środa, 28 grudnia 2016

Rozdział 7. - Pierwsza misja

-Dobrze zrobiłaś farbując włosy. - Odparł Den otrząśnięty po lekkim szoku. Dwójka siedziała na kanapie, czekając, aż reszta się obudzi. - Tylko co z Tekiem? Jego też trzeba jakoś  zmienić.
-Już nad tym trochę myślałam. Włosów raczej nie da sobie przefarbować... - Juliette pogładziła się po brodzie. - Pomyślimy nad tym później, teraz i tak nie wychodzimy z domu.
   Den i Juliette posiedzieli niezręcznie w ciszy. Żadnemu z nich nie chciało się spać. Słońce powoli wschodziło nad horyzontem, widzieli to przez duże okno. 
-W ogóle kiedy ostatnio byliście na jakiejś misji? - Zaczęła nagle Ray przekrzywiając głowę.  
-Nie wiem. Dwa miesiące temu? Dopóki nie pojawiliście się wy, nie mieliśmy nic do roboty. - Zaśmiał się brunet. 
   Juliette przytaknęła. Zastanawiała się, kiedy pojedzie na pierwszą misję. Misje jakoś specjalnie nie pomagały w pokonaniu Henriety. Dołączając do Fundacji czekała tylko, aż będzie mogła działać. Jednak życie łowców wydawało się ciekawe i odrobina zabawy nie zaszkodziłaby Juliette.
-Ciekawe, kiedy zacznie się akcja. - Westchnęła Ray.
-Akcja? Na misjach?
-Hah, nie. Chodzi mi o Henrietę. - Juliette machnęła ręką.
-Nie boisz się?
-Już nie. Ona jest przepełniona złością. Dużo nam nie zrobi, poza tym mamy was. 
   W salonie pojawił się Lok. Spojrzał się zakłopotany na Juliette. Dziewczyna parsknęła cicho.
-Musiałam je przefarbować. - Odpowiedziała, jak by znała zamiary Lamberta. I nie myliła się.
   Potem szedł Tek. Spojrzał na siostrę unosząc delikatnie brwi. Po długim śnie chwiał się lekko, jakby był pijany.
-Spalę cię, jeśli będziesz próbowała mnie przefarbować.
-Mówiłam, że się z nim nie da. - Szepnęła Juliette do Dena ignorując brata.
   Sophie nie była zbytnio zaskoczoną zmianą dziewczyny. Od razu, gdy przeszła do salonu, już wiedziała, dlaczego Ray to zrobiła. Casterwill'ka zapytała tylko co z Tekiem, ale Juliette zostawiła odpowiedź dla Teka. Chłopiec raczej się tym nie przejmował i nie odpowiedział nic Sophie. Juliette miała takie samo podejście jak jej brat. 
    Po zjedzonym śniadaniu, wstawanie wcześnie dało Juliette złe znaki. Zrobiła się senna. Od dziecka była śpiochem. Nie mogła jednak iść już spać, toteż wypiła sobie kubek kawy. 
-O której chcecie jechać do biblioteki? - Zapytał się Lok, gdy Juliette usiadła koło niego z kubkiem. 
-Może być...
   Nie dokończyła, bo zadzwonił Guggenheim. Na telewizorze wyświetliła się zielona słuchawka. Lambert odebrał przyciskiem na pilocie.
-Guggenheim? - Lok chciał sprawdzić, czy rozmówca go słyszy.
-Witaj, Lok. Mam dla was misję. 
    Juliette założyła ręce za głowę. Idealnie, będzie mogła się wykazać. 
-Opowiadaj. - Powiedział Lok jak do starego przyjaciela.
-W Kanadzie, w lasach Quebeck'u zaczęły ginąć młode kobiety. Świadkowie mówili o wielkim stworzeniu poruszającym się na dwóch nogach. Niektórzy zeznawali lokalnym władzą, że to Yeti, jednak myślę, że wiemy o takich sprawach więcej niż policja, a samo Yeti nie żyje w tamtych regionach. Kobiety giną już od 4 miesięcy, ludzie boją się zapuszczać w tamte lasy. Hotele i ośrodki wypoczynkowe straciły też turystów przez tą sprawę. Dlatego proszę was żebyście zajęli się tą sprawą jak najszybciej. To może być Tytan.
-Możemy wyruszyć już dzisiaj, wtedy dotrzemy tam późnym popołudniem. - Stwierdziła Sophie wyraźnie zainteresowana misją. 
-Załatwię wam samolot Funadcji Huntik na dziesiątą... A, Juliette, Tek. - Zwrócił się do rodzeństwa. - To będzie wasza pierwsza misja, lepiej żebyście się nie wychylali na wszelki wypadek.
-Też o tym pomyślałam. - Odpowiedziała Ray, jakby to było oczywiste. 
-Nie ma więcej informacji? - Zapytała Sophie.
-Porozmawiajcie z mieszkańcami Quebec'u, to tam dość popularny temat. Mogę wam tylko życzyć powodzenia. - Guggenheim rozłączył się.
-Powinnam poszukać czegoś na ten temat. - Powiedziała Sophie zbierając się z kanapy.
-Znajdź informacje z miejscowych mediów. - Dał jej radę Lok. 

-W mediach nie będą pisać o Tytanach. - Zauważył Den. - Powinniśmy sprawdzić to na miejscu.
-Tak czy siak - lepsze to niż nic. - Burknęła Casterwill'ka. - Idę się czegoś dowiedzieć.
   Zegar naścienny wskazywał godzinę dziewiątą. Juliette spojrzała na niego, kiedy Sophie przeszła na górę domu. Ray zerknęła na swojego brata, chłopiec ewidentnie to zobaczył.
-Tek. - Powiedziała powoli Juliette. - Jaki jest twój ulubiony kolor?
-Czerwony? 
-Idziemy po czerwoną czapkę dla ciebie. Soczewek czerwonych nie dostaniesz, bo będziesz  wyglądał jak ćpun. Ciesz się, że ci nie farbuję włosów, fireman.
   
Dziewczyna pociągnęła brata za rękę, ale ten się nie sprzeciwiał. Nie był głupi, od razu połapał się co do zamiarów siostry. Poszli na górę. Ubrani już normalnie, bo wcześniej każdy siedział w piżamie, wrócili na dół.
-Niedługo przyjdziemy. Dajcie nam dziesięć minutek. - Powiedziała wesoło Juliette do Loka i Dena.
   Wyszli z domu kierując się do sklepu odzieżowego i optycznego. W centrum Wenecji było dużo sklepów.
-Wyobrażasz sobie? Jedziemy na misję! - Podskoczyła Juliette, kiedy przechodzili obok dużego klonu.
-Mój Doberman będzie mógł się wykazać. W ogóle, wyluzowałaś się. - Chłopiec szturchnął ją w ramię.
-Też to zauważyłam. W końcu - jesteśmy wolni. Z nimi - Wskazała na dom drużyny kciukiem. - jesteśmy bezpieczni. To dobrzy ludzie, czuję to. I nas lubią.
-Przynajmniej mnie. 

   Siostra spojrzała na niego z sztucznym wkurzeniem.
-Sophie cię nie lubi, bo władasz ogniem. Nie zauważyłeś?
-To głupie, że nie lubi mnie tylko dlatego...
-Czuje odrazę, to normalne. Przekonaj ją do siebie.
-Ty już przyciągnęłaś Dena. Henrieta dała ci jeszcze moc magnesu, czy co? - Tek zaśmiał się.
-Ej! - Krzyknęła wkurzona.
   Zanim się zorientowali, dotarli do sklepu. Był on nieduży. Juliette zajrzała do niego przez duże okno.
-Są czapki?
-Ta. Chodźmy.
   Gdy weszli do sklepu, Juliette wzięła pierwszą lepszą czapkę z brzegu. Tekowi się spodobała, nie musieli długo wybierać. W
yglądał dobrze w czerwonym. Pasował do niego. Rodzeństwo poszło szybko do optyka, który był niedaleko. Chcieli wyrobić się na samolot. Tek kupił tam zielone soczewki. 

~~~
-Już jesteśmy! - Krzyknęła Juliette. Zobaczyła Loka, który wychyla się z kuchni.
-Pośpieszcie się. - Powiedział, gdy rodzeństwo szło na górę. - A, właśnie! Juliette, bierzesz katany?
-Nie mogę, jeżeli spotkamy ludzi Henriety, to mnie poznają.
-Jasne, nie pomyślałem... Więc nie wychylajcie się zbytnio.
-Hah, Lok. - Zaśmiał się Tek. - Poradzimy sobie, spokojnie. 
   
    Juliette i Tek weszli na chwilę do toalety, żeby założyć Tekowi soczewki.
-Trochę boli... - Powiedział chłopiec, przecierając oczy.
-Nie trzyj, musisz wytrzymać. Wszystko dobrze widzisz?
-Tak.
   Wychodząc z toalety spotkali Sophie, która pośpiesznie gdzieś szła.
-Ej, mamy brać coś? Jakieś ciuchy? Ile tam zostaniemy?
   Casterwill'ka zatrzymała się na chwilę. Próbowała nie patrzeć na Teka.
-Możecie wziąć, pewnie będziemy tam kilka dni, akurat o tej sprawie mało wiadomo Fundacji.
   Juliette i Tek zaczęli szybko pakować rzeczy do jednej walizki. Wszyscy się śpieszyli. Minęła chwila, a byli już w taksówce i wyruszali na lotnisko...



~~~

   Kiedy drużyna wysiadła z samochodu, poczuła świeży powiew wiatru. Na lotnisku w Marco Polo było przyjemnie chłodno. Podczas podróży rodzeństwo dowiedziało się, że będzie lecieć prywatnym samolotem Fundacji. Tek poczuł się wyjątkowy. Chociaż już wcześniej latał samolotami do Anglii, latanie prywatnym było bardziej ekscytujące. Przynajmniej dla 11 letniego chłopca.
   Juliette te była podekscytowana. Rozglądała się na wszystkie strony, patrząc na ludzi, ich bagaże i wiele innych rzeczy.
   Łowcy szybko skierowali się w jednym kierunku - samolot już na nich czekał. Mimo, że Lok i Sophie potrafili sterować takimi samolotami (bo ten był stosunkowo niewielki), to pilotował im jeden z członków Fundacji - Marcel.
   Drużyna usiadła na miejscach. Lok i Sophie usiedli razem. Den chciał dosiąść się do nich, jednak Lambert powstrzymał go.
-Chciałbym porozmawiać z Sophie, nie bądź zły, usiądź z Juliette i Tekiem.
   Ale Phils nie był zły. Rozumiał przyjaciela i usiadł z rodzeństwem, ponieważ były trzy fotele w jednym rzędzie. Samolot wystartował.
-Sophie... - Zaczął powoli Lok. - Ostatnio jesteś jakaś przybita, co się dzieje?
-Chodzi o Teka. - Powiedziała cicho. - Przypomina mi Kiela, przeraża mnie. Wiem, że to głupie, powinnam się opanować. To mi nie przystoi - nikomu nie przystoi takie zachowanie.
-Rozumiem cię. Na pewno się wkrótce przyzwyczaisz. Tek nie jest jak Kiel.
-Och, wiem! - Casterwill'ka wydęła usta. - Denerwuje mnie już bardziej moje zachowanie, a za nic nie potrafię się opanować.
   Lok zaśmiał się. Sophie zawsze taka była. Rudowłosa szturchnęła go w ramię, nie lubiła tego głupkowatego śmiechu.
   W tym samym czasie Den pokazywał rodzeństwu swoje Tytany.
-To jest Przeklęty Łucznik. Kiedy walczymy przeciw zwinnym i szybkim Tytanom, wybieram go.
-To dość oczywiste. - Powiedział Tek chcąc w jakiś sposób zabłysnąć inteligencją.
-Mam nadzieję, że jeśli znajdziemy w Quebec'u jakiegoś Tytana, to nie będzie on szybkim typem. Mój Amiś nie należy to takich. - Juliette pogłaskała amulet Ammita, który trzymała teraz w ręce.
-Amiś? - Spytał się Den.
-Ammit Pożeracz. - Dziewczyna uśmiechnęła się głupio, uświadamiając sobie, że nikt nie zdrobnia nazw Tytanów.
    Nagle Łowcy usłyszeli komunikat od Marcela.
-Powoli zbliżamy się do Quebecu.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam za czcionkę tego rozdziału, ale musi taka zostać. Oczywiście inne rozdziały będą w tej czcionce, co zwykle. Kopiuję część opowiadania z poprzedniego bloga, bo chcę pisać to co wcześniej. Trochę też tu nudzę, wybaczcie, hehe.

1 komentarz:

  1. directionerka11228 grudnia 2016 17:07

    Nie nudzisz wcale, fajnie że rodzeństwo jedzie na pierwszą misję, w końcu zacznie się akcja. Fajny pomysł z przebraniem dla Teka, trochę mi smutno że Sophie jest nie miła dla młodego ale co zrobić ma jeszcze uraz po Kielu. Pozdrawiam, życzę szczęśliwego nowego roku i weny.

    OdpowiedzUsuń