poniedziałek, 17 lipca 2017

Rozdział 21. - Planowanie

Kilka godzin przed zaginięciem Dantego, Szpital Fundacji Huntik, Manhattan, Nowy Jork
   Juliette Ray rozsiadła się beztrosko naprzeciw Dena. Chłopak nie reagował na jej obecność. Nie chciał robić scen. Nie chciał być jak ona.
  - Czy uważasz siebie za idiotę? - Zaczęła Shiro. Den spojrzał na nią z ukosu. Ignorowanie jej pytań również było robieniem scen. Musiał dać się jej wyżyć, cokolwiek by nie wymyśliła.
  - A powinienem?
  - A wiesz, że tak?
  - Ty naprawdę myślisz, że nazywanie mnie idiotą coś zdziała?
  - Stwierdzam fakty.
   Phils westchnął zdenerwowany. Zaraz potem do stolika podeszła kelnerka, która na kelnerkę by nie wyglądała, gdyby nie mały notesik w ręku.
  - Co podać?
  - Dla mnie stek z frytkami i colę. - Powiedział z Den.
  - A są jakieś kurczaki? - Podniosła rękę Shiro.
  - Em... Udka, ostre skrzydełka i pierś w ziołach.
  - Udka poproszę. Z ziemniakami.
   Kelnerka zapisała zamówienia i poszła. Juliette zakręciła kosmyk włosów na palcu.
  - Wiesz dlaczego stwierdziłam, że jesteś idiotą?
  - Znowu się zaczyna...
  - Bo nabrałeś się na oczywistą pułapkę Henrietty!
   Den pokręcił zirytowany głową, lecz po chwili jego wzrok się zmienił. Może była w tym jakaś racja?
  - Tak, Den! W końcu to rozumiesz! Co przyszło ci do głowy? Powiedzmy, że współpraca z Henriettą, albo spisek. To nie ma żadnego sensu. Po co miałabym spiskować i zmieniać wygląd, gdy, jak widzisz, spowodowało to tylko kłótnie i wyżywanie się na mnie? - Uniosła brew. Phils skrzyżował ręce.
  - Może po to, że gdy będziemy działać w twojej sprawie, Henrietta zaatakuje?
  - Jak, do cholery, miałabym by kogoś osłabić zmianą wyglądu?
  -  Nie wiem, ale wiem, że Lok i Sophie są teraz sami w Wenecji i coś może im się stać! - Krzyknął, bo dopiero teraz zorientował się, że jest szansa na złe zdarzenia.
  - Jesteś żałosny, Den... Henrietta manipuluje takimi, jak ty. Moja zmiana wyglądu zaszła tylko dlatego, że ona podejrzewała, że z kimś jestem. Skłócenie mnie i osób, które mi pomagają było jej priorytetem, i nie ma na to innego wytłumaczenia! - Walnęła pięścią w stół. - A jeśli wrócisz do Wenecji i zastaniesz tam martwego Loka i Sophie, to obiecuję, że wynoszę się z stamtąd jak najszybciej!
   Wzięła talerz od kelnerki, która akurat przyszła do stołu, i skierowała się w inne miejsce. Kobieta spojrzała na załamanego Dena z żalem.
  - Problemy z dziewczyną, co?
  - Ech... Daj mi po prostu ten stek...
Kelnerka podała mu danie, a Phils spojrzał na nie z wyrzutem, jakby było czemuś winne. Juliette siedziała daleko i niechętnie wcinała udka. Den nie chciał już więcej kłótni. Usiadł naprzeciw niej.
  - Okej. Wygrałaś.
  - Seeerio? - Uniosła brew.
  - Serio. Przekonałaś mnie, że kłócenie się nic nie da. I nie mamy żadnych dowodów, że zamierzacie coś złego.
   Juliette wzruszyła tylko ramionami. W głębi duszy była jednak bardzo uradowana.
  - To wyszło za szybko. - Stwierdziła. - Wasza drużyna dostała tyle zmian, że nie wytrzymaliście.
  - Racja... Poza tym Sophie to wszystko podsycała. Teraz, kiedy miała więcej czasu na sprawy prywatne, znowu dopadły ją obowiązki i zaczęła się martwić o Loka. Dlatego była taka zła.
  - Z natury Sophie i ty jesteście nerwowi. - Zerknęła na niego z nad talerza.
  - Nie pomagasz. - Odparł Den i zaraz potem zaśmiali się razem.

~~~

Następnego dnia, dom drużyny Loka Lamberta, Wenecja
   Lok otworzył im drzwi, a Den, Juliette i Tek prędko weszli do domu. Bowiem pierwszy raz od rozpoczęcia lata padało. Den chciał uściskać Lamberta na powitanie, ale on odsunął się. Sophie ukryła twarz w dłoniach.
   Den nie wiedział, dlaczego jego przyjaciele tak się zachowują.
  - O co chodzi...? - Zapytał niepewnie. Shiro i Tek spojrzeli wyczekująco na Loka.
  - Dante...
   Den złapał go za ramiona i potrząsnął nim.
  - Co z nim?
  - Nie ma go... - Odparł Lambert.
  - Nie żyje. - Powiedziała Casterwillówna.
  - Nie wierzę. Dante nie mógł zginąć. Dlaczego tak myślicie? - Phils puścił szkota.
  - Był z nami. - Ciągnęła Sophie. - Wraz z Zhalią przyleciał do Wenecji. Mieli pomóc nam w misji, ale tam... Tam był Kiel! - Krzyknęła przez łzy, które ukrywała pod dłońmi. Podleciał do niej Cherit, by dodać jej otuchy.
  - To nie może być prawda, Sophie. - Den próbował cokolwiek wymyślić. - Najlepszy łowca Fundacji miałby zginąć w starciu z nim? Ty go pokonałaś, Dante też musiał.
  - Jeżeli tak mówicie... - Po raz pierwszy odezwał się Tek. - Wierzę wam, że Dante jest silny, mimo że go nie znam, ale Kiel pewno nie jest gorszy. To najlepszy wojownik Henrietty. Zaraz po mnie i Juliette.
  - Więc go wyszkoliła... - Powiedziała Sophie. - To jeszcze gorzej. - I znów zaniosła się w szloch.
  - Weźcie się w garść!
   Sophie przestała płakać i uniosła głowę. Shiro kierowała palec w jej stronę z groźną... Groźno-słodką miną. Wkurzyła się.
  - Nie znam Dantego i nie jest mi tak trudno, jak wam, więc teraz ją przejmę pałeczkę! - Krzyknęła albinoska. - Zamiast siedzieć i płakać przydałoby się dokładnie przeszukać Wenecję.
  - Nie jesteśmy tacy głupi, Juliette. - Rzekł Lok. - Już szukaliśmy...
  - To zróbcie to jeszcze raz. To na pewno lepsze niż siedzenie tutaj i użalanie się nad sobą.
    Sophie westchnęła. Słowa białowłosej ją uspokoiły, bo nosiły w sobie rację. Czuła też, że albinoska wcale nie jest taka zła. Jako jedyna starała się opanować sytuację. Zawsze lepiej było coś robić, niż siedzieć bezczynnie.
  - Musimy coś ustalić. - Powiedział Lok, gdy zauważył lepszy stan Casterwillówny.
  - Co proponujesz? - Spytał Den. - To ty jesteś liderem.
  - Na początek... Den, pójdź do Zhalii. Ciągle siedzi w pokoju i płacze. Sądzę, że jest jeszcze jakiś inny powód, ale nie chce ze mną porozmawiać. Może tobie się uda.
   Den kiwnął głową i poszedł na górę.
  - A my... - Kontynuował Lok, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Ruszył w stronę kanapy, na której leżał niechlujnie zostawiony Holotom. - Holotomie, pokaż mapę Wenecji.
   Lambert skinął ręką do rodzeństwa, by podeszło.
  - Podzielimy się na trzy grupy. Ja z Cheritem pójdę do tej części, Sophie do tej, a wy z Denem skierujecie się tu. - Pokazywał poszczególne obszary. - Tak będzie najlepiej. Jeśli coś się stanie, w każdej chwili będziemy mogli się ze sobą skontaktować przez telefon.
  - Dobry pomysł, Lok. - Odezwała się Sophie. - Ale przydałoby się szukać w opuszczonych budynkach i ciemnych uliczkach. Dantego nie będzie w pierwszym lepszym miejscu. Jeżeli gdzieś jest, to pewnie nieprzytomny...
  - Mhm... Więc wszystko ustalone, poczekajmy na Dena.
  - Nieprawda. - Juliette przygryzła wargi. - Moje włosy. Co, jeśli gdzieś tu jest Kiel? Wcześniej byłam w Nowym Jorku, ale teraz, gdy mnie zobaczy, dostanie furii.
  - Ech... Nie będę narażać cię na niebezpieczeństwo. - Sophie nie była zadowolona, ponieważ odpadła jej osoba do poszukiwań.
  - I nie puszczę Teka beze mnie. Musicie iść we czwórkę.
  - Rozumiem... - Westchnął Lok. - Możecie popilnować domu. Boję się, że Zhalia się wymknie. Znając jej charakter, to dość prawdopodobne.
   Juliette i Tek przytaknęli.
   - Dlaczego przyjechaliście tak wcześnie? - Sophie zmieniła temat, uznając nowy za ciekawszy.. - Słyszałam od Dena, że rada chce was przetrzymać.
  - Naprawdę? - Shiro przeciągnęła końcówkę wyrazu. - W szpitalu nie było żadnych problemów, pewnie dlatego nas wypuścili. No i Den ich przekonał.
   Casterwillówna uniosła brew.
  - Pogodziliśmy się z nim. - Dodał Tek.
  - A raczej; wyjaśniłam mu, dlaczego jesteśmy godni zaufania. Porozmawiał z Metzem, a on zdecydował się nas odesłać. - Powiedziała Ray.
  - Wyjaśniłaś mu? Chętnie bym posłuchała.
   Jednak w tym momencie przyszedł Phils.
  - I jak? - Zapytał Lok gorączkowo.
  - Nie wpuściła mnie do pokoju, krzyknęła kilka niemiłych słów... Szkoda gadać. - Wykrzywił usta.
   Blondyn pokręcił głową, po czym wstał z kanapy. Wziął z komody swoją sakiewkę z Tytanami i poszedł do drzwi. Sophie i Den poszli za nim. Wszyscy byli już przygotowani.
  - Cherit, chciałbyś pójść z Denem do wschodniej części Wenecji? - Spytał się Lok.
   Stworek był trochę rozkojarzony, lecz po chwili zorientował się, że Lambertowi chodzi o bezpieczeństwo Dena i dyskretnie mrugnął do niego oczkiem.
   - Oczywiście. - I wleciał do niedużego plecaka bruneta.
   - Jeżeli nie wrócimy o siedemnastej, to znaczy, że coś nam się stało. Powiadomcie wtedy radę. - Lambert zwrócił się do rodzeństwa, po czym otworzył drzwi i z pozostałą trójką wyszedł.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak ja siebie kocham... Mówiłam, że są małe szanse na rozdział w wakacje? Od razu wróciła mi wena i go napisałam. 
Może i miał się kończyć kilkaset słów dalej, ale myślę, że i to jest zadowalające, jak na taką przerwę.

2 komentarze:

  1. Jeśli chodzi o Dantego, to się zgubiłam. I to tak konkretnie. Nie wiem, czy mnie cały czas trollowalas i on jednak żyje, czy za bardzo w niego wierzą. Zobaczymy. Oby szybko.

    Generalnie rozdział jest dobry. Czytałam go jednak wczoraj po karaoke, więc nie szukałam błędów, to o nich nic nie powiem (może nie ma).

    Przez to, co teraz tworzę, zachowanie Zhalii bardzo mi się nie podoba (w sensie, u mnie coś niefajnego odwali, ale one-shicie, nie głównym), ale no. To kwestia skojarzeń.

    W sumie, nie mam pomysłu, co jeszcze napisać. Także, jak to robią wattpadowe raczki takie jak ja CZEKAM NA NEXT <3<3<3 xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie dziwię się, że zachowanie Zhalii Ci się nie podoba, bo osobiście trudno mi pisać o tej postaci .-. Tak jak każdy kocha Zhante, ja mam ten paring gdzieś, tak samo jak i bohaterów. Dante jest memiczny i chyba dlatego choć trochę go lubię, ale Zhalia...

    Ps. Szkoda, że mnie nie sprawdziłaś, bo też byłam wczoraj niezbyt ogarnięta i pewnie coś się znajdzie ;-;

    OdpowiedzUsuń