowiedź oczy jednego z jego przyjaciół zaświeciły się. McLevis postanowił już nie męczyć nastolatka. Zapukał do drzwi pokoju nr 48.
   Rozmowa za drzwiami ucichła. Po tym McLevis usłyszał kroki. Nie otworzył ani blondyn ze Szwecji, ani rudowłosa dziewczyna, ani na nieszczęście Philsa, buntowniczy brunet. Drzwi uchylił nieduży, ciemnowłosy chłopiec. Spojrzał na niego od dołu. Mężczyzna uśmiechnął się, ale nie wyglądało to zbyt przyjaźnie. Do tego zachwiał się lekko. Chłopiec pociągnął nosem i zmarszczył brwi.
-Śmierdzisz.
-Pomyliło ci się z tobą. - Drugi głos był dziewczęcym głosem zza drzwi.
   McLevis nie kojarzył osoby,  która to powiedziała. Zastanawiał się, czy to na pewno ten pokój. Nie przyjmując do wiadomości, że mały chłopiec właśnie uznał go za śmierdzącego, otworzył na oścież drzwi. Okazało się, że to jednak osoby, których szukał. Zanim zdążył coś powiedzieć, Phils wpadł do pokoju i wyszukał wzrokiem swojego brata.
-Den!
   Harrison podbiegł do brata i przytulił go. Montehue McLevis i Tersly Brooks weszli do pokoju. Lok oraz Sophie widocznie ucieszyli się na ich widok.
-Dlaczego przyjechaliście? - Spytał się Lambert. - Montehue... Czy ty jesteś pijany?
-A skąd! - Zaśmiał się mężczyzna.
-Przyjechaliśmy wam pomóc w misji. - Zaczął Tersly. - Okazało się, że są tu...
-Paskudny kłamca. - Przerwała nagle Juliette, a Tersly był typem osoby, którą nawet szept by uciszył.
   Juliette powtórzyła krzykiem.
-To kłamca jest, Den! - Wskazała na Harrisona. - Podaje się za twojego brata, a nawet nie jest podobny! Ty mu wierzysz? Paskuda! - Próbowała pstryknąć Harrisona palcem w nos, ale ten się uchylił. Dziewczyna warknęła niezadowolona. Wszyscy spojrzeli się na nią z pretensją.
-Przepraszam. Cały dzień się tak zachowuje. - Odparł Den, a jego brat tylko pokiwał sztywno głową.
-Ej, jak masz mówić niemiłe rzeczy, to mów je w myślach! - Naburmuszyła się jeszcze bardziej Ray. - I o co ci chodzi? Ja zawsze taka jestem!
-Jasne, jasne. - Phils tylko machnął ręką przed jej twarzą.
   Juliette skrzyżowała ręce zezłoszczona, a pokój wypełniło chłodne powietrze. Zasłony zaczęły delikatnie falować. Tek utworzył płomyk ognia nad ręką, aby się ogrzać. Nikt nie zauważył, że nie potrzebował do tego zapalniczki, czy też krzemieni. Nim reszta się zorientowała, Montehue i Tersly siedzieli na krzesłach przyglądając się niekontrolowanym zdolnościom Juliette.
-Den ma rację. - Odparł nagle Tek. - Nie byłaś taka wcześniej.
   Juliette przestała uwalniać moce.
-Nie byłam...?
-Jesteś taka od rana. Dopiero dziś zgodziłaś się wypróbować pomysł z Gareonem i kotletami.
-Przecież wcześniej tego nie chciałeś. Byłeś jakiś sztywny.
-I ty też byłaś, przecież mówię.
-Też jesteś kłamliwą paskudą. - Pokazała mu język.
   Sophie już wyrywała sobie włosy ze złości, jednak wiedziała jedno - rodzeństwo da się uspokoić, kiedy mówi się o ciekawych rzeczach.
-Tersly... - Zaczęła Casterwill'ka. - Mówiłeś coś. Kto tu jest?
-Dawni fanatycy. Też polują na... To coś. 
-I dlatego jutro z rana wyruszamy w ósemkę do lasu, żeby zdążyć przed nimi lub ewentualnie spuścić im łomot. - Powiedział Montehue z naciskiem na słowo "ewentualnie".
-No i na to czekałem. - Den uśmiechnął się i klepnął brata w ramię.

~~~

   Sophie obudziła się o trzeciej w nocy ledwo łapiąc powietrze. W pokoju było strasznie zimno. Rudowłosa czuła suchość w gardle tak dużą, że każdy wdech drapał ją w środku. 
   Casterwill'ka wstała, żeby napić się wody i zauważyła coś dziwnego; Den leżący dwa łóżka od niej ciężko oddychał i zalewał się potem. Sophie bez namysłu obudziła go. Gdy szturchnęła go w ramię, poczuła nagły przypływ ciepła. 
-Co się dzieje? - Zapytał szeptem przecierając rękawem pot z czoła. - Otwórz okno, strasznie tu gorąco. 
   Sophie nie odpowiedziała, tylko ponownie wyciągnęła rękę w stronę Philsa. Zmarszczyła brwi. 
-Przy tobie temperatura jest inna. Wstań z łóżka, przekonasz się. 
   Den pośpiesznie wstał. Z jednej strony chciał się dowiedzieć, o co chodzi Sophie, a z drugiej po prostu chciał iść jak najszybciej spać. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy odszedł od swojego łóżka.
-Masz rację. Co to jest?
   Casterwill'ka rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok zatrzymał się na smacznie śpiącej Juliette. Podeszła do jej łóżka. Temperatura nad Ray była idealna - nie za ciepła, nie za zimna. Nie za wilgotna, nie za sucha. 
-Widać to nasza Juliette znowu czaruje. 
-Po prostu ją obudź.
   Sophie szturchnęła Ray tak samo, jak wcześniej Philsa. Dziewczyna nie obudziła się z głębokiego snu, a jedynie przekręciła się na bok. Idealna temperatura z nad jej łóżka szybko przeniosła się na resztę pokoju. Den podszedł do swojego łóżka sprawdzić, czy nie jest tam tak gorąco jak wcześniej. Z racji tego, że nie było, położył się ponownie spać nie mówiąc słowa.
    Sophie wróciła do swojego łóżka i wtuliła się w kołdrę. Co ten Phils tak się lituje? Sophie sądziła... Ba! Była prawie pewna, że Ray zmieniła temperaturę celowo. Cały dzień razem z Tekiem zachowywała się nienormalnie. Jak dziecko, nie osiemnastolatka. Wyglądało na to, że planowali coś z Tekiem, a ta cała historia, że musieli uciekać aż do Wenecji, miała sprowadzić drużynę Sophie w pułapkę. Zamierzała potem o tym powiedzieć Lokowi. Miała nadzieję, że chociaż on jej uwierzy...

~~~

   Dochodziła jedenasta. Sophie jako ostatnia wyszła z pokoju, zamykając drzwi na klucz. Reszta czekała na nią na korytarzu. Lok, Sophie, Den, Juliette, Tek, Harrison, Montehue oraz Tersly - oni wszyscy wyruszali dzisiaj na poszukiwania. Montenhue był zawsze w spontanicznej gotowości na wszystko, ale i teraz z jego dużego plecaka wystawał młot Thora. 
   Casterwill'ka spojrzała na Juliette i Teka. Rodzeństwo ganiało się po korytarzu wywijając przeróżne fikołki. Od wczoraj w ogóle im się nie poprawiło. Sophie zastanawiała się, czy po poszukiwaniach nie zaciągnie ich do doktora... Albo do psychiatry. 
   Na końcu, gdy już zbierali się do drogi zerknęła na Dena. Tak jak i wczoraj wieczorem, teraz nie mógł się oderwać od rozmowy z Harrisonem. Z jednej strony cieszyła się, że w końcu się spotkali, jednak z drugiej nie chciała, żeby psuli przez to misji. Póki co, planowała się wczytać w samochodzie w jedną z historycznych książek, którą posiadała. Wszyscy ostatnio działali jej na nerwy. 
   Drużyny wyjechały o planowanej godzinie w dwóch taksówkach. Po drodze Juliette dostrzegła z daleka dom Mary. Przyglądała mu się przez chwilę uważnie. Miała wrażenie, że staruszka coś wie. Wie coś o tym, czego łowcy tak usilnie starają się znaleźć, ale nie chce tego powiedzieć. Strach odebrał Mary mowę i nieważne kim lub czym byłby morderca w Quebecu, ona nie chce pamiętać tego tematu. Nie chce pamiętać jego.
   Juliette wypięła dolną wargę. Powiedziała coś na ucho Tekowi, wiedząc że odgłos silnika starannie zagłusza jej głos przed innymi osobami. Tek pokiwał głową zadowolony. Dziewczyna wiedziała, że się mu to spodoba. I że się zgodzi...

   Wszyscy dojechali na miejsce. Druga strona puszczy była mniej dzika. Przy wejściu do lasu widać było wiele dużych ścieżek. Drzewa nie rosły gęsto. Można by powiedzieć, że wyglądały, jakby ktoś je tam schematycznie zasadził.
   Łowcy nie byli zadowoleni tym faktem. Nie czuli, że to będzie sobie latać pomiędzy tymi schematycznymi drzewkami. Ale skoro już tu byli, to musieli szukać.
-Rozdzielimy się na trzy grupy, żeby było nam łatwiej. - Zaczął Lok. - Hmm... Ja i Sophie wraz z Cheritem przeszukamy lewą część lasu, Montehue i Tersly prawą, a Den, Harrison, Juliette i Tek - wy pójdziecie prosto, w głąb.
   Każdy kiwnął głową, po czym wszedł w las. Rodzeństwo zauważyło, że nawet po kilkudziesięciu minutach drogi drzewa rosły tak samo. Den z Harrisonem byli zbyt zajęci rozmową, żeby to zobaczyć.
-...Oboje od wczoraj zachowują się jakoś inaczej. Są dziwni, ale nieźli. Szczególnie Juliette. - Kontynuował Den.
   Harrison szturchnął brata w ramię.
-Podoba ci się, co? Hehe.
-Uważasz, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje?
-Nie. Problem tkwi w tym, że ta "przyjaźń" trwa od zaledwie tygodnia. - Harrison zaśmiał się bardziej.
   Mijały godziny, a łowcy napotkali na swojej drodze tylko kilka wiewiórek i borsuka. Juliette bawiąca się ze swoim bratem w berka, przystąpiła do działania. Była znudzona samym chodzeniem. Miała ochotę na akcję. Widziała też, jak bardzo angażuje się Den i Harrison. Postanowiła działać na własną rękę... Oczywiście z Tekiem.
   Pociągnęła brata za bluzkę i schowała się za drzewem. Wyjęła z kieszeni komórkę, którą dostała przed wyjazdem na misję. Włączyła aplikację. Na ekranie pokazało się osiem punktów w różnych kolorach. Obie drużyny były widoczne na mapie jako te punkciki.
-Dom Mary jest tu. - Wskazała palcem na ekran. - Mamy tam około godzinę drogi, więc Den raczej zorientuje się, że nas nie ma... Ale! Nikt nie powiedział, że nie możemy użyć naszych mocy! Będziemy tam za 15 minut. - Zasalutowała i odwróciła się na pięcie.
   Kiedy rodzeństwo odbiegło już wystarczająco daleko od Philsów, Juliette użyła mocy. Z racji tego, że niedawno spadł deszcz, co można było poznać po jeszcze wilgotnej ziemi, Juliette udało się pobrać wodę z podłoża oraz kilku krzewów. Mając nadzieję, że nikt ich nie zobaczy, rodzeństwo ruszyło.
   Juliette obladzała powierzchnię ziemi  tworząc lodowisko. Dziewczyna jechała pierwsza, brnąc do przodu za pomocą powietrza. Tek jechał w odstępie za nią. Z jego rąk buchały płomienie działając niczym silnik odrzutowy i topiły lód.
Rodzeństwo robiło to pierwszy raz, ale nie martwiło się o ewentualne wypadki. Zdecydowało się na to pod nagłym przypływem mocy dzień temu. I to był jeden z ich lepszych wyborów.
   Tak, jak obliczyła Juliette, droga do Mary zajęła im 15 minut. Światło w jej domu paliło się, Juliette zapukała do drzwi...

~~~

   Sophie spojrzała ukradkiem na Loka, który szedł przed nią. Ciągle nadawał niczym radio, a to o misji, a to o lesie. O wszystkim. Jedyną słuchającą osobą był Cherit latający między drzewami i rozkoszujący się świeżym powietrzem. W głowie Casterwill'ki ciągle narastało to, czego bała się w zachowaniu Ray'ów. Błagała, aby to się skończyło, bo jej strach przeszkadzał we wszystkim. Chciała być jak jej chłopak. Chciała się czuć tak samo beztrosko...
    Ale nie. Jest przecież Casterwillem, a nie Lokiem. I podejmie działanie, żeby pomóc swojej drużynie. 
-Lok. - Sophie podeszła do niego.
-Tak?
-Chciałam cię o coś zapytać. Juliette i Tek. Nie denerwują cię?
-Ostatnim zachowaniem? Czasami, ale da się przeżyć. - Chłopak zaśmiał się. - A ciebie denerwują?
-Właśnie w tym jest problem. Może coś z tym zrobimy? Nie chcę, żeby misja poszła w stresie.
-Racja, ma być fajnie. Nie chcę, żebyś się stresowała przez taką głupotę. Jeśli to ci pomoże, to się tym zajmę. 
   Sophie zaśmiała się ucieszona. Naprawdę? Tak! W końcu jej zaufał. O mało co nie podskoczyła ze szczęścia.
-Pewnie oni też się wszystkim stresują. Ja też kiedyś zaczynałem i bałem się tak samo. Może potrzebują więcej szkoleń? Na przykład z zaklęć. Poczuliby się wtedy bezpieczniejsi. 
    Nie sądziła, że to powie. Sophie nie sądziła, że Lok jest aż tak beztroski, żeby nie przejąć się zachowaniem rodzeństwa. Zaskoczyły ją jego słowa, ale się nie poddawała. 
-Lok! Ty nic nie rozumiesz. - Wykrzyknęła mu w twarz, a patyk pod jej nogami złamał się wpół. - Traktowałam ich ulgowo, aż to teraz. Nie wierzyłam, że są z innej planety. Nie wierzyłam w ich moce, nawet gdy nam je pokazywali. A kiedy pojechaliśmy na tę misję i zaczynałam się przyzwyczajać, przerazili mnie ponownie, bo teraz już wierzę we wszystko co robią. I boję się...
-Sophie, oni tylko potrzebują pomocy. Henrietta...
-Boję się o ciebie! 
   Wykrzyknęła, a las przeszył się echem...

~~~

   Tek zerknął przez okno. Mary siedziała w salonie przy dużym stole. Popijała herbatę i czytała gazetę. Ściany pomieszczenia były zrobione z ciemnego drewna. W pokoju było dużo obrazów, ale jeden przykuł jego uwagę.
-No i co widzisz? - Spytała Juliette, która stała na tarasie. - Pukać już?
   Chłopiec nie odpowiedział. Był wpatrzony w malunek dwunożnego jelenia, który wisiał na ścianie. Tek nie był pewny, czy to na pewno jest jeleń, bo twarz zwierzęcia zasłaniała czaszka jakiegoś przeżuwacza, z zamiast kopyt na przednich kończynach miał palce jak u człowieka. W lewej ręce zwierzę trzymało róg. 
   Juliette podeszła do brata w podskokach i pstryknęła go palcem w policzek, co było jedną z jej ulubionych czynności zwracania na siebie uwagi. Chłopiec spojrzał na nią wyciągnięty z transu.
-Może jeszcze było trzeba krzyczeć? 
-Tam jest pewien obraz. Jeśli uda nam się wejść, to zerknij na niego. - Zignorował komentarz siostry.
-A co w nim takiego ciekawego? - Dziewczyna uniosła pytająco brew.
-Zobaczysz. 
    Juliette zapukała trzykrotnie do drzwi. Mary otworzyła po kilkunastu sekundach. 
-Dzień dobry, jestem Juliettte Ray. - Zakręciła się na pięcie z uśmiechem. - Dzisiaj, razem z bratem mamy kampanię "Nie uciekaj od problemów" - Oczy dziewczyny momentalnie straciły blask. - Więc wytłumaczysz nam, co cię wiąże z zabójstwami. 
   Mary ruszyła ręką. Liczyła na trzask zamykanych drzwi, jednak nieznajoma zablokowała je nogą. Mary zaczęła szybciej oddychać, kiedy poczuła, że dziewczyna pchnie drzwi w jej stronę.
-Ej. - Juliette spojrzała w jej przerażone oczy. - Nie zrobimy ci krzywdy. Ty sama ją sobie wyrządzisz, jeśli nie dasz sobie pomóc. 
-Wynoście się, albo zadzwonię na policję!
-Uspokój się. - Powiedziała cicho. - Nic ci nie zrobię. Daj nam wejść, chcemy ci tylko pomóc. 
   Mary nie odezwała się.
-Byliśmy już tu z pewną rudowłosą dziewczyną. Jej też nie chciałaś wpuścić, Mary. 
-Skąd znasz moje imię? I kim ty w ogóle jesteś? - Kobieta powoli się uspokajała. 
-Od twojej przyjaciółki - Emily. Rudowłosa też je znała. Nawet Emily wiedziała, że trzeba ci pomóc. Jedyna osoba, która tego nie wie, to ty. Chcemy po prostu porozmawiać. 
   Staruszka nie odezwała się ponownie. Juliette nie kontynuowała. Dała jej opanować myśli. Opór znikł - drzwi można było otworzyć. 
   Rodzeństwo weszło powoli do domu blokując drogę ucieczki. Mimo spokojniejszego oddechu, Mary wiedziała, że wyczuwają jej strach. Postanowiła usiąść przy stole. Rodzeństwo zrobiło to samo. Atmosfera była napięta.
-Bardzo cię przepraszam. - Odparła Juliette z delikatnym uśmiechem na twarzy. - Musieliśmy w końcu tu przyjść. Wytłumaczę ci, o co nam chodzi. 
   Mary pokiwała głową.
-Pracujemy razem z tą dziewczyną, która niedawno do ciebie przyszła. Jesteśmy takimi... Detektywami. Przyjechaliśmy do Quebecu w sprawie morderstw przejęci tym, że to tej pory nie udało się tego rozwiązać. Moja wspólniczka spotkała twoją przyjaciółkę, która dała nam z tobą kontakt. Moi wspólnicy by się do tego nie posunęli, ale musimy rozwiązać sprawę przed konkurencją i dlatego tak nagle wparowałam do twojego domu. Dlaczego po prostu nam nie dowaliłaś? Może by nam się odechciało.
    Tek zaśmiał się na wypowiedź siostry. Mary jednak pozostawała niewzruszona.
-Powinniście zrobić to inaczej. - Odezwała się kobieta. - Każdego byście tak przestraszyli.
-Tak, jeszcze raz przepraszamy. - Powiedział Tek. Jego głos był obojętny.
    Juliette siedziała bokiem do obrazu, o którym opowiadał jej Tek. Ray zerknęła na niego. Obraz stworzenia przeszył ją na wylot złą energią. 
-Co to za obraz? - Zapytała się nie odrywając wzroku od malowidła. 
-Sama nie wiem... Namalowałam go, gdy... Gdy...
    Łzy poleciały z oczu Mary. Potem zaniosła się szlochem. Juliette spojrzała na Mary i domyśliła się, o co chodzi. Ten obraz tłumaczył wszystko. Tek jednak nie jest taki głupi, na jakiego wygląda. Dziewczyna wyjęła telefon i wpisała w wyszukiwarkę hasło "Potwór z Quebec'u". Weszła w grafikę, gdzie znajdowała się masa zdjęć jeleniopodobnych. 
-To Wendigo. Ten obraz przedstawia Wendigo - stworzenie o mroźnym sercu, które zabija osoby przypominające mu dawną miłość. Mam racje? 
-T-tak. - Odpowiedziała Mary próbując przestać płakać. Na marne. - On naprawdę nie chciał... To nie jego wina!
-Kogo wina? - Spytała Juliette, a Tek cofnął się na krześle przestraszony.
-Dimitry'ego...
-To te Wendigo namalowałaś?
-Mhm... 
   Tek wstał z krzesła, po czym podszedł do siostry. 
-Trzeba ją uspokoić. 
-Spokojnie. Juliette wkracza do akcji! 
   Juliette wstała od stołu i przytuliła zaskoczoną Mary. 
-Przytulaski są fajne, prawda? - Uśmiechnęła się do niej. Nie chciała, żeby kobieta cierpiała. - Co mamy zrobić, żeby pomóc... Dimitriemu?
-Nie wezwiecie policji? Przepraszam za ten płacz. Wspomnienia...
-Wiem, że to byłoby normalne w takich sprawach, ale policja nas raczej nie obchodzi. Po porostu powiedz, co mamy robić. Naprawdę.
-Powiem wam wieczorem. - Odparła Mary wycierając łzy chusteczką, którą wyjęła z kieszeni. - Czy ci wasi wspólnicy też nie zadzwonią na policję?
-Nie martw się. Nie pracujemy z policją. - Juliette uśmiechnęła się ponownie. - Ale czekać do wieczora? Boję się, że konkurencja nas prześcignie.
-Ty też się nie martw. Do wieczoru nic nie zdziałają, nieważne kim by byli.
 
~~~

-Godzina siedemnasta, a my nadal nic nie znaleźliśmy. - Powiedział znużony Den siadając na kamieniu. W końcu zrobili sobie postój.
-Wiesz... - Zaczął smutno Harrison. - Jeszcze nigdy nie byłem na tak nudnej misji, braciszku. 
-Już ci wierzę. Mało co się nie popłakałeś, kiedy się spotkaliśmy. 
   Bracia wybuchli śmiechem. Harrison rozejrzał się po lesie szukając wzrokiem rodzeństwa.
-W ogóle gdzie są Juliette i Tek?
-Nie przejmuj się nimi, pewnie znowu gdzieś się ganiają. Poczekamy na nich.
   Juliette i Tek jednak nie przyszli. Den zaczął się niepokoić.
-Może ich zawołamy? - Spytał brata.
-Nie, jeszcze ktoś nas usłyszy. Nie pamiętasz, jak Tersly mówił o tych fanatykach?
   Den spuścił głowę. No i co teraz? Jeśli rodzeństwo robi sobie z nich żarty, to teraz są one przesadą. Den przypomniał sobie o aplikacji łowców.
-No tak! - Wykrzyknął sam do siebie. - Poczekaj. - Wyjął z kieszeni komórkę. Turkusowy i czerwony punkt był 8 kilometrów od nich.
-Co oni znowu wyprawiają?
-Urozmaicają nam misję. - Uśmiechnął się Den. - Ej, czy to nie aby dom Mary?
-Mary?
-Opowiadałem ci o niej, geniuszu.
   Harrison pokazał mu język. Den zadzwonił do Loka w celu powiadomienia go, gdzie uciekło rodzeństwo.
-Zadzwonię do Juliette. - Powiedział Lok. - Poczekaj chwilę, zawieszę rozmowę. - Minęło kilkanaście sekund i blondyn się odezwał. - Nie odbiera...
-Co robimy? To ty tu szefujesz.
-Powiem ci, że powoli mnie to przerasta. Cóż. - Westchnął. - Jedynym słusznym wyjściem jest pójście tam i znalezienie ich. My z Sophie mamy blisko granicę lasu, więc postaramy się znaleźć jakąś taksówkę. Spotkamy się przy domu Mary. Zaraz zadzwonię do Montehue, żeby im to powiedzieć.
-Jasne, pa.
-Narazie.
   Harrison zauważył, że jego brat bardzo przejmuje się rodzeństwem... Albo raczej tą dziewczyną, bo Den zaproponował mu dotarcie tam biegiem. Po kilkunastu minutach od wyruszenia, zrobili sobie krótki postój.
-Dlaczego tak się nimi przejmujesz, Den?
-Powiedzieć ci prawdę? Przypominają mi nas. Sami, bez rodziców. Oni przynajmniej mieli jakąś rodzinę, ale to i tak niezbyt dobrze, jeśli ściga cię jakaś psycholka z innego świata, co nie?
-Nie powiem, że nie masz racji, ale nie czuję tej samej troski co ty, braciszku. Może kiedy poznałbym ich lepiej, to by się zmieniło. - Harrison wzruszył ramionami.
   Den nie odpowiedział, bo Harrison mówił prawdę. Napił się tylko łyka wody i ruszyli.

~~~

   Juliette i tek siedzieli w salonie Mary jedząc przygotowane przez nią kanapki. Ilość mocy, którą zużyli na dotarcie do staruszki, mocno ich osłabiła. Zaklęcia żywiołów działały tak samo jak moce łowców, lecz na szczęście rodzeństwo odnowiło dużo energii do tej pory.  
   Nagle rodzeństwo oraz Mary usłyszeli pukanie do drzwi. Juliette pośpiesznie wstała od stołu i w podskokach podbiegła do okna, żeby sprawdzić, kto przyszedł.
-Lok i Sophie. - Powiedziała do Teka, który nie wiadomo kiedy znalazł się za nią. - Heh, będziemy mieli przechlapane. 
   Dziewczyna otworzyła drzwi ukradkiem patrząc na odjeżdżającą taksówkę. To Casterwill'ka stała najbliżej wejścia i od razu zaczął się jej monolog.
-Gdzie wyście byli? Martwiliśmy się. Mogło wam się coś stać, nie jesteście przecież doświadczeni. Nawet nie spytaliście kogoś, czy możecie tu przyjść...
-Dlatego, że nikt by się nie zgodził. - Odparł Tek, a Casterwill'ka skrzyżowała ręce.
-Bo takie uciekanie nie jest normalne. - Odpowiedziała.
-Sophie ma racje, nie róbcie już tak więcej, okej?
-To doprowadziło nas do rozwiązania sprawy. - Juliette popukała się w skroń. - Mądrale z nas, nie? Zaraz wam wszystko wytłumaczę. 
   Sophie i Lok weszli do domu Mary. Cherit oczywiście siedział cicho w torbie Lamberta. Juliette opowiedziała o obrazie z Wendigo. Przy okazji szepnęła Lokowi i Sophie na ucho, że powinni zachowywać się jak detektywi.
-Wendigo! Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam? Znam już całą historię Quebecu, ale żeby nie zwrócić uwagi na niego? - Zapytała się siebie załamana Sophie, po czym spojrzała na obraz stworzenia. Był przerażający dla każdego. Jedynym wyjątkiem była Mary.
-W ogóle nie powiedzieliście nam, dlaczego zdecydowaliście się na przyjście tutaj ponownie. Musieliście mieć jakiś powód. - Lok usiadł przy stole.
-Przeczucie. - Juliette mrugnęła oczkiem.
-Taa, przeczucie. - Powtórzył Lok. - Nie wygłupiajcie się, nie powiecie tego swojemu kumplowi?
   Po chwili znowu można było usłyszeć pukanie. Do domu weszli Harrison z Denem zdyszani niczym drapieżnicy po polowaniu. Den też miał pretensję do rodzeństwa, ale kto by nie miał? Na ich korzyść szybko mu minęło. Jak to u Dena - nie potrafił być na nich zły.
    Kiedy wszyscy usiedli przy stole, który mógł pomieścić aż osiem osób, Sophie zatraciła się w szukaniu informacji. Drużyna czekała na dokładne wyjaśnienia, czym jest Wendigo.
-Naprawdę wierzycie, że Wendigo istnieje? - Zapytała się Mary.
-Proszę pani... - Zaczął Lambert. - Jeśli to pomoże Quebecu, to zgodzimy się na wszystko. Już dużo widzieliśmy podczas naszej pracy.
-Jesteście chyba jedynymi osobami, które by w to uwierzyły. - Westchnęła kobieta. Jej zielone oczy były opuchnięte od płaczu. - Mogę już mówić? Miałam wam opowiedzieć o wszystkim. Jeśli oczywiście nikomu nie powiecie.
-Nie powiemy. To nie nasza praca informować o tym inne grupy. - Sophie uniosła głowę znad telefonu.
-Poczekamy jeszcze na dwójkę naszych przyjaciół i możemy zaczynać. - Powiedział Lok.
-Okej, znalazłam już wystarczająco dużo informacji. Powiem wszystko, kiedy Montehue i Tersly tu dotrą.
   Resztę czasu łowcy oraz Mary spędzili na piciu herbaty i gawędzeniu między sobą o drobnostkach. Den rozmawiał z Harrisonem wesoło jak przez cały dzień. Rodzeństwo też było wesołe. Lok spojrzał na Sophie, która siedziała koło niego.
-Sophie.
-Tak?
-Jeżeli boisz się o mnie, to zajmę się rodzeństwem. Porozmawiam z nimi.
-Nie teraz. Zrób to, jak będziemy w domu. Nie chcę się teraz tym przejmować. Zajmijmy się misją. - Sophie uśmiechnęła się pierwszy raz od dłuższego czasu. - Czuję, że Sabriela stęskniła się za walką.
-Daj spokój, ja nadal nie wiem, jakiego tytana mógłbym wezwać. - Zaśmiał się Lok.
-Mam nadzieję, że ta przerwa nie osłabiła naszych umiejętności.
   Pukanie rozległo się po raz trzeci i ostatni. Montehue i Tersly weszli do domu. Montehue nie przejmował się już zaginięciem rodzeństwa, widząc że wszyscy są tak samo radośni. Sophie poprosiła, żeby wszyscy prócz Mary usiedli. Staruszka była w kuchni i została poproszona, żeby poczekać chwilę, aż łowcy nie załatwią między sobą spraw.
-Przeczytam wam wszystko o Wendigo, co znalazłam. Wendigo to stworzenie lub duch zamieszkujący lasy Quebecu. Wierzyli w niego Indianie, a dokładniej plemię Algonkinów. Wendigo jest opisywane jako człekopodobne stworzenie chodzące na dwóch nogach. Często też mówi się, że wygląda niczym mutacja człowieka z jeleniem. Posiada serce z lodu. Dzięki temu nie czuje bólu i nie wycofuje się z walki, dopóki nie użyje się ognia. Boi się symboli słońca i atakuje tylko w nocy. Według Indian Wendigo powstaje z człowieka, który w przeszłości został odrzucony przez ukochaną osobę i zabija ludzi, którzy są do niej podobni... Chodzi tu o np. kolor oczu i płeć.
   Sophie przestała czytać. Wszyscy zabrali się za analizowanie informacji. Lok podrapał się po brodzie. Nie było to trudne, żeby domyślić się o co chodzi.
-Ten Wendigo zabija kobiety w Quebecu, ponieważ został odrzucony przez... Właśnie! Sophie, możesz znaleźć zdjęcie jakiejś z ofiar?
-Chodzi ci o zdjęcie ciała? Błagam, nie...
-Chodzi mi o zdjęcie za życia. Żebym mógł zobaczyć oczy i włosy.
-Już wiem, co masz na myśli. - Powiedziała Casterwill'ka. - Chwilę.
    Sophie podała mu swój telefon. Jedną z ofiar była młoda, czarnowłosa kobieta z brązowymi oczami. Lok bez słowa wyszukał zdjęcie kolejnej z ofiary. Blondynka z zielonymi oczami... Lambert spojrzał na Mary. Kobieta przecież miała i zielone oczy i czarne włosy. A Wendigo zabija ludzi, który są podobni do...
-Mary... - Lok wstał od stołu.
-Słucham?
-Wytłumacz nam, czemu stworzyłaś to Wendigo. - Odparł stanowczo Lok. Oczy Mary rozszerzyły się.
-Proszę, nie myśl tak...
   Mary była jednocześnie przestraszona i zdołowana. Podeszła do stołu, gdzie siedziała reszta osób. Lok usiadł przy stole.
-Miałam kiedyś męża - Dimitry'ego. Dimitry miał jednego przyjaciela, który bardzo mnie nie lubił. Tak się składało, że w czasach liceum byliśmy razem, ale potem nam się nie układało i od niego odeszłam.  Max ciągle nakłaniał Dimitry'ego do zostawienia mnie. Miał uraz po mnie. Powoli zaczynało działać. Dimitry zaczął wierzyć, że w każdej chwili mogłabym go zdradzić. Do tego mój mąż już kiedyś został zdradzony. To było okropne, ale wiedziałam, że taki nie jest. Spędzałam z nim więcej czasu. Zdenerwowany jego zachowaniem ograniczył kontakt z Maxem, a jego zaufanie wzrosło. Aż do pewnego razu, gdy okazało się, że mój dawny przyjaciel wraca do Quebecu i chce mnie odwiedzić. Mieliśmy się spotkać pewnego dnia. Nic nie mówiłam Dimitriemu, bo nie chciałam, żeby znów przestał mi ufać. Potem... Na mieście spotkał nas Max i naopowiadał wszystko Dimitriemu. Na nic były tłumaczenia. W końcu zdesperowana postanowiłam zakończyć małżeństwo... A on... - Mary zbierała się do płaczu, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. - A on załamał się. Pamiętam jak to było... Wybiegł z domu do lasu i już nie wrócił. Potem zaczęły ginąć młode kobiety. Dowiedziałam się, co się dzieje, ale nikt by mi nie uwierzył. Nie miałam jak odmienić Dimitri'ego. Naprawdę nie chciałam, żeby spotkał go taki los...
-Zrobimy co w naszej mocy, aby ci pomóc. Ale dziwi mnie dlaczego przez czterdzieści lat nie dochodziło do zabójstw. - Lok spojrzał na Mary.
-Tego sama nie wiem... Co zamierzacie teraz zrobić?
   Nikt nie odpowiedział. Łowcy popatrzyli się na siebie. Tylko Juliette pozostawała w swoim świecie.
   W salonie były dwa okna. Juliette podeszła do tego, którego za szybą widniał las. Dziewczyna bez pytania otworzyła okno, po czym wychyliła głowę. Na zewnątrz było chłodniej, niż sądziła, a nieba nie zasłaniała żadna chmura. Ray wzięła głęboki wdech. Powietrze było nieskazitelne.
   Nagle coś porwało ją na zewnątrz. Juliette wypadła na brzuch. Zaraz potem coś podniosło ją do góry i popchnęło w stronę lasu. Lok, Den i Tek rzucili się do drzwi. Dziewczyna natychmiast przestała ulegać niewidzialnym siłą, kiedy chłopaki znaleźli się obok niej.
-Ty cholero! - Krzyknęła i machnęła pięścią w górę.
-Juliette, co się dzieje? - Zapytał się Phils oglądając dokładnie dziewczynę. - Nic ci nie jest?
-Tylko wypadłam przez okno. - Odpowiedziała i przyciągnęła go do siebie. - To był wiatr. - Powiedziała szeptem widząc, że Mary i inni również wyszli z domu. - Chce, żebyśmy weszli do tego lasu, poprowadzi nas.
   Den, Lok i Tek przytaknęli. Po tym, co zrobił wiatr, nie można było go lekceważyć. Gdyby go zignorować, pewnie porwałby Juliette w głąb lasu. Reszta osób podeszła do nich. Juliette zaczęła rozmasowywać kark.
-Au... Nie ma to jak stracić równowagę i wypaść przez okno przy wszystkich.
   Tek zaśmiał się dopracowując scenę odgrywaną przez siostrę.
-Może chcesz się położyć? - Spytała troskliwie Mary. - Nic sobie nie złamałaś?
-Nie. Nawet nic mnie nie boli. - Machnęła ręką.
-Wracamy do środka? - Zaproponował Tek.
-A co z Dimitrim? - Mary popatrzyła w las.
-W sumie jest już wieczór... Wendigo atakuje tylko w nocy, prawda? Więc ruszamy go znaleźć.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
   Wow... Jestem pod wrażeniem. To najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałam. Wiem, że miały być 2 części rozdziału, ale stwierdziłam, że przedłużę go jeszcze. Chyba nie jesteście źli, nie? 
   Jeśli chcecie znaleźć Wendigo w wikipedii, to informacje będą trochę inne. Zmieniłam je na rzecz opowiadania. Planuję dużą zmianę w następnych rozdziałach, więc się przygotujcie ^^

wtorek, 7 lutego 2017

Kill me.

Ludzie... Dlaczego... Dlaczego nikt mi nie powiedział?! Zrobiłam straszny błąd nazywając Mary imieniem Emily. Ale nie, nie łaska było mi powiedzieć XD Pewnie się zorientowaliście, paskudki, jednak chcieliście mnie nie dołować i uznaliście, że mi nie powiecie.
Przepraszam Was za to, już to poprawiłam i mam nadzieję, że więcej taki duży błąd się nie powtórzy.
Chyba pisałam wtedy na kwasie i sama nie wiedziałam, która jest którą. XD