Juliette nawet nie przywitała się z ciotką. Usiadła na starej kanapie. Salon i kuchnia były połączone ze sobą, więc nastolatka widziała, co przygotowuje Eliza.
Tek usiadł koło siostry. Zaraz potem z góry zszedł wolno Stanisław - mąż Elizy. Staruszka podała rodzeństwu kanapki, po czym usiadła z mężem przy stole. Po zjedzeniu kolacji, Juliette odezwała się.
-Już niedługo stąd wyjedziemy.
-Super. - Odpowiedziała Eliza, lecz miała dość rozbawiony głos. - U kogo teraz będziecie wynajmować mieszkanko?
-To nie jest pewne. Tak czy siak - spotkaliśmy ich. Jesteśmy umówieni na jutro.
-Ludzie z Fundacji Huntik, tak?
-Mhm.
Juliette wstała na chwilę, aby odnieść talerz do zlewu i wróciła na kanapę.
-Była ich trójka. Dwóch chłopaków i dziewczyna. W moim wieku, więc fajnie się składa, nie?
-Dzieciaczki? Skoro byli sami, to znaczy, że raczej są zdyscyplinowani... Chociaż na moim miejscu dałabym im kogoś, żeby się nimi opiekował.
-Jak mnie przyjmą, to będą takiego kogoś mieli. - Zaśmiała się Juliette.
-Ty też jesteś dzieciaczkiem. A to, czy cię przyjmą zależy od rady Fundacji i Metza. Cóż, jesteś dość interesującą osobą... Ale trudno ci zaufać.
Juliette przekrzywiła głowę w lewo i wydała ciche "Hmm?"
-Chodzi mi o twój wygląd i... Sposób wypowiadania się.
-Co? Wypraszam sobie. - Powiedziała głośno rozkładając ręce. - Mój sposób wypowiadania się jest bardzo ładny.
-Taa... - Eliza też wstała, żeby odnieść talerz. - Nie chodzi mi o to, że jest brzydki, bo nie jest. Po prostu podczas rozmowy robisz tyle gestów, takich jak teraz. I prawie zawsze mówisz takim żartobliwym tonem.
-A to źle być szczęśliwym?
-Juliette! Co by pomyślał twój rozmówca, gdybyś poszła na policję i z szerokim uśmiechem powiedziała "Dobry, ukradli mi portfel"?
Tek, do tej pory siedzący cicho, zaśmiał się.
-Nie śmiej się, fireman. - Warknęła Juliette. Tek pokazał jej język.
Następnego dnia rodzeństwo cały dzień przesiedziało w domu. Przeważnie cały czas tak było. Tylko wczoraj Tek zdecydował się iść po mleko na rano. Wybrał zły dzień, spotkał fanatyków i w końcu żadnego mleka nie było.
Juliette czytała książkę i słuchała muzyki w swoim pokoju na górze, a Tek oglądał telewizję w salonie. Eliza i Stanisław byli w stajni sprzątając na wieczór.
Za dwie godziny Juliette z Tekiem mieli udać się na plac. Dziewczyna właśnie skończyła czytać całą książkę. Zeszła na dół. Jej brat nadal oglądał jakieś bajki. Poszła więc do łazienki i odkręciła kran. Woda zatrzymała się w powietrzu, a Juliette ciągnęła ją ręką za sobą, jak na niewidzialnym sznurku. Po cichu wyszła z łazienki i skierowała dłoń w stronę Teka z złowieszczym uśmieszkiem. Woda z błyskawiczną szybkością poleciała na głowę Teka, a on krzyknął wkurzony.
-Juliette!
Dziewczyna zaśmiała się.
-Strasznie mi się nudzi, to tylko trochę wody.
Jej brat tylko westchnął. Juliette usiadła koło niego i zaczęła oglądać telewizję. Dwie godziny minęły szybko. Trzydzieści minut przed 19, Juliette poszła na górę po swoją czarną bluzę. Dzisiaj nie zamierzała brać katan. Nie chciała przestraszyć ludzi z Fundacji. Tek też miał na sobie bluzę z kapturem, tylko że czerwoną.
-Wziąłeś swoje krzemienie? - Spytała się Teka. Chłopiec pokiwał głową.
-Ty coś bierzesz?
-Nie. Będę posługiwać się powietrzem, a na placu jest fontanna.
Wyszli powoli z domu. Kiedy szli żwirową dróżką, widzieli Elizę i Stanisława wychodzących ze stajni. Plac, na który szli, był 4 kilometry drogi od ich obecnego domu...
Lok, Sophie i Den przygotowywali się do wyjścia. Każdy z nich cały dzień rozmyślał o nowo poznanej dwójce. Na wszelki wypadek wzięli swoje najsilniejsze tytany - Basilarda, Vigilante, Sabirielę i Czarodzielę. Jednak i tak nie mieli pewności, czy wygraliby walkę. Ostatnio ta dziewczyna pokonała samodzielnie 3 tytanów, a jej brat jednego - ogromnym płomieniem. Poza tym władali jakąś nieznaną drużynie mocą. Nastolatka miała też broń - dwie katany.
-No cóż, pora wychodzić. - Powiedział do wszystkich Lok.
-Nadal sądzę, że to może być pułapka. - Sophie skrzyżowała ręce.
-Jaka pułapka? Ta dziewczyna przecież załatwiła fanatyków. Chyba jesteśmy po tej samej stronie. - Odezwał się się Den.
-Jeśli na z nimi na pieńku, to nie znaczy, że musi być po naszej stronie - po stronie Fundacji Huntik.
-Sprawdzimy na miejscu. - Przerwał sprzeczkę Lok i otworzył torbę, do której zaraz potem wleciał Cherit. - Chodźcie.
Drużyna Loka Lamberta była już na miejscu, jednak nigdzie nie widzieli dwójki nieznajomych. Postanowili usiąść na ławeczce koło fontanny. Czekali jakieś pięć minut, aż rodzeństwo przyszło.
-No, no! - Krzyknęła na powitanie Juliette rozkładając szeroko ręce. Sophie aż troszkę podskoczyła. - Przyszliście. - Klasnęła w dłonie. - Dziękuję za zaufanie.
Lok wstał z ławeczki, kiedy Juliette i Tek się zbliżyli. Wyglądał na spokojnego, lecz mimo wszystko chciał pokazać, że jest liderem i opiekunem pozostałych.
-Jestem Lok Lambert - przywódca tej drużyny. To Sophie Casterwill i Den Phils. - Wskazał po kolei palcem na przyjaciół. Nikt z nich nie wiedział, o czym ma być ta rozmowa.
-Juliette Ray. A to jest mój brat, Tek Ray.
-Cześć. - Powiedział wyluzowany chłopiec. W sumie jego siostra była tak samo beztroska.
Juliette przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Tek szturchnął ją ramię.
-Musicie nam pomóc. - Wypuściła to z siebie. - Jesteśmy ścigani przez tych durnych fanatyków i ich dowódcę.
-A to dlaczego? - Odezwała się Sophie.
-Bo od nich uciekliśmy. - Zrobiła tutaj przerwę. - Kiedy usłyszeliśmy o Fundacji Huntik, postanowiliśmy od nich odejść. Przypomniałam sobie o mojej cioci, mieszkającej na obrzeżach Wenecji. Kiedyś, przez krótki okres czasu, była w Fundacji. Mówiła nam o jakimś starym znajomym - Metzie i o tym, że Fundacja Huntik raczej nam pomoże.
-To trudne... - Powiedział Lambert. - Dlaczego byliście w Spirali Krwi?
-Spirali Krwi? Nie, to już tak się nie nazywa. Słyszałam, że ona upadła. To dużo do tłumaczenia, a tu nie jesteśmy bezpieczni... - Rozejrzała się dookoła. - Możemy iść do waszego domu?
-Wiesz, Juliette. Bez urazy, ale...
-Naprawdę. - Powiedziała głośniej. - Może tu być więcej fanatyków, nie sądzę, żeby ona wysłała tylko czwórkę.
-Ona czyli?
-Hen...
Juliette zakryła Tekowi usta.
-Jak tak bardzo chcecie się dowiedzieć, to powiem wam w domu.
Den wydał z siebie ciche "Ha".
-Dobra... - Powiedział Lok. - Tylko bez żadnych sztuczek, mamy bardzo silne tytany.
Sophie oraz Den wstali z ławki. Wszyscy ruszyli w stronę dawnego domu Dantego. Juliette szła koło Dena, a obok niej szedł Tek.
-Silne tytany, tak? - Uśmiechnęła się pewnie. - To dla mnie pestka. Nie pamiętacie wczoraj?
Sophie przełknęła ślinę.
-Co się stało z tymi fanatykami? - Spytała Casterwill'ka
-Ano tak... Nie żyją.
Wszyscy przystanęli. Lok spojrzał na Juliette groźnie.
-Jak to nie żyją?
Juliette westchnęła podenerwowana. Tek spuścił głowę.
-Wy naprawdę nie wiecie, co by się stało, kiedy by jej o nas powiedzieli. No ludzie! Po to idziemy do was, żeby wam wszystko wytłumaczyć. Mówiłam; potrzebujemy waszej pomocy. Nie bądźcie tacy przestraszeni...
-Po prostu już chodźmy. - Powiedział Den blokując dalszą część niemiłej rozmowy.
Lok Lambert otworzył drzwi i wraz z Sophie i Denem weszli to domu. Juliette i Tek weszli zaraz po nich. Lok zamknął za nimi drzwi.
-Usiądźcie na kanapie. - Powiedział do nich. - Chcecie może coś picia?
-Wodę. - Poprosiła Juliette.
-Może zdejmiesz w końcu ten kaptur? - Spytał się dziewczyny Phils. Ona przez chwilę nie wiedziała, o co mu chodzi.
-Och, zupełnie o tym zapomniałam. - Zaśmiała się i spojrzała na Teka, którego bluza już wisiała na wieszaku.
Juliette zdjęła bluzę. Lok o mało co nie upuścił szklanki. Den był zapatrzony w Juliette. Włosy dziewczyny były po jednej stronie różowe, a same oczy miała obydwa w tym samym, jasnoróżowym kolorze.
-To nie są żadne soczewki? - Zapytała się podekscytowana Sophie. - A te włosy? Nie mów, że to twój naturalny kolor.
-Taka już się urodziłam. I nie wiem, czemu tak wyglądam.
Wszyscy jeszcze przez chwilę siedzieli cicho. Lok dopiero teraz wyjął Cherita z torby. Tytan wcześniej udawał, że spał. Cherit wyleciał z torby. Juliette podążała za nim wzrokiem.
-Uch... Strasznie mnie boli głowa. Czuję się jakoś... Dziwnie. - Powiedział stworek.
-To pewnie przeze mnie. - Powiedziała ponuro Juliette. - Mam w sobie coś, co osłabia mniejsze Tytany. Powoduję, że są przy mnie zmęczone lub przestraszone.
Cherit usiadł na komodzie w rogu.
-Jak to? - Spytał trochę zdziwiony, trochę przestraszony.
-Nie wiem, jak to działa. Kiedyś, na przykład, walczyłam z Gareonem i przy mnie jego zdolność znikania bardzo osłabła.
Sophie spojrzała na dziewczynę.
-Walczyłaś? To znaczy, że nie jesteś łowcą?
-Nie, nie jestem... To długa historia.
Wszyscy siedzieli już na kanapie.
-Więc, Juliette, opowiadaj. - Powiedział Lok. - Przecież o to ci chodziło.
-Myślę, że powinniśmy się najpierw skontaktować z Metzem. Ta historia jest powiązana z Fundacją Huntik. Chciałabym, żeby ktoś ważny ją usłyszał.
-Juliette, po prostu nam to opowiedz. Z Fundacją Huntik jest powiązanych wiele historii. Na pewno potem przekażę twoją do rady. - Lok dodał otuchy dziewczynie, a ta westchnęła cicho.
-Co jeśli wam powiem, że Obłudnik nie był waszym jedynym problemem?
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To tyle w tym rozdziale! W sumie chyba nic tu nie mam do powiedzenia :p Mogę powiedzieć, że oglądałam ostatnio "Złap mnie, jeśli potrafisz". Film jest naprawdę świetny, gorąco polecam ^^