niedziela, 30 października 2016

Rozdział 2. - Spotkanie

   Juliette weszła pośpiesznie do domu, a zaraz po niej wszedł Tek. Był wieczór, godzina 20. Dziewczyna zdjęła z pleców katany i odłożyła je w kąt. Ciotka rodzeństwa - Eliza - przygotowywała właśnie kolację. Właściwie była ona siostrą babci Juliette i Teka od strony ich matki. Wcześniej mieszkała w Polsce, ale kiedy pierwszy raz wyjechała ze swoim mężem do Włoch, postanowiła założyć tam winnicę.
   Juliette nawet nie przywitała się z ciotką. Usiadła na starej kanapie. Salon i kuchnia były połączone ze sobą, więc nastolatka widziała, co przygotowuje Eliza.
Tek usiadł koło siostry. Zaraz potem z góry zszedł wolno Stanisław - mąż Elizy. Staruszka podała rodzeństwu kanapki, po czym usiadła z mężem przy stole. Po zjedzeniu kolacji, Juliette odezwała się.
-Już niedługo stąd wyjedziemy.
-Super. - Odpowiedziała Eliza, lecz miała dość rozbawiony głos. - U kogo teraz będziecie wynajmować mieszkanko?
-To nie jest pewne. Tak czy siak - spotkaliśmy ich. Jesteśmy umówieni na jutro.
-Ludzie z Fundacji Huntik, tak?
-Mhm.
Juliette wstała na chwilę, aby odnieść talerz do zlewu i wróciła na kanapę.
-Była ich trójka. Dwóch chłopaków i dziewczyna. W moim wieku, więc fajnie się składa, nie?
-Dzieciaczki? Skoro byli sami, to znaczy, że raczej są zdyscyplinowani... Chociaż na moim miejscu dałabym im kogoś, żeby się nimi opiekował.
-Jak mnie przyjmą, to będą takiego kogoś mieli. - Zaśmiała się Juliette.
-Ty też jesteś dzieciaczkiem. A to, czy cię przyjmą zależy od rady Fundacji i Metza. Cóż, jesteś dość interesującą osobą... Ale trudno ci zaufać.
Juliette przekrzywiła głowę w lewo i wydała ciche "Hmm?"
-Chodzi mi o twój wygląd i... Sposób wypowiadania się.
-Co? Wypraszam sobie. - Powiedziała głośno rozkładając ręce. - Mój sposób wypowiadania się jest bardzo ładny.
-Taa... - Eliza też wstała, żeby odnieść talerz. - Nie chodzi mi o to, że jest brzydki, bo nie jest. Po prostu podczas rozmowy robisz tyle gestów, takich jak teraz. I prawie zawsze mówisz takim żartobliwym tonem.
-A to źle być szczęśliwym?
-Juliette! Co by pomyślał twój rozmówca, gdybyś poszła na policję i z szerokim uśmiechem powiedziała "Dobry, ukradli mi portfel"?
Tek, do tej pory siedzący cicho, zaśmiał się.
-Nie śmiej się, fireman. - Warknęła Juliette. Tek pokazał jej język.

   Następnego dnia rodzeństwo cały dzień przesiedziało w domu. Przeważnie cały czas tak było. Tylko wczoraj Tek zdecydował się iść po mleko na rano. Wybrał zły dzień, spotkał fanatyków i w końcu żadnego mleka nie było.
Juliette czytała książkę i słuchała muzyki w swoim pokoju na górze, a Tek oglądał telewizję w salonie. Eliza i Stanisław byli w stajni sprzątając na wieczór.
   Za dwie godziny Juliette z Tekiem mieli udać się na plac. Dziewczyna właśnie skończyła czytać całą książkę. Zeszła na dół. Jej brat nadal oglądał jakieś bajki. Poszła więc do łazienki i odkręciła kran. Woda zatrzymała się w powietrzu, a Juliette ciągnęła ją ręką za sobą, jak na niewidzialnym sznurku. Po cichu wyszła z łazienki i skierowała dłoń w stronę Teka z złowieszczym uśmieszkiem. Woda z błyskawiczną szybkością poleciała na głowę Teka, a on krzyknął wkurzony.
-Juliette!
Dziewczyna zaśmiała się.
-Strasznie mi się nudzi, to tylko trochę wody.
Jej brat tylko westchnął. Juliette usiadła koło niego i zaczęła oglądać telewizję. Dwie godziny minęły szybko. Trzydzieści minut przed 19, Juliette poszła na górę po swoją czarną bluzę. Dzisiaj nie zamierzała brać katan. Nie chciała przestraszyć ludzi z Fundacji. Tek też miał na sobie bluzę z kapturem, tylko że czerwoną.
-Wziąłeś swoje krzemienie? - Spytała się Teka. Chłopiec pokiwał głową.
-Ty coś bierzesz?
-Nie. Będę posługiwać się powietrzem, a na placu jest fontanna.
   Wyszli powoli z domu. Kiedy szli żwirową dróżką, widzieli Elizę i Stanisława wychodzących ze stajni. Plac, na który szli, był 4 kilometry drogi od ich obecnego domu...

   Lok, Sophie i Den przygotowywali się do wyjścia. Każdy z nich cały dzień rozmyślał o nowo poznanej dwójce. Na wszelki wypadek wzięli swoje najsilniejsze tytany - Basilarda, Vigilante, Sabirielę i Czarodzielę. Jednak i tak nie mieli pewności, czy wygraliby walkę. Ostatnio ta dziewczyna pokonała samodzielnie 3 tytanów, a jej brat jednego - ogromnym płomieniem. Poza tym władali jakąś nieznaną drużynie mocą. Nastolatka miała też broń - dwie katany.
-No cóż, pora wychodzić. - Powiedział do wszystkich Lok.
-Nadal sądzę, że to może być pułapka. - Sophie skrzyżowała ręce.
-Jaka pułapka? Ta dziewczyna przecież załatwiła fanatyków. Chyba jesteśmy po tej samej stronie. - Odezwał się się Den.
-Jeśli na z nimi na pieńku, to nie znaczy, że musi być po naszej stronie - po stronie Fundacji Huntik.
-Sprawdzimy na miejscu. - Przerwał sprzeczkę Lok i otworzył torbę, do której zaraz potem wleciał Cherit. - Chodźcie.
   Drużyna Loka Lamberta była już na miejscu, jednak nigdzie nie widzieli dwójki nieznajomych. Postanowili usiąść na ławeczce koło fontanny. Czekali jakieś pięć minut, aż rodzeństwo przyszło.
-No, no! - Krzyknęła na powitanie Juliette rozkładając szeroko ręce. Sophie aż troszkę podskoczyła. - Przyszliście. - Klasnęła w dłonie. - Dziękuję za zaufanie.
Lok wstał z ławeczki, kiedy Juliette i Tek się zbliżyli. Wyglądał na spokojnego, lecz mimo wszystko chciał pokazać, że jest liderem i opiekunem pozostałych.
-Jestem Lok Lambert - przywódca tej drużyny. To Sophie Casterwill i Den Phils. - Wskazał po kolei palcem na przyjaciół. Nikt z nich nie wiedział, o czym ma być ta rozmowa.
-Juliette Ray. A to jest mój brat, Tek Ray.
-Cześć. - Powiedział wyluzowany chłopiec. W sumie jego siostra była tak samo beztroska.
Juliette przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Tek szturchnął ją ramię.
-Musicie nam pomóc. - Wypuściła to z siebie. - Jesteśmy ścigani przez tych durnych fanatyków i ich dowódcę.
-A to dlaczego? - Odezwała się Sophie.
-Bo od nich uciekliśmy. - Zrobiła tutaj przerwę. - Kiedy usłyszeliśmy o Fundacji Huntik, postanowiliśmy od nich odejść. Przypomniałam sobie o mojej cioci, mieszkającej na obrzeżach Wenecji. Kiedyś, przez krótki okres czasu, była w Fundacji. Mówiła nam o jakimś starym znajomym - Metzie i o tym, że Fundacja Huntik raczej nam pomoże.
-To trudne... - Powiedział Lambert. - Dlaczego byliście w Spirali Krwi?
-Spirali Krwi? Nie, to już tak się nie nazywa. Słyszałam, że ona upadła. To dużo do tłumaczenia, a tu nie jesteśmy bezpieczni... - Rozejrzała się dookoła. - Możemy iść do waszego domu?
-Wiesz, Juliette. Bez urazy, ale...
-Naprawdę. - Powiedziała głośniej. - Może tu być więcej fanatyków, nie sądzę, żeby ona wysłała tylko czwórkę.
-Ona czyli?
-Hen...
Juliette zakryła Tekowi usta.
-Jak tak bardzo chcecie się dowiedzieć, to powiem wam w domu.
Den wydał z siebie ciche "Ha".
-Dobra... - Powiedział Lok. - Tylko bez żadnych sztuczek, mamy bardzo silne tytany.
Sophie oraz Den wstali z ławki. Wszyscy ruszyli w stronę dawnego domu Dantego. Juliette szła koło Dena, a obok niej szedł Tek.
-Silne tytany, tak? - Uśmiechnęła się pewnie. - To dla mnie pestka. Nie pamiętacie wczoraj?
Sophie przełknęła ślinę.
-Co się stało z tymi fanatykami? - Spytała Casterwill'ka
-Ano tak... Nie żyją.
Wszyscy przystanęli. Lok spojrzał na Juliette groźnie.
-Jak to nie żyją?
Juliette westchnęła podenerwowana. Tek spuścił głowę.
-Wy naprawdę nie wiecie, co by się stało, kiedy by jej o nas powiedzieli. No ludzie! Po to idziemy do was, żeby wam wszystko wytłumaczyć. Mówiłam; potrzebujemy waszej pomocy. Nie bądźcie tacy przestraszeni...
-Po prostu już chodźmy. - Powiedział Den blokując dalszą część niemiłej rozmowy.

   Lok Lambert otworzył drzwi i wraz z Sophie i Denem weszli to domu. Juliette i Tek weszli zaraz po nich. Lok zamknął za nimi drzwi.
-Usiądźcie na kanapie. - Powiedział do nich. - Chcecie może coś picia?
-Wodę. - Poprosiła Juliette.
-Może zdejmiesz w końcu ten kaptur? - Spytał się dziewczyny Phils. Ona przez chwilę nie wiedziała, o co mu chodzi.
-Och, zupełnie o tym zapomniałam. - Zaśmiała się i spojrzała na Teka, którego bluza już wisiała na wieszaku.
Juliette zdjęła bluzę. Lok o mało co nie upuścił szklanki. Den był zapatrzony w Juliette. Włosy dziewczyny były po jednej stronie różowe, a same oczy miała obydwa w tym samym, jasnoróżowym kolorze.


-To nie są żadne soczewki? - Zapytała się podekscytowana Sophie. - A te włosy? Nie mów, że to twój naturalny kolor.
-Taka już się urodziłam. I nie wiem, czemu tak wyglądam. 
Wszyscy jeszcze przez chwilę siedzieli cicho. Lok dopiero teraz wyjął Cherita z torby. Tytan wcześniej udawał, że spał. Cherit wyleciał z torby. Juliette podążała za nim wzrokiem.
-Uch... Strasznie mnie boli głowa. Czuję się jakoś... Dziwnie. - Powiedział stworek. 
-To pewnie przeze mnie. - Powiedziała ponuro Juliette. - Mam w sobie coś, co osłabia mniejsze Tytany. Powoduję, że są przy mnie zmęczone lub przestraszone. 
Cherit usiadł na komodzie w rogu. 
-Jak to? - Spytał trochę zdziwiony, trochę przestraszony.
-Nie wiem, jak to działa. Kiedyś, na przykład, walczyłam z Gareonem i przy mnie jego zdolność znikania bardzo osłabła.
Sophie spojrzała na dziewczynę.
-Walczyłaś? To znaczy, że nie jesteś łowcą?
-Nie, nie jestem... To długa historia.
Wszyscy siedzieli już na kanapie.
-Więc, Juliette, opowiadaj. - Powiedział Lok. - Przecież o to ci chodziło. 
-Myślę, że powinniśmy się najpierw skontaktować z Metzem. Ta historia jest powiązana z Fundacją Huntik. Chciałabym, żeby ktoś ważny ją usłyszał. 
-Juliette, po prostu nam to opowiedz. Z Fundacją Huntik jest powiązanych wiele historii. Na pewno potem przekażę twoją do rady. - Lok dodał otuchy dziewczynie, a ta westchnęła cicho.
-Co jeśli wam powiem, że Obłudnik nie był waszym jedynym problemem? 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To tyle w tym rozdziale! W sumie chyba nic tu nie mam do powiedzenia :p Mogę powiedzieć, że oglądałam ostatnio "Złap mnie, jeśli potrafisz". Film jest naprawdę świetny, gorąco polecam ^^



środa, 26 października 2016

Zmiana adresu

Zmieniłam adres bloga, bo jak wpisywałam "Huntik Opowiadania" w Google, to się nie wyświetlał XD

sobota, 22 października 2016

Rozdział 1. - We mgle

5 miesięcy po pokonaniu Obłudnika, Wenecja, Włochy

   Lato w tym roku było wyjątkowo upalne. Drużyna Loka, nie mając nic do roboty, odpoczywała aktualnie w dawnym domu Dantego. Lok grał w szachy z Denem, a Cherit chował się w cieniu pod parasolem. Sophie czytała jakąś gazetę na ogrodzie. Była ubrana w krótkie, białe dżinsowe spodenki i różowy top. Na stole stała szklanka z lemoniadą. Casterwillówna, podnosząc się z leżaka, sięgnęła po nią, aby się napić, lecz była pusta. Nikt z drużyny nie widział, że kilka minut temu lemoniada ze szklanki została pobrana przez dziewczynę w kapturze
   Sophie zmarszczyła brwi i spojrzała groźnie na chłopaków.
  - Który z was wypił mi lemoniadę? - Wymachiwała przed nimi pustą szklanką.
   Lok i Den tylko wzruszyli ramionami nawet nie odpowiadając. Przecież to nie była ich sprawka.
   Sophie wróciła podenerwowana do czytania gazety...

   Casterwillówna obudziła się, kiedy słońce już zachodziło. Zdjęła gazetę ze swojej twarzy i spojrzała w stronę domu. Reszta grupy siedziała w salonie, widocznie nikt nie chciał jej budzić.    Dziewczyna złożyła leżak i już miała iść do środka, gdy nagle ujrzała na ulicy dwie dziwnie ubrane osoby. Mieli długie, szaro-czerwone stroje z kapturami. To na pewno byli fanatycy! Przecież Spirala Krwi upadła, czyżby się jeszcze nie poddali?
   Gonili kogoś, bo Sophie usłyszała "Zaraz go złapiemy." Odłożyła leżak na ziemię i szybko pobiegła po Loka, Dena i Cherita do domu.
  - Fanatycy! Widziałam fanatyków! - Krzyknęła zaraz po otworzeniu drzwi, jednak nie wyglądała na przestraszoną.
   Wszyscy (oczywiście oprócz Cherita XD) założyli buty i wybiegli z domu. Cherit schował się w torbie Loka. Lambert miał w niej teraz, nie licząc Cherita, tylko jednego tytana - Żelaznego sługę. Sophie (jak zawsze) miała przy sobie Wszechpotężną Sabrielę. Den natomiast trzymał w kieszeni Vigilantego. To były tylko 3 tytany i Cherit, ale na 2 fanatyków na pewno wystarczy.
   Łowcy za pomocą hiper skoku wskoczyli na dachy kamienic, aby mieć lepszy widok. Den zauważył fanatyków biegnących za jakimś chłopcem. Wskazał na nich palcem, po czym drużyna pobiegła za nimi.
   Zrobiło się ciemno. Wszyscy zeskoczyli z dachów, kiedy nagle z dwóch fanatyków zrobiło się czterech. Na dużym placu otoczyli chłopca. Wokół placu znajdowały się tylko kawiarnie i restauracje, które były już zamknięte. Chłopiec był bezbronny, ale dlaczego tak bardzo chcieli go dorwać? Fanatycy powoli zbliżali się w jego kierunku. Łowcy nie myśleli długo, wkroczyli do akcji. Mimo że przeciwników było więcej, nie mogli zostawić chłopca samego. Poza tym Sophie ostatnio nauczyła się zaklęcia wymazującego pamięć.
  - Zostawcie go! - Krzyknął ostro Lok atakując fanatyków burzą błysków na powitanie.
  - Arlekin!
  - Grabieżca!
  - Czarny Faraon!
  - Kopesh!
   Drużyna Huntik od razu przyzwała swoich tytanów. Sabriela szybko została pokonana przez Grabieżcę i Kopesha. Vigilante pokonał Arlekina, lecz zaraz potem zaatakował go Czarny Faraon. W tym czasie Den, walczący z jednym z fanatyków, dostrzegł, że chłopiec właśnie uciekał. Drużyna nie mogła go zgubić, Sophie musiała wyczyścić mu pamięć.
  - Lok, pobiegnę za nim!
   Lambert pokiwał głową i za pomocą zaklęcia odrzucił od Dena fanatyka.

   Na dachu jednego z budynków siedziała nastoletnia dziewczyna. Przyglądała się, jak Phils goni chłopca.
  - Nie daj się złapać, młody. - Powiedziała cicho.
   Jednak Den doganiał chłopca. Użył szybkiego ognia. Nastolatka zmarszczyła brwi, nie mogła nic zrobić.

   Grabieżca i Żelazny Sługa pokonali siebie nawzajem, a Vigilante był już wyczerpany. Wystarczył cios jednego z tytanów przeciwników. Sophie spojrzała groźnie na fanatyków. Pozostało ich 3.
  - Czego jeszcze chcecie? Nie rozumiecie, że Fundacja Huntik już was pokonała?!

Fundacja Huntik...? 

   Den już prawie złapał chłopca, aż ten nagle zmienił kierunek biegnąć z powrotem w miejsce walki. Dziewczyna, która do tej pory wszystko obserwowała, zeskoczyła bezszelestnie z dachu, tak, jakby jej ciało było niesamowicie lekkie. Wyszła z wąskiej uliczki na plac, wszystkim się ujawniając. Miała na głowie kaptur, a na plecach - dwie katany założone w kształt litery X.
  - To chyba mnie szukacie, nieprawdaż? - Powiedziała donośnym głosem do fanatyków. Ci uśmiechnęli się krzywo do siebie.
  - Miotacz Psyhopen!
  - Sekhmet!
   Dwójka z nich wezwała jeszcze tytanów, jednak dziewczyna nie przestraszyła się. Sophie zacisnęła pięści.
  - Kim jesteś?! - Warknęła do niej.
   Nieznajoma powoli wyjęła jedną z katan - tą z lewej strony. Jej rękojeść była zrobiona z białej skóry, a samo ostrze świeciło się w ciepłym żółtym kolorze. Zaczęła iść powoli w stronę tytanów fanatyków. Nagle zaczęła biec. Fanatycy odsunęli się i posłali na nią swoich tytanów.
  - N-no co robicie? Łapcie ją!
   Pierwszy do walki rzucił się Czarny Faraon. Dziewczyna uśmiechnęła się dziarsko pod nosem. Wyprostowała rękę*, wyskoczyła w górę i zamachnęła się trafiając Faraona w oczy. Na jego masce pozostał świetlisty ślad. Tytan zaczął się kręcić oślepiony dookoła. Wtedy dziewczyna zamachnęła się po raz drugi i przecięła tytana na pół.
   Miotacz Psyhopen, widząc, że jego kolega wrócił do amuletu, zaatakował swoimi łańcuchami. Nastolatka zauważyła to i błyskawicznie wyjęła drugą katanę. Ta była pokryta czymś czarnym na ostrzu. Rękojeść też miała czarną. Pierwszy z łańcuchów został przez nią przecięty bez najmniejszego problemu. Przy drugim dziewczyna tylko machnęła ręką, a powiew wiatru posłał łańcuch wprost w serce Miotacza.
   Nieznajoma podbiegła do Kopesha. Ten zaatakował swoim mieczem na głowie, jednak on też został przecięty bez problemu...
   Został jeszcze ostatni tytan - Sekhmet, lecz nigdzie nie było go widać. Niespodziewanie wyskoczył z góry na dziewczynę. Wtem rozległ się trzask. Na Sekhmeta poleciał strumień ognia, zanim nastolatka zdążyła się odwrócić.
   Sophie od razu przeszył dreszcz. Jedyne, z czym to się jej kojarzyło, to Kiel. Spojrzała na miejsce, z którego wyleciał ogień. Zamurowało ją - ogień pochodził od tego samego chłopca, którego gonili fanatycy. Nad jego ręką unosił się nieduży płomień, a on bez emocji patrzył na Sekhmeta wracającego do amuletu. Płomień oświetlał czarne włosy i brązowe oczy chłopca.
   Dziewczyna wyjęła tą świetlistą katanę.
  - Więc... Nie możecie o tym pamiętać, dobrze wiecie. - Zaczęła powoli iść w stronę fanatyków, ale oni zerwali się do biegu.
   Ogromny powiew wiatru powalił ich na ziemię.
  - Nie, proszę, nie! - Krzyczeli razem fanatycy. Dziewczyna jednak się nie zatrzymywała.
  - Wiem, co byście zrobili z Tekiem, jeśli byście go dorwali. Dlatego nie mogę wybaczyć wam tego pościgu.
  - Zaraz, co ty chcesz zrobić?! - Wtrąciła się Sophie.
  - Ano, tak... - Nieznajoma opuściła katanę i spojrzała na Casterwill'kę. Fanatycy nie mogli uciec, byli "przygwożdżeni" do ziemi. - Nie powinnaś się wtrącać, uratowałam was. Muszę po prostu... Po prostu zabić tych idiotów. - Spojrzała krzywo na fanatyków.
  - Nie pozwolę ci.
  - Gdybyś tylko wiedziała więcej... Jesteście z Fundacji Huntik, prawda? Coś o tym krzyczałaś.
Sophie zaczerwieniła się.
  - Mam do was sprawę. - Rozejrzała się dookoła. - Jutro, tutaj o 19. A teraz, Tek...
   Dziewczyna pobrała dużą ilość wody z fontanny stojącej na środku placu. Mrugnęła oczkiem w stronę chłopca, który posłał na nią strumień ognia. Cały plac pokrył się mgłą. Kiedy opadła, dziewczyny, chłopca i fanatyków już nie było...

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


* Wiem, że kataną walczy się dwiema rękami, ale u mnie będzie się walczyć jedną :v 

UWAGA! W kreskówce Kiel chyba zginął, ale w moim opowiadaniu nadal żyje.

TEK:

 




Ostrzeżenie XD

Już dzisiaj napiszę pierwszy rozdział, więc po prostu chcę wyznać, że w opowiadaniu będzie coś takiego jak krew, śmierć czy ostrzejsze walki. Tego nie było w kreskówce, no ale to przecież bajka. 

czwartek, 20 października 2016

Prolog

  - Juliette, nogi mnie bolą. 
  - Zaraz będziemy w Wenecji, nie martw się.
Popatrzył na mnie.
  - Co, jeśli nas nie przyjmą? 
  - Muszą. 
Usłyszałam jęk. 
  - Młody, proszę cię... Nie dołuj mnie bardziej. 
  - Nie jesteś zdołowana.
Spuścił głowę i wydał z siebie kolejny jęk. Zobaczyłam tablicę.
  - Ej, jesteśmy już w Wenecji. 
Tek spojrzał przed siebie. Zauważyłam na jego twarzy lekki uśmiech.
  - Mówiłam, że to niedaleko. Muszę teraz znaleźć adres, poczekaj.
Wyjęłam telefon. Wskazałam palcem na drogę prowadzącą w dół. Na końcu drogi znajdowała się nieduża winnica. Na lewo od niej widniała duża chata, a jeszcze dalej dostrzegałam stajnię...

   Starsza kobieta powoli otworzyła frontowe drzwi. Przed sobą ujrzała dwie osoby. Wyczerpanego chłopca, wyglądającego na około 12 lat i nastoletnią dziewczynę, która ukrywała swoją twarz pod kapturem. Dziewczyna odezwała się.
  - Jestem Juliette, pamiętasz mnie. Potrzebujemy twojej pomocy.
   Staruszka wpuściła ich bez pytań. Juliette zdjęła kaptur, odkrywając swoje dwukolorowe włosy. Po prawej stronie były różowe, a po lewej kasztanowe. Na jej plecach spoczywały dwie katany.
   Kobieta spoglądała co chwila na nią lub jej brata. Juliette usiadła na dość starej, białej kanapie.
  - Ej. - Zwróciła się do swojej ciotki. - Musimy zostać tu na trochę. To długa historia...