poniedziałek, 16 stycznia 2017
Rozdział 10. - Mroźne Serce (1/3)
Hotel Camellia, Quebec, Kanada
Chłopaki natychmiast poderwali się z łóżek. Mieli nadzieję, że nic im się nie stało. Jeśli plątali by się po mieście sami, to mogliby napotkać ludzi Henrietty. Lambert wiedział, że dawni fanatycy to teraz zabójcy Tytanów. Skoro Fundacja Huntik wie o stworzeniu pustoszącym Quebec - oni też wiedzą.
Den sprawdził szafę i zasłonę, żeby zobaczyć, czy nie bawią się w chowanego. Lok podszedł do drzwi od łazienki.
-Sophie. Juliette i Tek zniknęli.
-Nie martw się, nic im nie będzie. - Odparła lakonicznie.
Lok westchnął. Co się ostatnio dzieje z tą dziewczyną?
-Tutaj mogą być ludzie Henrietty. Nie mogą ich odkryć.
Casterwill'ka w tym momencie wyszła z toalety. Była ubrana w swój codzienny strój.
-Lok. Zachowujesz się jak niańka. Juliette i Tek nie są na tyle głupi, żeby chodzić samemu po mieście. Pewnie są na śniadaniu. Ubierzcie się i to sprawdzimy.
Lambert mimowolnie pokiwał głową. Jego dziewczyna trochę go uspokoiła. Raczej to ona jest bardziej jego niańką niż on rodzeństwa...
Lok, Den i Sophie zeszli na dół. Mieli, tak jak to było w przekonaniu Sophie, zastać tam rodzeństwo. Na pierwsze piętro prowadziły ciemne, drewniane schody. Już z nich można było zobaczyć bufet oraz stoliki, ale nie Juliette i Teka.
-Cholera. - Powiedział Lok.
-Lok. Przestań już! - Sophie szturchnęła go w ramię. - Są w toalecie, zobaczysz. Zjemy śniadanie, a oni zaraz się koło nas pojawią.
Blondyn wraz z Denem niechętnie posłuchali się Sophie. Chociaż po wczorajszych poszukiwaniach reszta drużyny była głodna, Phils nie chciał niczego jeść. Martwił się o rodzeństwo, a do głowy przychodziły mu czarne scenariusze. Może Tek zniknął i Juliette postanowiła go poszukać? Albo usłyszeli czyjeś krzyki, wszyli na zewnątrz i okazało się, że to fanatycy?
-Ej, gdzie są kotlety?! - Jedna z kucharek krzyknęła zza bufetu. Pojemnik, w którym przechowywała jeszcze ciepłe kotlety, zniknął.
Den nadal rozmyślał. Lok i Sophie wstali od stołu, by poszukać sprawcy.
-Den.
Chłopak nie zareagował.
-Den! - Krzyknął Lambert. - Idziesz?
Phils wyrwał się z zamyśleń.
-Tak... Jasne. - Odpowiedział, chociaż nawet nie wiedział na co.
Trójka poszukała złodzieja kotletów w toalecie, korytarzach i na dworze, licząc także na znalezienie rodzeństwa. Żadnego z tej trójki nie odnaleźli. Złodziej był dla nich o wiele mniej ważny. Minęło ponad pół godziny, a Juliette i Teka nadal nie było.
W końcu postanowili wyruszyć na miasto, żeby ich poszukać. Rozdzielili się i przez dobre trzy godziny przeszukiwali Quebec. Wchodzili z ciemne uliczki, aby znaleźć jedną z baz fanatyków, przeglądali sklepy z nadzieją, że rodzeństwo coś kupuje i chodzili po mieście z myślą, że może wyszli po prostu się przewietrzyć. Ale bez skutków.
-Może nie było dobrym pomysłem zabierać ich tak wcześnie na misję? - Zapytał sam siebie załamany Lambert. To on był kapitanem drużyny i to on odpowiadał teraz za rodzeństwo. Poza tym to była ich pierwsza misja od czasu pokonania Obłudnika. Mógł bardziej przemyśleć sprawę misji.
-Nie martw się, Lok. - Sophie przytuliła go. - To nie twoja wina.
-Po prostu... Wróćmy do hotelu i zadzwońmy do Guggenheima. Powiemy, że zaginęli. - Odparł już bezsilny chłopak.
Drużyna powolnym krokiem wróciła do hotelu. Phils, gdy przechodzili koło baru, zrezygnowany szukał ich wzrokiem. Tak jakby byli niedostrzegalni na pierwszy rzut oka.
Weszli do pokoju. Lok podszedł do półki nocnej stojącej obok drzwi, gdzie leżała jego komórka. Sophie i Den usiedli na łóżku obok tej samej półki. Lambert już wybrał numer...
-Hejka!
Lok, Sophie i Den odwrócili się w stronę głosu. Na łóżku siedział rozbawiony Tek trzymający się za brzuch, a koło niego Juliette brała właśnie wielkiego gryza kotleta powstrzymując śmiech. Lambert momentalnie się rozłączył.
-Gdzie wy byliście? - Rzuciła bardziej wściekła niż zmartwiona Sophie. - Szukaliśmy was kilka godzin.
-W hotelu. - Juliette mrugnęła oczkiem.
-Nie zauważyliście nas? - Tek udawał zaskoczonego.
-Oczywiście, że nie. - Casterwill'ka nie pozwalała chłopakom mówić. - Wiem, że umiecie władać żywiołami, ale mocy niewidzialności chyba nie macie?
Juliette stanęła na łóżku, przeciągnęła się i z niego zeskoczyła. Podeszła do Casterwill'ki, po czym wyciągnęła w jej kierunku rękę. Rudowłosa odruchowo cofnęła się, kiedy na ręce Ray pojawiły się wgłębienia.
-On ma. - Powiedziała Juliette. Na jej ręce pojawił się Gareon.
Tek zrobił na łóżku to samo, co wcześniej jego siostra. Również podszedł do Sophie.
-Babka nie chciała nam dać kotletów, a że bardzo je lubimy...
-...Postanowiliśmy wypróbować Gareona i się udało. - Dokończyła Juliette.
Lok zerknął na pudełko po kotletach i dopiero teraz zauważył, że są tam wgłębienia od drobnych zębów Tytana.
-Dlaczego to zrobiliście? - Spytał Lambert nie mając nic innego do wymyślenia. Poza tym chciał uspokoić Sophie przejmując pałeczkę.
-Bo chcieliśmy wypróbować Gareona. - Odpowiedział Tek jakby uznał blondyna za kompletnego idiotę.
To chyba nie ma sensu. - pomyślał Lok.
Wszyscy nie odzywali się od siebie. Lok, Sophie i Den nadal byli zdziwieni wybrykiem rodzeństwa, a ono same - przejedzone kotletami. Lambert stwierdził, że w sumie samemu czasem coś odwali, więc uspokoił Sophie i zaczął pakować amulety na wyprawę.
-Co ty robisz? - Spytała Casterwill'ka.
-Przecież mieliśmy jechać dzisiaj do lasu.
-Dochodzi już trzynasta. Do drugiej strony lasu jest godzina drogi i do tego będzie nam bardzo gorąco. Nie sądzisz, że lepiej by było wyruszyć jutro?
-W sumie nawet zmęczyłem się szukaniem Juliette i Teka. - Phils spojrzał na "niewinną" dwójkę.
-A ja jedzeniem kotletów. - Dodał Tek, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Lok włożył ostatni amulet do swojej torby.
-Dobra, ale poszukajmy dzisiaj więcej informacji.
Wszyscy pokiwali głowami.
1. Jest to błąd, który znalazłam. W pewnym rozdziale pisałam, że Tersly coś tam robił, a chodziło mi o Klemensa. Oczywiście poprawiłam to już dawno temu, ale wyjaśniam jeśli ktoś miałby wątpliwości.
Chłopaki natychmiast poderwali się z łóżek. Mieli nadzieję, że nic im się nie stało. Jeśli plątali by się po mieście sami, to mogliby napotkać ludzi Henrietty. Lambert wiedział, że dawni fanatycy to teraz zabójcy Tytanów. Skoro Fundacja Huntik wie o stworzeniu pustoszącym Quebec - oni też wiedzą.
Den sprawdził szafę i zasłonę, żeby zobaczyć, czy nie bawią się w chowanego. Lok podszedł do drzwi od łazienki.
-Sophie. Juliette i Tek zniknęli.
-Nie martw się, nic im nie będzie. - Odparła lakonicznie.
Lok westchnął. Co się ostatnio dzieje z tą dziewczyną?
-Tutaj mogą być ludzie Henrietty. Nie mogą ich odkryć.
Casterwill'ka w tym momencie wyszła z toalety. Była ubrana w swój codzienny strój.
-Lok. Zachowujesz się jak niańka. Juliette i Tek nie są na tyle głupi, żeby chodzić samemu po mieście. Pewnie są na śniadaniu. Ubierzcie się i to sprawdzimy.
Lambert mimowolnie pokiwał głową. Jego dziewczyna trochę go uspokoiła. Raczej to ona jest bardziej jego niańką niż on rodzeństwa...
Lok, Den i Sophie zeszli na dół. Mieli, tak jak to było w przekonaniu Sophie, zastać tam rodzeństwo. Na pierwsze piętro prowadziły ciemne, drewniane schody. Już z nich można było zobaczyć bufet oraz stoliki, ale nie Juliette i Teka.
-Cholera. - Powiedział Lok.
-Lok. Przestań już! - Sophie szturchnęła go w ramię. - Są w toalecie, zobaczysz. Zjemy śniadanie, a oni zaraz się koło nas pojawią.
Blondyn wraz z Denem niechętnie posłuchali się Sophie. Chociaż po wczorajszych poszukiwaniach reszta drużyny była głodna, Phils nie chciał niczego jeść. Martwił się o rodzeństwo, a do głowy przychodziły mu czarne scenariusze. Może Tek zniknął i Juliette postanowiła go poszukać? Albo usłyszeli czyjeś krzyki, wszyli na zewnątrz i okazało się, że to fanatycy?
-Ej, gdzie są kotlety?! - Jedna z kucharek krzyknęła zza bufetu. Pojemnik, w którym przechowywała jeszcze ciepłe kotlety, zniknął.
Den nadal rozmyślał. Lok i Sophie wstali od stołu, by poszukać sprawcy.
-Den.
Chłopak nie zareagował.
-Den! - Krzyknął Lambert. - Idziesz?
Phils wyrwał się z zamyśleń.
-Tak... Jasne. - Odpowiedział, chociaż nawet nie wiedział na co.
Trójka poszukała złodzieja kotletów w toalecie, korytarzach i na dworze, licząc także na znalezienie rodzeństwa. Żadnego z tej trójki nie odnaleźli. Złodziej był dla nich o wiele mniej ważny. Minęło ponad pół godziny, a Juliette i Teka nadal nie było.
W końcu postanowili wyruszyć na miasto, żeby ich poszukać. Rozdzielili się i przez dobre trzy godziny przeszukiwali Quebec. Wchodzili z ciemne uliczki, aby znaleźć jedną z baz fanatyków, przeglądali sklepy z nadzieją, że rodzeństwo coś kupuje i chodzili po mieście z myślą, że może wyszli po prostu się przewietrzyć. Ale bez skutków.
-Może nie było dobrym pomysłem zabierać ich tak wcześnie na misję? - Zapytał sam siebie załamany Lambert. To on był kapitanem drużyny i to on odpowiadał teraz za rodzeństwo. Poza tym to była ich pierwsza misja od czasu pokonania Obłudnika. Mógł bardziej przemyśleć sprawę misji.
-Nie martw się, Lok. - Sophie przytuliła go. - To nie twoja wina.
-Po prostu... Wróćmy do hotelu i zadzwońmy do Guggenheima. Powiemy, że zaginęli. - Odparł już bezsilny chłopak.
Drużyna powolnym krokiem wróciła do hotelu. Phils, gdy przechodzili koło baru, zrezygnowany szukał ich wzrokiem. Tak jakby byli niedostrzegalni na pierwszy rzut oka.
Weszli do pokoju. Lok podszedł do półki nocnej stojącej obok drzwi, gdzie leżała jego komórka. Sophie i Den usiedli na łóżku obok tej samej półki. Lambert już wybrał numer...
-Hejka!
Lok, Sophie i Den odwrócili się w stronę głosu. Na łóżku siedział rozbawiony Tek trzymający się za brzuch, a koło niego Juliette brała właśnie wielkiego gryza kotleta powstrzymując śmiech. Lambert momentalnie się rozłączył.
-Gdzie wy byliście? - Rzuciła bardziej wściekła niż zmartwiona Sophie. - Szukaliśmy was kilka godzin.
-W hotelu. - Juliette mrugnęła oczkiem.
-Nie zauważyliście nas? - Tek udawał zaskoczonego.
-Oczywiście, że nie. - Casterwill'ka nie pozwalała chłopakom mówić. - Wiem, że umiecie władać żywiołami, ale mocy niewidzialności chyba nie macie?
Juliette stanęła na łóżku, przeciągnęła się i z niego zeskoczyła. Podeszła do Casterwill'ki, po czym wyciągnęła w jej kierunku rękę. Rudowłosa odruchowo cofnęła się, kiedy na ręce Ray pojawiły się wgłębienia.
-On ma. - Powiedziała Juliette. Na jej ręce pojawił się Gareon.
Tek zrobił na łóżku to samo, co wcześniej jego siostra. Również podszedł do Sophie.
-Babka nie chciała nam dać kotletów, a że bardzo je lubimy...
-...Postanowiliśmy wypróbować Gareona i się udało. - Dokończyła Juliette.
Lok zerknął na pudełko po kotletach i dopiero teraz zauważył, że są tam wgłębienia od drobnych zębów Tytana.
-Dlaczego to zrobiliście? - Spytał Lambert nie mając nic innego do wymyślenia. Poza tym chciał uspokoić Sophie przejmując pałeczkę.
-Bo chcieliśmy wypróbować Gareona. - Odpowiedział Tek jakby uznał blondyna za kompletnego idiotę.
To chyba nie ma sensu. - pomyślał Lok.
Wszyscy nie odzywali się od siebie. Lok, Sophie i Den nadal byli zdziwieni wybrykiem rodzeństwa, a ono same - przejedzone kotletami. Lambert stwierdził, że w sumie samemu czasem coś odwali, więc uspokoił Sophie i zaczął pakować amulety na wyprawę.
-Co ty robisz? - Spytała Casterwill'ka.
-Przecież mieliśmy jechać dzisiaj do lasu.
-Dochodzi już trzynasta. Do drugiej strony lasu jest godzina drogi i do tego będzie nam bardzo gorąco. Nie sądzisz, że lepiej by było wyruszyć jutro?
-W sumie nawet zmęczyłem się szukaniem Juliette i Teka. - Phils spojrzał na "niewinną" dwójkę.
-A ja jedzeniem kotletów. - Dodał Tek, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Lok włożył ostatni amulet do swojej torby.
-Dobra, ale poszukajmy dzisiaj więcej informacji.
Wszyscy pokiwali głowami.
~~~
-To chyba tutaj.
Był wieczór. Umięśniony, dość wysoki mężczyzna oraz dwoje innych ludzi zatrzymali się naprzeciw dużego budynku. Najstarszy podrapał się po brodzie.
-Mam nadzieję, że będą mieli wolne pokoje... - Powiedział wysokim głosem jeden z nich. Miał rude włosy i zielone oczy.
Skierowali się w stronę wejścia. Gdy znaleźli się w budynku, odszukali recepcjonistkę wzrokiem.
-Dobry wieczór. - Powiedział najstarszy z nich. Mimo swojej budowy ciała i niskiego głosu, wydawał się być miły.
-Dobry wieczór.
-Szukamy pewnych ludzi. Blondyn, brunet, rudowłosa dziewczyna, brunetka i młody chłopiec. Przebywają w tym hotelu? - Spytał opierając się o blat.
-Niestety nie mogę podać informacji na ten temat.
Mężczyzna uśmiechnął się. Skoro recepcjonistka nie chciała o nich mówić, muszą być gdzieś w hotelu. Pracownik przecież nie może dawać informacji o gościach, chyba że jest się z policjantem czy pracuje się w podobnym zawodzie.
-Szkoda. - Powiedział. Zrobił krótką pauzę. - Chcemy wynająć tu pokój. Trzyosobowy.
Kobieta wyjęła jakiś papier zza biurka.
-Nazwiska?
-McLevis.
-Brooks.
-Phils.
-Niestety nie mogę podać informacji na ten temat.
Mężczyzna uśmiechnął się. Skoro recepcjonistka nie chciała o nich mówić, muszą być gdzieś w hotelu. Pracownik przecież nie może dawać informacji o gościach, chyba że jest się z policjantem czy pracuje się w podobnym zawodzie.
-Szkoda. - Powiedział. Zrobił krótką pauzę. - Chcemy wynająć tu pokój. Trzyosobowy.
Kobieta wyjęła jakiś papier zza biurka.
-Nazwiska?
-McLevis.
-Brooks.
-Phils.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli są jakieś pytania dotyczące opowiadania - chętnie na nie odpowiem. Teraz coś o błędach:
1. Jest to błąd, który znalazłam. W pewnym rozdziale pisałam, że Tersly coś tam robił, a chodziło mi o Klemensa. Oczywiście poprawiłam to już dawno temu, ale wyjaśniam jeśli ktoś miałby wątpliwości.
niedziela, 15 stycznia 2017
Rozdział 9. - Co z Tytanem... I rodzeństwem?
Obrzeża lasu, Quebec, Kanada
Okazało się, że Mary nie zamierza wpuścić drużyny do domu. Sophie dyskutowała z nią jak najmilej już kilkanaście dobrych minut. Staruszka jednak nie powiedziała niczego na temat zaginięć, a nawet zagroziła, że zadzwoni na policje. W końcu Sophie odpuściła. Mary zamknęła z trzaskiem drzwi. Casterwill'ka podeszła do reszty grupy, która wcześniej obserwowała całą sprzeczkę.
Okazało się, że Mary nie zamierza wpuścić drużyny do domu. Sophie dyskutowała z nią jak najmilej już kilkanaście dobrych minut. Staruszka jednak nie powiedziała niczego na temat zaginięć, a nawet zagroziła, że zadzwoni na policje. W końcu Sophie odpuściła. Mary zamknęła z trzaskiem drzwi. Casterwill'ka podeszła do reszty grupy, która wcześniej obserwowała całą sprzeczkę.
-Chodźmy do tego lasu. - Powiedziała rozdrażniona. - Naszukałam informacji i to powinno wystarczyć. Przecież jesteśmy łowcami, możemy więcej niż zwykli ludzie.
Wszyscy zgodzili się, nie chcąc jeszcze bardziej rozzłościć Sophie. Dla niej każda informacja była na wagę złota, a Mary nie potraktowała jej dobrze... Przynajmniej nie jak "Damę z rodu Casterwillów".
Kiedy drużyna doszła do lasu, a zajęło jej to niedużo czasu, Sophie przystanęła, aby wykryć magiczne anomalie.
Wszyscy zgodzili się, nie chcąc jeszcze bardziej rozzłościć Sophie. Dla niej każda informacja była na wagę złota, a Mary nie potraktowała jej dobrze... Przynajmniej nie jak "Damę z rodu Casterwillów".
Kiedy drużyna doszła do lasu, a zajęło jej to niedużo czasu, Sophie przystanęła, aby wykryć magiczne anomalie.
-Czujesz coś? - Spytał Lambert nie mogąc się doczekać akcji, która przeważa na misjach.
-Przeszkadzasz mi. - Sophie zmarszczyła brwi. - Niczego nie wykrywam. Może to po prostu jakiś dziki Tytan? Bez pułapek i magii. - Zadała pytanie bardziej do siebie niż do reszty.
-Przeszkadzasz mi. - Sophie zmarszczyła brwi. - Niczego nie wykrywam. Może to po prostu jakiś dziki Tytan? Bez pułapek i magii. - Zadała pytanie bardziej do siebie niż do reszty.
-Jeśli wiatr coś powie, to mogę wam to przekazać. - Powiedziała nieskromnie Juliette.
Łowcy weszli w las. Na początku była w nim wydeptana ścieżka, jednak stopniowo zanikała. Żeby zobaczyć najbardziej tajemnicze i dzikie miejsca, drużyna musiała zejść z niej całkowicie. To było chyba przyjemne jedynie dla Cherita, który mógł teraz swobodnie latać między drzewami...
Juliette czuła się dziwnie odkąd dotarli do obrzeży boru. Gdy przed spotkaniem z Mary, wiatr rozmawiał i tańczył z nią, mogła normalnie poczuć jego uczucia. Wcześniej tak nie było. Owszem - władała powietrzem, ale nie pamiętała, żeby z nim rozmawiała. Było dla niej jak broń. Tylko broń.
Drużyna, nie mając innego pomysłu, po prostu chodziła po lesie szukając czegokolwiek dziwnego. Lok zapamiętywał drogę, a reszta starała się wykryć magię i moc pochodzącą od Tytana (jeśli jakikolwiek tu był). Tylko Juliette Ray czuła się dziwnie. I teraz wcale nie chodziło o wiatr. Czuła się, jakby ktoś oderwał jej dusze od ciała. Starała się poruszać normalnie pomiędzy drzewami, krzakami i kamieniami, jednak z trudem jej się to udawało. Na jej szczęście nikt tego nie dostrzegł. Wszyscy byli zajęci szukaniem magicznych mocy. Chyba tylko nie Tek, ale on i tak nie ośmieliłby się przerywać jakże interesujących poszukiwań. Dziewczyna stwierdziła, że rozmowa może jej pomóc. Przeszła kilka kroków w stronę Philsa.
-Nie rozumiem. - Powiedziała nagle Juliette. - Jesteśmy... Jesteście - Przerwała sobie wiedząc, że jest z Tekiem łowcą od niedawna. - dobrze wyszkolonymi ludźmi Fundacji. Ten Tytan nie ma żadnej magicznej bariery wokół siebie ani wielkiej mocy. Po prostu zabija ludzi. - Powiedziała, jakby śmierć dla niej była oczywista. - Mogli wysłać tutaj kogoś mniej wyszkolonego.
-Nie wkurzaj się. Dobre i to, przynajmniej mamy rozrywkę.
-Pochodzić po lesie to ja sobie mogę na grzybach. - Burknęła Ray.
Ray stwierdziła, że rozmowa w takim stanie nie ma sensu, a ten też Den nie zamierzał wdawać się w rozmowę, jeśli miała tak wyglądać. Obydwoje zamknęli się natychmiastowo. Lubili się i nie chieli się kłócić.
Drużyna przeszła jeszcze kilka kilometrów, ale niczego nie znalazła. W końcu postanowili się poddać i wrócić do hotelu, bo było już późne popołudnie. Wszyscy oprócz rodzeństwa byli przygnębieni tak bez efektowną misją. Juliette i Tek nigdy wcześniej na niej nie byli więc uważali to za normę. I w sumie dobrze, nie psuło to im humoru.
Łowcy weszli w las. Na początku była w nim wydeptana ścieżka, jednak stopniowo zanikała. Żeby zobaczyć najbardziej tajemnicze i dzikie miejsca, drużyna musiała zejść z niej całkowicie. To było chyba przyjemne jedynie dla Cherita, który mógł teraz swobodnie latać między drzewami...
Juliette czuła się dziwnie odkąd dotarli do obrzeży boru. Gdy przed spotkaniem z Mary, wiatr rozmawiał i tańczył z nią, mogła normalnie poczuć jego uczucia. Wcześniej tak nie było. Owszem - władała powietrzem, ale nie pamiętała, żeby z nim rozmawiała. Było dla niej jak broń. Tylko broń.
Drużyna, nie mając innego pomysłu, po prostu chodziła po lesie szukając czegokolwiek dziwnego. Lok zapamiętywał drogę, a reszta starała się wykryć magię i moc pochodzącą od Tytana (jeśli jakikolwiek tu był). Tylko Juliette Ray czuła się dziwnie. I teraz wcale nie chodziło o wiatr. Czuła się, jakby ktoś oderwał jej dusze od ciała. Starała się poruszać normalnie pomiędzy drzewami, krzakami i kamieniami, jednak z trudem jej się to udawało. Na jej szczęście nikt tego nie dostrzegł. Wszyscy byli zajęci szukaniem magicznych mocy. Chyba tylko nie Tek, ale on i tak nie ośmieliłby się przerywać jakże interesujących poszukiwań. Dziewczyna stwierdziła, że rozmowa może jej pomóc. Przeszła kilka kroków w stronę Philsa.
-Nie rozumiem. - Powiedziała nagle Juliette. - Jesteśmy... Jesteście - Przerwała sobie wiedząc, że jest z Tekiem łowcą od niedawna. - dobrze wyszkolonymi ludźmi Fundacji. Ten Tytan nie ma żadnej magicznej bariery wokół siebie ani wielkiej mocy. Po prostu zabija ludzi. - Powiedziała, jakby śmierć dla niej była oczywista. - Mogli wysłać tutaj kogoś mniej wyszkolonego.
-Nie wkurzaj się. Dobre i to, przynajmniej mamy rozrywkę.
-Pochodzić po lesie to ja sobie mogę na grzybach. - Burknęła Ray.
Ray stwierdziła, że rozmowa w takim stanie nie ma sensu, a ten też Den nie zamierzał wdawać się w rozmowę, jeśli miała tak wyglądać. Obydwoje zamknęli się natychmiastowo. Lubili się i nie chieli się kłócić.
Drużyna przeszła jeszcze kilka kilometrów, ale niczego nie znalazła. W końcu postanowili się poddać i wrócić do hotelu, bo było już późne popołudnie. Wszyscy oprócz rodzeństwa byli przygnębieni tak bez efektowną misją. Juliette i Tek nigdy wcześniej na niej nie byli więc uważali to za normę. I w sumie dobrze, nie psuło to im humoru.
~~~
Hotel Camellia, Quebec, Kanada
Juliette spoglądała na, można by rzec, nieboskłon pokryty wieloma chmurami i zachodzące słońce delikatnie oświetlające budynki. Quebec był naprawdę ładny, jednak Ray nie mogła mu się przyglądać za długo. W pięcioosobowym pokoju nie było ani odrobiny prywatności. Wszyscy kąpali się po kolei i zaraz była jej kolei. Musiała się dobrze wyspać bowiem Sophie wraz z Lokiem i Denem (przede wszystkim Sophie) zarządziła, że jutro rano od razu wyruszają z powrotem do lasu. Tym razem od innej strony. Juliette umyła się ostatnia. Kiedy wróciła z toalety, reszta już spała. Wymęczyło ich chodzenie po lesie. Dziewczyna wkrótce też popadła w objęcia Morfeusza...
~~~
Hotel Camellia, Quebec, Kanada
Dokładnie o 8:00 łowcy obudzili się. Lok i Den, czyli dwójka śpiochów, nadal byli zmęczeni. Sophie poszła się przebrać pierwsza do łazienki. Chłopaki powoli się rozbudzali. W końcu byli trzeźwi na tyle, żeby zauważyć, że nigdzie nie ma Juliette i Teka...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Och, piszę ten rozdział o 2 w nocy XD Jest krótki i miał być cały o misji, ale jakoś wolę napisać co się stało z rodzeństwem w następnym rozdziale. Będzie miał trochę wątków, więc będzie na pewno dłuższy, toteż dłużej na niego poczekacie .-.
Ps. Zauważyłam też, że gdzieś w rozdzialikach pojawiają się małe błędy np. zamienienie literki. Jeśli będzie mi się chciało to poprawię je i dam Wam znać w poście... Jeśli będzie mi się chciało XD
Ps2. Wiem też, że czasami nie piszę miejsc, tak jak tu (patrz kursywa) Po prostu o tym zapominam, ale postaram się pamiętać na następne razy.
Ps2. Wiem też, że czasami nie piszę miejsc, tak jak tu (patrz kursywa) Po prostu o tym zapominam, ale postaram się pamiętać na następne razy.
sobota, 7 stycznia 2017
Rzecz Niehuntikowa
Zapraszam Was, szczególnie nastolatków, do przeczytania największego opowiadania o miłości, przyjaźni i tajemnicach. Oczywiście pisane na Wattpadzie, bo gdzie indziej mogłabym napisać tak wspaniałe opowiadanie? A zresztą, po prostu zapraszam chętnych XD
niedziela, 1 stycznia 2017
Rozdział 8. - Quebec
Samolot Fundacji wylądował na pasie. Sophie dowiedziała się o ilości zaginionych osób z różnych źródeł. Musieli szybko działać i dowiedzieć się więcej rzeczy, jeśli chcieli zacząć poszukiwania, lecz najpierw postanowili odpocząć w jakimś hotelu po długiej podróży.
Akurat się złożyło, że znajdowali się w samym centrum dużego miasta. Hoteli była masa, ale wybrali nieduży hotel o nazwie "Camellia". Drużyna dostała stary pokój z pięcioma oddzielonymi łóżkami. Zniszczona żółta tapeta w kwiaty i brak telewizora im nie przeszkadzał. Nie musieli się wyróżniać.
Wieczorem wszyscy oprócz Cherita udali się do baru zjeść kolację. Lok obiecał Tytanowi, że przyniesie mu jakieś przekąski. Lok, Den i Tek rozmawiali wesoło. Lambert z Phils'em opowiadali chłopcu różne misje, na których byli. Juliette wybierała jedzenie z bufetu, co zajmowało ją dość długo, bo nie mogła się zdecydować. Przeciwieństwem tej czwórki była Sophie. Siedziała cicho, powoli jedząc kanapki.
Akurat się złożyło, że znajdowali się w samym centrum dużego miasta. Hoteli była masa, ale wybrali nieduży hotel o nazwie "Camellia". Drużyna dostała stary pokój z pięcioma oddzielonymi łóżkami. Zniszczona żółta tapeta w kwiaty i brak telewizora im nie przeszkadzał. Nie musieli się wyróżniać.
Wieczorem wszyscy oprócz Cherita udali się do baru zjeść kolację. Lok obiecał Tytanowi, że przyniesie mu jakieś przekąski. Lok, Den i Tek rozmawiali wesoło. Lambert z Phils'em opowiadali chłopcu różne misje, na których byli. Juliette wybierała jedzenie z bufetu, co zajmowało ją dość długo, bo nie mogła się zdecydować. Przeciwieństwem tej czwórki była Sophie. Siedziała cicho, powoli jedząc kanapki.
~~~
Dante przejechał palcem po gołych plecach swojej partnerki.
-Było cudownie... - Powiedział do niej uśmiechając się i pocałował Zhalię w usta. Kobieta tylko odwzajemniła uśmiech i odwróciła się do niego plecami. Przytulił ją od tyłu. - Coś się stało?
Kobieta nic nie odpowiedziała, jednak Dante pozwolił jej ułożyć słowa. Nie kazał się śpieszyć, mieli dużo czasu dla siebie. Oddał swój dom Lokowi i reszcie. Czuł, że będą mieli tam lepiej. I opłacało się. Podobno dołączyło do nich jakieś rodzeństwo, o którym się niedawno nasłuchał.
-Chciałam tylko spytać... - Zaczęła Zhalia. - Jesteśmy razem już długo, może zdecydujemy się na...
W tym momencie zadzwonił telefon Vale'a. Dante sięgnął po niego na szafkę nocną. To był Metz. Nacisnął zieloną słuchawkę, ale nie zdążył nic powiedzieć.
-Pamiętasz tę akcję z dziesiątką Nocnych Łowców i Zielonych Driad? Dostaliśmy dane od jednego z naszych ludzi, jednak za późno i drużyna Loka poleciała już do Quebec'u. Prawdopodobnie ludzie, którzy pokonali drużynę Montehue tam będą.
Dante zmarszczył brwi i usiadł na łóżku.
W tym momencie zadzwonił telefon Vale'a. Dante sięgnął po niego na szafkę nocną. To był Metz. Nacisnął zieloną słuchawkę, ale nie zdążył nic powiedzieć.
-Pamiętasz tę akcję z dziesiątką Nocnych Łowców i Zielonych Driad? Dostaliśmy dane od jednego z naszych ludzi, jednak za późno i drużyna Loka poleciała już do Quebec'u. Prawdopodobnie ludzie, którzy pokonali drużynę Montehue tam będą.
Dante zmarszczył brwi i usiadł na łóżku.
-Pewnie chcesz, żebym tam poleciał?
-Jesteś najlepszym łowcą Fundacji, potrzebują cię.
-Jesteś najlepszym łowcą Fundacji, potrzebują cię.
-Cóż, niestety teraz nie interesuję się już misjami, ale mam kogoś, kto na pewno się zgodzi...
~~~
Casterwill'ka podeszła do barku kupić sok. Zamawiając go zauważyła lokalną gazetę, którą czytała starsza kobieta przy najbliższym stoliku. Napisano w niej o kolejnym zaginięciu w niedalekiej puszczy. Pijąc napój poszła do staruszki. Miała siwe włosy i niebieskie oczy. Okulary opadały jej na zakrzywiony nos. Wyglądała dość staro, miała dużo zmarszczek, szczególnie na twarzy. Ubrana była w sukienkę w różowe kwiaty.
-Dobry wieczór. Mogę się przysiąść?
Kobieta pokiwała głową.
-Jestem Sophie, pracuję jako dziennikarka. - Podała staruszce dłoń.
-Emily. - Starsza pani niezbyt przejmowała się Casterwill'ką.
-Jest tu ostatnio głośno o tych wszystkich zaginięciach. - Sophie wskazała palcem na gazetę. - Podejrzewa pani kto za tym stoi?
-Nie mam jakiś specjalnych podejrzeń... Jednak tego nie mógł zrobić zwykły człowiek.
-Dlaczego?
-To samo działo się 40 lat temu, tylko w mniejszym stopniu. Gdy pisano o tym w gazetach, było potwierdzone, że ślady na ciele należą do jakiś ostrych pazurów. Myśliwi szukali niedźwiedzi, wilków i innych drapieżników, ale magicznie się rozpłynęły.
-Interesujące... - Sophie starała się udawać dziennikarkę. Miała nadzieję, że staruszka nie czuję się niekomfortowo i nie przerwie zaraz rozmowy. - Ile wtedy osób zginęło?
-Och, a żebym ja to pamiętała! - Emily machnęła ręką w nieznacznym geście. - Pięć, dziesięć.
-Więc skąd pani wie, że te dwie sprawy są powiązane?
-Moja przyjaciółka, Mary mi powiedziała. Jej samej 40 lat temu zaginął ktoś bliski, a ona postanowiła się dowiedzieć, co się z nim stało... No, więcej ci już nie powiem. - Kobieta zmieniła ton na bardziej ożywiony.
Sophie nie chciała się dowiedzieć tylko tyle. Musiała się spotkać z tą całą Mary, ta sprawa wydawała się coraz dziwniejsza.
-Proszę... Mój znajomy jest detektywem, chciał żebym też dowiedziała się czegoś dla niego. - Znowu skłamała. - To dla nas bardzo ważne.
Staruszka chwilę się zastanawiała.
-Mnie przekonałaś, ale z nią nie jest tak łatwo. Może w końcu to się skończy. - Emily uśmiechnęła się na myśl o charakterze przyjaciółki. - Mieszka na 5 Deer Street. Taka stara, drewniana chatka... Będę zaskoczona, jeśli uda się ją przekonać do rozmowy - dlatego daję ci adres.
-Bardzo pani dziękuję.
Sophie odetchnęła z ulgą ignorując to, co Emily powiedziała o przyjaciółce. Pożegnała się z nią i odwróciła się w stronę swojego stolika. Zobaczyła, że wszyscy poszli już na górę. Wróciła do pokoju z dobrymi wieściami dla drużyny.
Sophie zauważając to zmarszczyła brwi. Przecież to były początki wielkiej puszczy, gdzie zaginęły te wszystkie osoby!
Zatrzymali się na 5 Deer Street. Stała tu samotnie, tak jak mówiła Emily, drewniana chatka. Przypominała te chatki, które znajdują się w górach. Drużyna wysiadła z samochodu, a Juliette wręcz z niego wyskoczyła. Casterwill'ka przyjrzała się lasu. Sosny były wysokie, drzewa rosły gęsto. Las był niebezpieczny - czuć było jakby sam do niej przemawiał.
-To tutaj. - Sophie wskazała palcem na puszczę. - Porozmawiajmy szybko z tą kobietą, potem będziemy musieli się tam skierować.
Nikt nie chciał tracić czasu i wszyscy posłuchali Sophie. Rudowłosa podeszła do drzwi, które były pod daszkiem. Zapukała w nie.
W tym samym czasie Juliette stała przy drodze. Spojrzała w tył, na odjeżdżającą taksówkę. Nagle poczuła powiew wiatru na karku. Odwróciła się w stronę lasu i wzięła głęboki wdech.
-Co jest? - Spytała Sophie sama siebie. - Nikt nie otwiera.
Ray zerknęła ukradkiem na Casterwill'kę. Potem jeszcze raz na las. Rozłożyła ręce uśmiechając się. Wiatr wiał prosto na nią. Mocno i żwawo leciał przed siebie ze strony puszczy. Dawno się tak nie czuła, to było coś nowego.
-To prastara magia. - Powiedziała Juliette. Może do Sophie, może do wszystkich.
-Jaka prastara magia? - Zapytał się Cherit wysuwając głowę z torby Lamberta.
-Wiatr mi powiedział. Chce, żebyśmy tam weszli, ponieważ tam jest to, czego szukamy. Niezły z niego przyjaciel. Łaskocze mnie
Dziewczyna opuściła ręce i zorientowała się, że przyjaciele, pomijając Teka, nie za bardzo wiedzą, o co jej chodzi. Zrobiła wykop z półobrotu, a wiatr rozwiał się na boki. Wszystko ucichło.
-Mówisz o swoim żywiole. To wiemy. - Zaczął Lok. - Ale rozmawiać z nim też potrafisz?
-Tak, Henrietta daje tę moc z pewnych kryształów. Pięć pierwszych było najpotężniejszych. Henrietta wzięła pierwszy, a my pozostałe cztery. Są tak potężne, że możemy stawać się jednością. Wiatr mnie lubi. To przyjaciel. Uwierzcie mi, nie okłamałby mnie.
Lok, Sophie, Den i Cherit nie wiedzieli co odpowiedzieć. To rodzeństwo coraz bardziej ich zadziwiało. Usłyszeli skrzypienie drzwi, które otworzyła czarnowłosa staruszka. Sophie przywitała się.
-Dzień dobry. Jestem Sophie Casterwill i chciałabym z panią porozmawiać.
-Dobry wieczór. Mogę się przysiąść?
Kobieta pokiwała głową.
-Jestem Sophie, pracuję jako dziennikarka. - Podała staruszce dłoń.
-Emily. - Starsza pani niezbyt przejmowała się Casterwill'ką.
-Jest tu ostatnio głośno o tych wszystkich zaginięciach. - Sophie wskazała palcem na gazetę. - Podejrzewa pani kto za tym stoi?
-Nie mam jakiś specjalnych podejrzeń... Jednak tego nie mógł zrobić zwykły człowiek.
-Dlaczego?
-To samo działo się 40 lat temu, tylko w mniejszym stopniu. Gdy pisano o tym w gazetach, było potwierdzone, że ślady na ciele należą do jakiś ostrych pazurów. Myśliwi szukali niedźwiedzi, wilków i innych drapieżników, ale magicznie się rozpłynęły.
-Interesujące... - Sophie starała się udawać dziennikarkę. Miała nadzieję, że staruszka nie czuję się niekomfortowo i nie przerwie zaraz rozmowy. - Ile wtedy osób zginęło?
-Och, a żebym ja to pamiętała! - Emily machnęła ręką w nieznacznym geście. - Pięć, dziesięć.
-Więc skąd pani wie, że te dwie sprawy są powiązane?
-Moja przyjaciółka, Mary mi powiedziała. Jej samej 40 lat temu zaginął ktoś bliski, a ona postanowiła się dowiedzieć, co się z nim stało... No, więcej ci już nie powiem. - Kobieta zmieniła ton na bardziej ożywiony.
Sophie nie chciała się dowiedzieć tylko tyle. Musiała się spotkać z tą całą Mary, ta sprawa wydawała się coraz dziwniejsza.
-Proszę... Mój znajomy jest detektywem, chciał żebym też dowiedziała się czegoś dla niego. - Znowu skłamała. - To dla nas bardzo ważne.
Staruszka chwilę się zastanawiała.
-Mnie przekonałaś, ale z nią nie jest tak łatwo. Może w końcu to się skończy. - Emily uśmiechnęła się na myśl o charakterze przyjaciółki. - Mieszka na 5 Deer Street. Taka stara, drewniana chatka... Będę zaskoczona, jeśli uda się ją przekonać do rozmowy - dlatego daję ci adres.
-Bardzo pani dziękuję.
Sophie odetchnęła z ulgą ignorując to, co Emily powiedziała o przyjaciółce. Pożegnała się z nią i odwróciła się w stronę swojego stolika. Zobaczyła, że wszyscy poszli już na górę. Wróciła do pokoju z dobrymi wieściami dla drużyny.
~~~
Nazajutrz rano wyruszyli taksówką do Mary. Deer Street znajdowało się na obrzeżach miasta. Ulica była piaszczysta, z wieloma dołami. Na końcu drogi widniał las.Sophie zauważając to zmarszczyła brwi. Przecież to były początki wielkiej puszczy, gdzie zaginęły te wszystkie osoby!
Zatrzymali się na 5 Deer Street. Stała tu samotnie, tak jak mówiła Emily, drewniana chatka. Przypominała te chatki, które znajdują się w górach. Drużyna wysiadła z samochodu, a Juliette wręcz z niego wyskoczyła. Casterwill'ka przyjrzała się lasu. Sosny były wysokie, drzewa rosły gęsto. Las był niebezpieczny - czuć było jakby sam do niej przemawiał.
-To tutaj. - Sophie wskazała palcem na puszczę. - Porozmawiajmy szybko z tą kobietą, potem będziemy musieli się tam skierować.
Nikt nie chciał tracić czasu i wszyscy posłuchali Sophie. Rudowłosa podeszła do drzwi, które były pod daszkiem. Zapukała w nie.
W tym samym czasie Juliette stała przy drodze. Spojrzała w tył, na odjeżdżającą taksówkę. Nagle poczuła powiew wiatru na karku. Odwróciła się w stronę lasu i wzięła głęboki wdech.
-Co jest? - Spytała Sophie sama siebie. - Nikt nie otwiera.
Ray zerknęła ukradkiem na Casterwill'kę. Potem jeszcze raz na las. Rozłożyła ręce uśmiechając się. Wiatr wiał prosto na nią. Mocno i żwawo leciał przed siebie ze strony puszczy. Dawno się tak nie czuła, to było coś nowego.
-To prastara magia. - Powiedziała Juliette. Może do Sophie, może do wszystkich.
-Jaka prastara magia? - Zapytał się Cherit wysuwając głowę z torby Lamberta.
-Wiatr mi powiedział. Chce, żebyśmy tam weszli, ponieważ tam jest to, czego szukamy. Niezły z niego przyjaciel. Łaskocze mnie
Dziewczyna opuściła ręce i zorientowała się, że przyjaciele, pomijając Teka, nie za bardzo wiedzą, o co jej chodzi. Zrobiła wykop z półobrotu, a wiatr rozwiał się na boki. Wszystko ucichło.
-Mówisz o swoim żywiole. To wiemy. - Zaczął Lok. - Ale rozmawiać z nim też potrafisz?
-Tak, Henrietta daje tę moc z pewnych kryształów. Pięć pierwszych było najpotężniejszych. Henrietta wzięła pierwszy, a my pozostałe cztery. Są tak potężne, że możemy stawać się jednością. Wiatr mnie lubi. To przyjaciel. Uwierzcie mi, nie okłamałby mnie.
Lok, Sophie, Den i Cherit nie wiedzieli co odpowiedzieć. To rodzeństwo coraz bardziej ich zadziwiało. Usłyszeli skrzypienie drzwi, które otworzyła czarnowłosa staruszka. Sophie przywitała się.
-Dzień dobry. Jestem Sophie Casterwill i chciałabym z panią porozmawiać.
~~~
Broń, zbroje, różne szaty - to tylko niektóre z rzeczy, które znajdowały się w podziemiach. Była to duża sala treningowa. Poddani Henrietty ćwiczyli tam teraz walkę. Jeden z wojowników biegł właśnie na rozwścieczonego Arlekina. Drugi, trzymający w ręce shurikeny, atakował trójkę Strix.
Z góry przyglądał się im Kiel zadowolony z wyników poddanych. Był trzecią najważniejszą osobą w tym stowarzyszeniu. Zaraz po Henriecie i Willu. O wilku mowa...
Do sali wszedł Will. I nie był sam. Za nim szła czerwonowłosa kobieta - jak zawsze wyniosła i dumna. Wszyscy przerwali walkę. Nawet Tytani uchylili się w kąt. Kiel zszedł z podestu.
-Witaj, pani. - Ukłonił się przed czerwonowłosą.
-Witaj, Kiel. Ile to już czasu minęło, odkąd Juliette i Tek uciekli?
-Podejrzewam, że dwa miesiące.
-Mhm. - Henrietta spojrzała na Willa, który przyszedł z nią. Miał pusty wzrok patrzący w dal.
-Co cię tu sprowadza, pani? - Spytał się Kiel.
-Jak myślisz, Kielu... - Henrietta zaczęła się powoli przechadzać wzdłuż sali. - Czy lepiej uwolnić z kogoś całą moc narażając go na duże wpadki, czy lepiej niewolić tę moc i pozwalać, żeby się ukrywał?
Kiel nie wiedział, co odpowiedzieć. Wiedział, że to pułapka i jeśli jego odpowiedź nie będzie zgodna z twierdzeniem Henrietty, zostanie ukarany. Stał trochę zamyślony.
-Podpowiedź: to dotyczy Juliette... No i też Teka.
Kiel już nie miał wątpliwości.
-Uwolnić moc i narazić osobę na wpadki.
-Bingo! - Henrietta klasnęła uśmiechnięta w dłonie. - I tak właśnie zrobię. Dzisiaj wieczorem, jak wrócę na Pinus.
Henrietta zaczęła się kierować do wyjścia do dużych drzwi. Will szedł powoli za nią.
-A, właśnie. - Zatrzymała się przy drzwiach. - Wysłałeś naszych ludzi do Quebecu?
-Oczywiście, pani.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Z góry przyglądał się im Kiel zadowolony z wyników poddanych. Był trzecią najważniejszą osobą w tym stowarzyszeniu. Zaraz po Henriecie i Willu. O wilku mowa...
Do sali wszedł Will. I nie był sam. Za nim szła czerwonowłosa kobieta - jak zawsze wyniosła i dumna. Wszyscy przerwali walkę. Nawet Tytani uchylili się w kąt. Kiel zszedł z podestu.
-Witaj, pani. - Ukłonił się przed czerwonowłosą.
-Witaj, Kiel. Ile to już czasu minęło, odkąd Juliette i Tek uciekli?
-Podejrzewam, że dwa miesiące.
-Mhm. - Henrietta spojrzała na Willa, który przyszedł z nią. Miał pusty wzrok patrzący w dal.
-Co cię tu sprowadza, pani? - Spytał się Kiel.
-Jak myślisz, Kielu... - Henrietta zaczęła się powoli przechadzać wzdłuż sali. - Czy lepiej uwolnić z kogoś całą moc narażając go na duże wpadki, czy lepiej niewolić tę moc i pozwalać, żeby się ukrywał?
Kiel nie wiedział, co odpowiedzieć. Wiedział, że to pułapka i jeśli jego odpowiedź nie będzie zgodna z twierdzeniem Henrietty, zostanie ukarany. Stał trochę zamyślony.
-Podpowiedź: to dotyczy Juliette... No i też Teka.
Kiel już nie miał wątpliwości.
-Uwolnić moc i narazić osobę na wpadki.
-Bingo! - Henrietta klasnęła uśmiechnięta w dłonie. - I tak właśnie zrobię. Dzisiaj wieczorem, jak wrócę na Pinus.
Henrietta zaczęła się kierować do wyjścia do dużych drzwi. Will szedł powoli za nią.
-A, właśnie. - Zatrzymała się przy drzwiach. - Wysłałeś naszych ludzi do Quebecu?
-Oczywiście, pani.
W końcu Henrieta! :D Następny rozdział będzie trochę później, bo tam opiszę całą akcje z misji. Znowu powtórka z poprzedniego bloga :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)