niedziela, 15 stycznia 2017

Rozdział 9. - Co z Tytanem... I rodzeństwem?

Obrzeża lasu, Quebec, Kanada
   Okazało się, że Mary nie zamierza wpuścić drużyny do domu. Sophie dyskutowała z nią jak najmilej już kilkanaście dobrych minut. Staruszka jednak nie powiedziała niczego na temat zaginięć, a nawet zagroziła, że zadzwoni na policje. W końcu Sophie odpuściła. Mary zamknęła z trzaskiem drzwi. Casterwill'ka podeszła do reszty grupy, która wcześniej obserwowała całą sprzeczkę.
-Chodźmy do tego lasu. - Powiedziała rozdrażniona. - Naszukałam informacji i to powinno wystarczyć. Przecież jesteśmy łowcami, możemy więcej niż zwykli ludzie.
   Wszyscy zgodzili się, nie chcąc jeszcze bardziej rozzłościć Sophie. Dla niej każda informacja była na wagę złota, a Mary nie potraktowała jej dobrze... Przynajmniej nie jak "Damę z rodu Casterwillów".
   Kiedy drużyna doszła do lasu, a zajęło jej to niedużo czasu, Sophie przystanęła, aby wykryć magiczne anomalie.
-Czujesz coś? - Spytał Lambert nie mogąc się doczekać akcji, która przeważa na misjach.
-Przeszkadzasz mi. - Sophie zmarszczyła brwi. - Niczego nie wykrywam. Może to po prostu jakiś dziki Tytan? Bez pułapek i magii. - Zadała pytanie bardziej do siebie niż do reszty. 
-Jeśli wiatr coś powie, to mogę wam to przekazać. - Powiedziała nieskromnie Juliette.
   Łowcy weszli w las. Na początku była w nim wydeptana ścieżka, jednak stopniowo zanikała. Żeby zobaczyć najbardziej tajemnicze i dzikie miejsca, drużyna musiała zejść z niej całkowicie. To było chyba przyjemne jedynie dla Cherita, który mógł teraz swobodnie latać między drzewami...

   Juliette czuła się dziwnie odkąd dotarli do obrzeży boru. Gdy przed spotkaniem z Mary, wiatr rozmawiał i tańczył z nią, mogła normalnie poczuć jego uczucia. Wcześniej tak nie było. Owszem - władała powietrzem, ale nie pamiętała, żeby z nim rozmawiała. Było dla niej jak broń. Tylko broń.

   Drużyna, nie mając innego pomysłu, po prostu chodziła po lesie szukając czegokolwiek dziwnego. Lok zapamiętywał drogę, a reszta starała się wykryć magię i moc pochodzącą od Tytana (jeśli jakikolwiek tu był). Tylko Juliette Ray czuła się dziwnie. I teraz wcale nie chodziło o wiatr. Czuła się, jakby ktoś oderwał jej dusze od ciała. Starała się poruszać normalnie pomiędzy drzewami, krzakami i kamieniami, jednak z trudem jej się to udawało. Na jej szczęście nikt tego nie dostrzegł. Wszyscy byli zajęci szukaniem magicznych mocy. Chyba tylko nie Tek, ale on i tak nie ośmieliłby się przerywać jakże interesujących poszukiwań. Dziewczyna stwierdziła, że rozmowa może jej pomóc. Przeszła kilka kroków w stronę Philsa.
-Nie rozumiem. - Powiedziała nagle Juliette. -  Jesteśmy... Jesteście - Przerwała sobie wiedząc, że jest z Tekiem łowcą od niedawna. - dobrze wyszkolonymi ludźmi Fundacji. Ten Tytan nie ma żadnej magicznej bariery wokół siebie ani wielkiej mocy. Po prostu zabija ludzi. - Powiedziała, jakby śmierć dla niej była oczywista. - Mogli wysłać tutaj kogoś mniej wyszkolonego.
-Nie wkurzaj się. Dobre i to, przynajmniej mamy rozrywkę.
-Pochodzić po lesie to ja sobie mogę na grzybach. - Burknęła Ray.
   Ray stwierdziła, że rozmowa w takim stanie nie ma sensu, a ten też Den nie zamierzał wdawać się w rozmowę, jeśli miała tak wyglądać. Obydwoje zamknęli się natychmiastowo. Lubili się i nie chieli się kłócić.
   Drużyna przeszła jeszcze kilka kilometrów, ale niczego nie znalazła. W końcu postanowili się poddać i wrócić do hotelu, bo było już późne popołudnie. Wszyscy oprócz rodzeństwa byli przygnębieni tak bez efektowną misją. Juliette i Tek nigdy wcześniej na niej nie byli więc uważali to za normę. I w sumie dobrze, nie psuło to im humoru.

~~~

Hotel Camellia, Quebec, Kanada
   Juliette spoglądała na, można by rzec, nieboskłon pokryty wieloma chmurami i zachodzące słońce delikatnie oświetlające budynki. Quebec był naprawdę ładny, jednak Ray nie mogła mu się przyglądać za długo. W pięcioosobowym pokoju nie było ani odrobiny prywatności. Wszyscy kąpali się po kolei i zaraz była jej kolei. Musiała się dobrze wyspać bowiem Sophie wraz z Lokiem i Denem (przede wszystkim Sophie) zarządziła, że jutro rano od razu wyruszają z powrotem do lasu. Tym razem od innej strony. Juliette umyła się ostatnia. Kiedy wróciła z toalety, reszta już spała. Wymęczyło ich chodzenie po lesie. Dziewczyna wkrótce też popadła w objęcia Morfeusza...

~~~

Hotel Camellia, Quebec, Kanada
   Dokładnie o 8:00 łowcy obudzili się. Lok i Den, czyli dwójka śpiochów, nadal byli zmęczeni. Sophie poszła się przebrać pierwsza do łazienki. Chłopaki powoli się rozbudzali. W końcu byli trzeźwi na tyle, żeby zauważyć, że nigdzie nie ma Juliette i Teka...

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Och, piszę ten rozdział o 2 w nocy XD Jest krótki i miał być cały o misji, ale jakoś wolę napisać co się stało z rodzeństwem w następnym rozdziale. Będzie miał trochę wątków, więc będzie na pewno dłuższy, toteż dłużej na niego poczekacie .-.
Ps. Zauważyłam też, że gdzieś w rozdzialikach pojawiają się małe błędy np. zamienienie literki. Jeśli będzie mi się chciało to poprawię je i dam Wam znać w poście... Jeśli będzie mi się chciało XD
Ps2. Wiem też, że czasami nie piszę miejsc, tak jak tu (patrz kursywa) Po prostu o tym zapominam, ale postaram się pamiętać na następne razy.
  

2 komentarze:

  1. directionerka11215 stycznia 2017 12:48

    ciekawy rozdział, jestem ciekawa gdzie zniknęło rodzeństwo, mam nadzieję, że nic im nie jest. Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty skubańcu, najpierw odgadujesz akcję w moim fanfiku, a potem piszesz krótki rozdział. Chyba zaraz strzele focha xD

    OdpowiedzUsuń