poniedziałek, 16 stycznia 2017

Rozdział 10. - Mroźne Serce (1/3)

Hotel Camellia, Quebec, Kanada
   Chłopaki natychmiast poderwali się z łóżek. Mieli nadzieję, że nic im się nie stało. Jeśli plątali by się po mieście sami, to mogliby napotkać ludzi Henrietty. Lambert wiedział, że dawni fanatycy to teraz zabójcy Tytanów. Skoro Fundacja Huntik wie o stworzeniu pustoszącym Quebec - oni też wiedzą.
   Den sprawdził szafę i zasłonę, żeby zobaczyć, czy nie bawią się w chowanego. Lok podszedł do drzwi od łazienki.
-Sophie. Juliette i Tek zniknęli.
-Nie martw się, nic im nie będzie. - Odparła lakonicznie.
   Lok westchnął. Co się ostatnio dzieje z tą dziewczyną?
-Tutaj mogą być ludzie Henrietty. Nie mogą ich odkryć.
   Casterwill'ka w tym momencie wyszła z toalety. Była ubrana w swój codzienny strój.
-Lok. Zachowujesz się jak niańka. Juliette i Tek nie są na tyle głupi, żeby chodzić samemu po mieście. Pewnie są na śniadaniu. Ubierzcie się i to sprawdzimy.
   Lambert mimowolnie pokiwał głową. Jego dziewczyna trochę go uspokoiła. Raczej to ona jest bardziej jego niańką niż on rodzeństwa...


   Lok, Den i Sophie zeszli na dół. Mieli, tak jak to było w przekonaniu Sophie, zastać tam rodzeństwo. Na pierwsze piętro prowadziły ciemne, drewniane schody. Już z nich można było zobaczyć bufet oraz stoliki, ale nie Juliette i Teka.
-Cholera. - Powiedział Lok.
-Lok. Przestań już! - Sophie szturchnęła go w ramię. - Są w toalecie, zobaczysz. Zjemy śniadanie, a oni zaraz się koło nas pojawią.
   Blondyn wraz z Denem niechętnie posłuchali się Sophie. Chociaż po wczorajszych poszukiwaniach reszta drużyny była głodna, Phils nie chciał niczego jeść. Martwił się o rodzeństwo, a do głowy przychodziły mu czarne scenariusze. Może Tek zniknął i Juliette postanowiła go poszukać? Albo usłyszeli czyjeś krzyki, wszyli na zewnątrz i okazało się, że to fanatycy?
-Ej, gdzie są kotlety?! - Jedna z kucharek krzyknęła zza bufetu. Pojemnik, w którym przechowywała jeszcze ciepłe kotlety, zniknął.
   Den nadal rozmyślał. Lok i Sophie wstali od stołu, by poszukać sprawcy.
-Den.
   Chłopak nie zareagował.
-Den! - Krzyknął Lambert. - Idziesz?
   Phils wyrwał się z zamyśleń.
-Tak... Jasne. - Odpowiedział, chociaż nawet nie wiedział na co.
   Trójka poszukała złodzieja kotletów w toalecie, korytarzach i na dworze, licząc także na znalezienie rodzeństwa. Żadnego z tej trójki nie odnaleźli. Złodziej był dla nich o wiele mniej ważny. Minęło ponad pół godziny, a Juliette i Teka nadal nie było.

   W końcu postanowili wyruszyć na miasto, żeby ich poszukać. Rozdzielili się i przez dobre trzy godziny przeszukiwali Quebec. Wchodzili z ciemne uliczki, aby znaleźć jedną z baz fanatyków, przeglądali sklepy z nadzieją, że rodzeństwo coś kupuje i chodzili po mieście z myślą, że może wyszli po prostu się przewietrzyć. Ale bez skutków.
-Może nie było dobrym pomysłem zabierać ich tak wcześnie na misję? - Zapytał sam siebie załamany Lambert. To on był kapitanem drużyny i to on odpowiadał teraz za rodzeństwo. Poza tym to była ich pierwsza misja od czasu pokonania Obłudnika. Mógł bardziej przemyśleć sprawę misji.
-Nie martw się, Lok. - Sophie przytuliła go. - To nie twoja wina.
-Po prostu... Wróćmy do hotelu i zadzwońmy do Guggenheima. Powiemy, że zaginęli. - Odparł już bezsilny chłopak.
   Drużyna powolnym krokiem wróciła do hotelu. Phils, gdy przechodzili koło baru, zrezygnowany szukał ich wzrokiem. Tak jakby byli niedostrzegalni na pierwszy rzut oka.
   Weszli do pokoju. Lok podszedł do półki nocnej stojącej obok drzwi, gdzie leżała jego komórka. Sophie i Den usiedli na łóżku obok tej samej półki. Lambert już wybrał numer...
-Hejka!
   Lok, Sophie i Den odwrócili się w stronę głosu. Na łóżku siedział rozbawiony Tek trzymający się za brzuch, a koło niego Juliette brała właśnie wielkiego gryza kotleta powstrzymując śmiech. Lambert momentalnie się rozłączył.
-Gdzie wy byliście? - Rzuciła bardziej wściekła niż zmartwiona Sophie. - Szukaliśmy was kilka godzin.
-W hotelu. - Juliette mrugnęła oczkiem.
-Nie zauważyliście nas? - Tek udawał zaskoczonego.
-Oczywiście, że nie. - Casterwill'ka nie pozwalała chłopakom mówić. - Wiem, że umiecie władać żywiołami, ale mocy niewidzialności chyba nie macie?
   Juliette stanęła na łóżku, przeciągnęła się i z niego zeskoczyła. Podeszła do Casterwill'ki, po czym wyciągnęła w jej kierunku rękę. Rudowłosa odruchowo cofnęła się, kiedy na ręce Ray pojawiły się wgłębienia.
-On ma. - Powiedziała Juliette. Na jej ręce pojawił się Gareon.
   Tek zrobił na łóżku to samo, co wcześniej jego siostra. Również podszedł do Sophie.
-Babka nie chciała nam dać kotletów, a że bardzo je lubimy...
-...Postanowiliśmy wypróbować Gareona i się udało. - Dokończyła Juliette.
   Lok zerknął na pudełko po kotletach i dopiero teraz zauważył, że są tam wgłębienia od drobnych zębów Tytana.
-Dlaczego to zrobiliście? - Spytał Lambert nie mając nic innego do wymyślenia. Poza tym chciał uspokoić Sophie przejmując pałeczkę.
-Bo chcieliśmy wypróbować Gareona. - Odpowiedział Tek jakby uznał blondyna za kompletnego idiotę.
To chyba nie ma sensu. - pomyślał Lok.
   Wszyscy nie odzywali się od siebie. Lok, Sophie i Den nadal byli zdziwieni wybrykiem rodzeństwa, a ono same - przejedzone kotletami. Lambert stwierdził, że w sumie samemu czasem coś odwali, więc uspokoił Sophie i zaczął pakować amulety na wyprawę.
-Co ty robisz? - Spytała Casterwill'ka.
-Przecież mieliśmy jechać dzisiaj do lasu.
-Dochodzi już trzynasta. Do drugiej strony lasu jest godzina drogi i do tego będzie nam bardzo gorąco. Nie sądzisz, że lepiej by było wyruszyć jutro?
-W sumie nawet zmęczyłem się szukaniem Juliette i Teka. - Phils spojrzał na "niewinną" dwójkę.
-A ja jedzeniem kotletów. - Dodał Tek, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
   Lok włożył ostatni amulet do swojej torby.
-Dobra, ale poszukajmy dzisiaj więcej informacji.
  Wszyscy pokiwali głowami.

~~~

-To chyba tutaj.
   Był wieczór. Umięśniony, dość wysoki mężczyzna oraz dwoje innych ludzi zatrzymali się naprzeciw dużego budynku. Najstarszy podrapał się po brodzie.
-Mam nadzieję, że będą mieli wolne pokoje... - Powiedział wysokim głosem jeden z nich. Miał rude włosy i zielone oczy. 
   Skierowali się w stronę wejścia. Gdy znaleźli się w budynku, odszukali recepcjonistkę wzrokiem.
-Dobry wieczór. - Powiedział najstarszy z nich. Mimo swojej budowy ciała i niskiego głosu, wydawał się być miły.
-Dobry wieczór.
-Szukamy pewnych ludzi. Blondyn, brunet, rudowłosa dziewczyna, brunetka i młody chłopiec. Przebywają w tym hotelu? - Spytał opierając się o blat.
-Niestety nie mogę podać informacji na ten temat.
   Mężczyzna uśmiechnął się. Skoro recepcjonistka nie chciała o nich mówić, muszą być gdzieś w hotelu. Pracownik przecież nie może dawać informacji o gościach, chyba że jest się z policjantem czy pracuje się w podobnym zawodzie.
-Szkoda. - Powiedział. Zrobił krótką pauzę. - Chcemy wynająć tu pokój. Trzyosobowy.
   Kobieta wyjęła jakiś papier zza biurka.
-Nazwiska?
-McLevis.
-Brooks.
-Phils.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 Jeśli są jakieś pytania dotyczące opowiadania - chętnie na nie odpowiem. Teraz coś o błędach:

1. Jest to błąd, który znalazłam. W pewnym rozdziale pisałam, że Tersly coś tam robił, a chodziło mi o Klemensa. Oczywiście poprawiłam to już dawno temu, ale wyjaśniam jeśli ktoś miałby wątpliwości. 


 




4 komentarze:

  1. directionerka11216 stycznia 2017 19:13

    Bardzo ciekawa końcówka, myślę że to Kiel i jego ludzie, ale martwi mnie nazwisko Phils mam nadzieję że brat Dena znów się w coś nie wplątał. Poza tym sytuacja z Juliette i Tekiem, była trochę dziwna, ale teraz już wiadomo gdzie te znikające kotlety są. Ciekawie nie powiem. Jak zawsze weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy pojawiło się już nazwisko Christianny, bo coś je tu przylookałam. Ale ja użyłam Ray, więc spoko. Aha, mały odwet za Phantasmę: to Montehue, Tyrlsy (czy jak mu tam) i Harrison, tak? I przysłał ich Dante? (taka Ropuszka-śmieszka)

    OdpowiedzUsuń