niedziela, 1 stycznia 2017

Rozdział 8. - Quebec

  Samolot Fundacji wylądował na pasie. Sophie dowiedziała się o ilości zaginionych osób z różnych źródeł. Musieli szybko działać i dowiedzieć się więcej rzeczy, jeśli chcieli zacząć poszukiwania, lecz najpierw postanowili odpocząć w jakimś hotelu po długiej podróży.
   Akurat się złożyło, że znajdowali się w samym centrum dużego miasta. Hoteli była masa, ale wybrali nieduży hotel o nazwie "Camellia". Drużyna dostała stary pokój z pięcioma oddzielonymi łóżkami. Zniszczona żółta tapeta w kwiaty i brak telewizora im nie przeszkadzał. Nie musieli się wyróżniać.
   Wieczorem wszyscy oprócz Cherita udali się do baru zjeść kolację. Lok obiecał Tytanowi, że przyniesie mu jakieś przekąski. Lok, Den i Tek rozmawiali wesoło. Lambert z Phils'em opowiadali chłopcu różne misje, na których byli. Juliette wybierała jedzenie z bufetu, co zajmowało ją dość długo, bo nie mogła się zdecydować. Przeciwieństwem tej czwórki była Sophie. Siedziała cicho, powoli jedząc kanapki.

~~~


   Dante przejechał palcem po gołych plecach swojej partnerki. 
-Było cudownie... - Powiedział do niej uśmiechając się i pocałował Zhalię w usta. Kobieta tylko odwzajemniła uśmiech i odwróciła się do niego plecami. Przytulił ją od tyłu. - Coś się stało?
   Kobieta nic nie odpowiedziała, jednak Dante pozwolił jej ułożyć słowa. Nie kazał się śpieszyć, mieli dużo czasu dla siebie. Oddał swój dom Lokowi i reszcie. Czuł, że będą mieli tam lepiej. I opłacało się. Podobno dołączyło do nich jakieś rodzeństwo, o którym się niedawno nasłuchał. 
-Chciałam tylko spytać... - Zaczęła Zhalia. - Jesteśmy razem już długo, może zdecydujemy się na...
   W tym momencie zadzwonił telefon Vale'a. Dante sięgnął po niego na szafkę nocną. To był Metz. Nacisnął zieloną słuchawkę, ale nie zdążył nic powiedzieć.
-Pamiętasz tę akcję z dziesiątką Nocnych Łowców i Zielonych Driad? Dostaliśmy dane od jednego z naszych ludzi, jednak za późno i drużyna Loka poleciała już do Quebec'u. Prawdopodobnie ludzie, którzy pokonali drużynę Montehue tam będą.
   Dante zmarszczył brwi i usiadł na łóżku.
-Pewnie chcesz, żebym tam poleciał?
-Jesteś najlepszym łowcą Fundacji, potrzebują cię.
-Cóż, niestety teraz nie interesuję się już misjami, ale mam kogoś, kto na pewno się zgodzi...

~~~

   Casterwill'ka podeszła do barku kupić sok. Zamawiając go zauważyła lokalną gazetę, którą czytała starsza kobieta przy najbliższym stoliku. Napisano w niej o kolejnym zaginięciu w niedalekiej puszczy. Pijąc napój poszła do staruszki. Miała siwe włosy i niebieskie oczy. Okulary opadały jej na zakrzywiony nos. Wyglądała dość staro, miała dużo zmarszczek, szczególnie na twarzy. Ubrana była w sukienkę w różowe kwiaty.
-Dobry wieczór. Mogę się przysiąść?
Kobieta pokiwała głową.
-Jestem Sophie, pracuję jako dziennikarka. - Podała staruszce dłoń.
-Emily.  - Starsza pani niezbyt przejmowała się Casterwill'ką.
-Jest tu ostatnio głośno o tych wszystkich zaginięciach. - Sophie wskazała palcem na gazetę. - Podejrzewa pani kto za tym stoi?
-Nie mam jakiś specjalnych podejrzeń... Jednak tego nie mógł zrobić zwykły człowiek.
-Dlaczego?
-To samo działo się 40 lat temu, tylko w mniejszym stopniu. Gdy pisano o tym w gazetach, było potwierdzone, że ślady na ciele należą do jakiś ostrych pazurów. Myśliwi szukali niedźwiedzi, wilków i innych drapieżników, ale magicznie się rozpłynęły.
-Interesujące... - Sophie starała się udawać dziennikarkę. Miała nadzieję, że staruszka nie czuję się niekomfortowo i nie przerwie zaraz rozmowy. - Ile wtedy osób zginęło?
-Och, a żebym ja to pamiętała! - Emily machnęła ręką w nieznacznym geście. - Pięć, dziesięć.
-Więc skąd pani wie, że te dwie sprawy są powiązane?
-Moja przyjaciółka, Mary mi powiedziała. Jej samej 40 lat temu zaginął ktoś bliski, a ona postanowiła się dowiedzieć, co się z nim stało... No, więcej ci już nie powiem. - Kobieta zmieniła ton na bardziej ożywiony.
   Sophie nie chciała się dowiedzieć tylko tyle. Musiała się spotkać z tą całą Mary, ta sprawa wydawała się coraz dziwniejsza.
-Proszę... Mój znajomy jest detektywem, chciał żebym też dowiedziała się czegoś dla niego. - Znowu skłamała. - To dla nas bardzo ważne.
   Staruszka chwilę się zastanawiała.
-Mnie przekonałaś, ale z nią nie jest tak łatwo. Może w końcu to się skończy. - Emily uśmiechnęła się na myśl o charakterze przyjaciółki. - Mieszka na 5 Deer Street. Taka stara, drewniana chatka... Będę zaskoczona, jeśli uda się ją przekonać do rozmowy - dlatego daję ci adres.
-Bardzo pani dziękuję.
   Sophie odetchnęła z ulgą ignorując to, co Emily powiedziała o przyjaciółce. Pożegnała się z nią i odwróciła się w stronę swojego stolika. Zobaczyła, że wszyscy poszli już na górę. Wróciła do pokoju z dobrymi wieściami dla drużyny.



~~~

   Nazajutrz rano wyruszyli taksówką do Mary. Deer Street znajdowało się na obrzeżach miasta. Ulica była piaszczysta, z wieloma dołami. Na końcu drogi widniał las.
   Sophie zauważając to zmarszczyła brwi. Przecież to były początki wielkiej puszczy, gdzie zaginęły te wszystkie osoby!
    Zatrzymali się na 5 Deer Street. Stała tu samotnie, tak jak mówiła Emily, drewniana chatka. Przypominała te chatki, które znajdują się w górach. Drużyna wysiadła z samochodu, a Juliette wręcz z niego wyskoczyła. Casterwill'ka przyjrzała się lasu. Sosny były wysokie, drzewa rosły gęsto. Las był niebezpieczny - czuć było jakby sam do niej przemawiał.
-To tutaj. - Sophie wskazała palcem na puszczę. - Porozmawiajmy szybko z tą kobietą, potem będziemy musieli się tam skierować.
    Nikt nie chciał tracić czasu i wszyscy posłuchali Sophie. Rudowłosa podeszła do drzwi, które były pod daszkiem. Zapukała w nie.
    W tym samym czasie Juliette stała przy drodze. Spojrzała w tył, na odjeżdżającą taksówkę. Nagle poczuła powiew wiatru na karku. Odwróciła się w stronę lasu i wzięła głęboki wdech.
-Co jest? - Spytała Sophie sama siebie. - Nikt nie otwiera.
    Ray zerknęła ukradkiem na Casterwill'kę. Potem jeszcze raz na las. Rozłożyła ręce uśmiechając się. Wiatr wiał prosto na nią. Mocno i żwawo leciał przed siebie ze strony puszczy. Dawno się tak nie czuła, to było coś nowego.
-To prastara magia. - Powiedziała Juliette. Może do Sophie, może do wszystkich.
-Jaka prastara magia? - Zapytał się Cherit wysuwając głowę z torby Lamberta.
-Wiatr mi powiedział. Chce, żebyśmy tam weszli, ponieważ tam jest to, czego szukamy. Niezły z niego przyjaciel. Łaskocze mnie
  Dziewczyna opuściła ręce i zorientowała się, że przyjaciele, pomijając Teka, nie za bardzo wiedzą, o co jej chodzi. Zrobiła wykop z półobrotu, a wiatr rozwiał się na boki. Wszystko ucichło.
-Mówisz o swoim żywiole. To wiemy. - Zaczął Lok. - Ale rozmawiać z nim też potrafisz?
-Tak, Henrietta daje tę moc z pewnych kryształów. Pięć pierwszych było najpotężniejszych. Henrietta wzięła pierwszy, a my pozostałe cztery. Są tak potężne, że możemy stawać się jednością. Wiatr mnie lubi. To przyjaciel. Uwierzcie mi, nie okłamałby mnie.
   Lok, Sophie, Den i Cherit nie wiedzieli co odpowiedzieć. To rodzeństwo coraz bardziej ich zadziwiało. Usłyszeli skrzypienie drzwi, które otworzyła czarnowłosa staruszka. Sophie przywitała się.
-Dzień dobry. Jestem Sophie Casterwill i chciałabym z panią porozmawiać.



~~~

   Broń, zbroje, różne szaty - to tylko niektóre z rzeczy, które znajdowały się w podziemiach. Była to duża sala treningowa. Poddani Henrietty ćwiczyli tam teraz walkę. Jeden z wojowników biegł właśnie na rozwścieczonego Arlekina. Drugi, trzymający w ręce shurikeny, atakował trójkę Strix.    
    Z góry przyglądał się im Kiel zadowolony z wyników poddanych. Był trzecią najważniejszą osobą w tym stowarzyszeniu. Zaraz po Henriecie i Willu. O wilku mowa...
   Do sali wszedł Will. I nie był sam. Za nim szła czerwonowłosa kobieta - jak zawsze wyniosła i dumna. Wszyscy przerwali walkę. Nawet Tytani uchylili się w kąt. Kiel zszedł z podestu.
-Witaj, pani. - Ukłonił się przed czerwonowłosą.
-Witaj, Kiel. Ile to już czasu minęło, odkąd Juliette i Tek uciekli?
-Podejrzewam, że dwa miesiące.
-Mhm. - Henrietta spojrzała na Willa, który przyszedł z nią. Miał pusty wzrok patrzący w dal.
-Co cię tu sprowadza, pani? - Spytał się Kiel.
-Jak myślisz, Kielu... - Henrietta zaczęła się powoli przechadzać wzdłuż sali. - Czy lepiej uwolnić z kogoś całą moc narażając go na duże wpadki, czy lepiej niewolić tę moc i pozwalać, żeby się ukrywał?
   Kiel nie wiedział, co odpowiedzieć. Wiedział, że to pułapka i jeśli jego odpowiedź nie będzie zgodna z twierdzeniem Henrietty, zostanie ukarany. Stał trochę zamyślony.
-Podpowiedź: to dotyczy Juliette... No i też Teka.
   Kiel już nie miał wątpliwości.
-Uwolnić moc i narazić osobę na wpadki.
-Bingo! - Henrietta klasnęła uśmiechnięta w dłonie. - I tak właśnie zrobię. Dzisiaj wieczorem, jak wrócę na Pinus.
   Henrietta zaczęła się kierować do wyjścia do dużych drzwi. Will szedł powoli za nią.
-A, właśnie. - Zatrzymała się przy drzwiach. - Wysłałeś naszych ludzi do Quebecu?
-Oczywiście, pani.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W końcu Henrieta! :D Następny rozdział będzie trochę później, bo tam opiszę całą akcje z misji. Znowu powtórka z poprzedniego bloga :) 



4 komentarze:

  1. directionerka1121 stycznia 2017 13:20

    Niezły prezent noworoczny, zastanawia mnie co ta Henrietta planuje? Fajna ta moc Juliette. Weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Koleżanko, wracaj na Wattpada ;-; Tylko ty mnie czytasz, a bez ciebie i twoich komentarzy smutno.
    A jeśli chodzi o rozdział, jako, że szaleeję za Zhante, a tu pojawia się ten wątek... I nie ufam tym staruszkom. One jakieś podejrzane są.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komentuję, komentuję :p A co do Zhante: jakoś nie jestem dobra w pisaniu wątków miłosnych więc super często się nie pojawią .-.

      Usuń