sobota, 10 czerwca 2017

Rozdział 20. - Krokodyle w kanałach

Jedna z opuszczonych kamienic, Wenecja, Włochy
   Łowcy z Fundacji Huntik i ludzie Henrietty nadal walczyli. Dawni fanatycy powoli przegrywali. Miejsce, w którym nie mogli użyć większości Tytanów oraz zaklęć, trafiło w czuły punkt. Nie znali się na walce wręcz tak dobrze, jak ich przeciwnicy. Wygrana nie była dla nich pisana. 
   Kiedy Lok załatwił ostatniego z tych "lepszych", reszta postanowiła się poddać. Ktoś z nich krzyknął, że mają uciekać i wszyscy jak szczury zerwali się do biegu.
   Zwycięzcy mogli odsapnąć. Cherit sfrunął zmęczony na ziemię, a Lok wziął go w ramiona. Sophie oparła się o ścianę. Tylko Zhalia była niespokojna. 
   Sophie nie odpoczywała długo. Zaraz wzięła holotom do rąk i nakazała ponownie przeanalizować kamienicę.
  - Więc sądzisz, że problemem jest dziura? - Zapytała się Zhalii. Moon wyrwała się z zamyśleń.
  - Tak. Czy nie lepiej po prostu to sprawdzić? - I skierowała się w stronę schodów.
   Uszkodzenie było duże. Zhalia musiała mocno się schylić, żeby z odległości spojrzeć w głąb dziury. Nie miała pewności, że inne stopnie się nie zapadną. 
   Na dole widniała woda. Kanały. Moon przekręciła głowę, próbując zerknąć na boki kanałów. Ujrzała w cieniu złote światło połyskujące co sekundę. 
  - Jest. 
  - Ale co? - Lok podniósł się z zakurzonego fotela.
  - Jakieś światełko, sama nie wiem. Chyba... 
   Zhalia cofnęła się o krok i zakryła ręką usta. Momentalnie pobiegła do starego wiadra, stojącego w rogu pokoju. 
  - Zhalia?! Co się dzieje?! - Sophie potruchtała w jej stronę, jednak zaraz zdała sobie sprawę, że jej znajoma zwyczajnie wymiotuje. 
   - Nic mi... Nie jest. - Odparła ledwo kaszląc. Pooddychała trochę i zabrała się za kontynuowanie. - Chyba będziemy musieli tam zejść. Po bokach widziałam półki, na których można stanąć. 
   - Ale ty zostajesz, moja panno. - Cherit podleciał do Zhalii i łapką pokierował ją na fotel.
   - Cherit ma rację. My to sprawdzimy, a ty tu odpocznij. - Powiedział Lambert. 
   Zhalia powolutku przeszła na siedzenie. Została sama z Cheritem, reszta zniknęła pod schodami. Czarnowłosa przyłożyła rękę do brzucha w celu uśmierzenia bólu. Zaraz potem wyciągnęła z kieszeni telefon. Dantego nie było dłużej, niż sądziła. Nie mógł na środku Wenecji walczyć z Kielem przez tyle czasu. Skoro nie wracał, to na pewno coś się stało. Moon podniosła się z fotela.
  - Ej, nigdzie cię nie puszczę. - Cherit pojawił się przed nią jak widmo. 
  - Muszę znaleźć Dantego... 
   Jej głos był słaby, do tego ciągle potwornie bolał ją brzuch. Sama zdała sobie sprawę, że nie będzie potrafiła teraz go szukać. Zmarszczyła brwi. Nadal była nadzieja - jej wierny, maskujący się Tytan. 
  - Gareonie... 
   Gad pojawił się przed Zhalią. Zaskrzeczał uradowany tym, że jego pani go wezwała. 
  - Gareonie, znajdź Dantego. I nie daj się zauważyć.

~~~

W tym samym czasie u Loka i Sophie
  - Tu nic nie ma. - Burknęła Casterwillówna. - Żadnego światełka, jak mówiła Zhalia. 
  - Poszukajmy jeszcze, może je przeoczyliśmy. - Nad ręką Loka jaśniała burza błysków.
  - Tu są kraty, tam są kraty! W tak ciasnym miejscu trudno by było coś przeoczyć. 
  - Właśnie. Co to za kraty? - Lok wskazał palcami na dwie kraty skierowane na przeciwko siebie w odległości około piętnastu metrów. 
  - To jest stara ochrona zabezpieczająca Wenecję przed zalaniem. Widzisz tę belkę na dole?
  - Mhm. 
  - Gdy poziom wody w kanałach będzie za wysoki, przeleje się przez barierkę i wpłynie do zbiorników na dole. Czyli do miejsca, gdzie teraz jesteśmy. Powinieneś wiedzieć takie rzeczy. - Sophie uniosła brew.
  - Heh... Zbiorniczek jest nieźle wypełniony... Widzę, że to dość skuteczne. - Lok spojrzał pod nogi. Na półce, na której stał, widniał napis. - Sophie, to jest głębokie aż na sześć metrów!
  - Poziom wody ciągle rośnie. Nic na to nie poradzimy. - Odparła smutno.
  - Pójdźmy do drugiego końca. - Zmienił temat. - Tu jest strasznie ciemno, z tej odległości nic nie zobaczymy.
   Żwawo przeszli na drugi koniec części kanału. Lok zaczął wpatrywać się w wodę. Może właśnie z niej wydobywało się tajemnicze światło? Nie widział za wiele, musiał sobie pomóc.
  - Lok, na ścianie wisi amulet...
  - Burza błysków! - Chłopak wystrzelił zaklęcie w wodę. Coś wyłoniło się z głębi.
  - Lok! Idioto! - Sophie przeskoczyła przez kanał i odepchnęła chłopaka na bok.
   Z wody wynurzył się Tytan, a dokładniej wielki Ammit Pożeracz. Casterwillówna musiała zasłonić się stalową sferą. Tytan odbił się od niej, po czym wpłynął z powrotem do wody.
  - Jest tu za mało miejsca, żeby walczyć! - Powiedziała.
  - To tylko jeden Tytan, damy sobie radę.
  - Musimy wziąć amulet!
   Gdy krokodyl podpłynął do Loka, Sophie wykorzystała okazję i przeskoczyła na drugą stronę. Sophie wzięła naszyjnik zawieszony na gwoździu do ręki, ale nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Na końcu korytarza, na kratach wisiało kilkanaście amuletów. Żaden nie wydawał się mieć w sobie Tytana.
  - Jest ich więcej, Lok! - Krzyknęła do niego.
    W tym czasie Lambert zaatakowany przez stwora, obronił się ostrym mrozem. Sophie postanowiła wezwać Enfluxion, bo ta jako jedyna nadawała się do walki w kanałach.
    Lok pobiegł w stronę rudowłosej, by móc skryć się za Tytanką. Razem z Sophie zaczął zabierać amulety z krat, ale wtedy z wody wynurzyły się kolejne Ammity.
  - Przydałaby się Juliette i jej moc władania wodą.
  - Ta dziewczyna robi nam same problemy, nie chwal jej tak! - Skarciła Loka Sophie.
  - Nie mamy miejsca na walkę, tylko mówię, że ona by pomogła...
   Sophie zerwała ostatni amulet.
  - Okej, wyskakujemy stąd!
   Enfluxion na życzenie właścicielki odparła Ammity do tyłu. Wtedy Lok i Sophie wyskoczyli z kanałów przez schody.
   Na górze zastali źle wyglądającą Zhalię. Cherit też nie miał się lepiej.
  - Co się stało? - Spytała się Casterwillówna.
  - Dante nadal nie wrócił. Nawet Gareon nie mógł go znaleźć. - Kobieta szybko zebrała się do pionu. - Słyszałam, że nieźle tam szaleliście. I nadal słyszę...
   Ammity pływały zdenerwowane w kanałach. Zabranie amuletów nie sprawiło, że do nich powróciły.
  - Mamy kilkanaście amuletów Ammitów Pożeraczy. Widocznie ciążyło na nich jakieś zaklęcie, aby nie mogły powrócić do medalionów... Ale mniejsza z tym musimy poszukać Dantego. - Powiedziała Sophie.
  - Odprowadzimy cię do domu, nie możesz iść z nami w takim stanie. - Dodał Lok
  - Pff... Niech wam będzie. Jednak jeśli go nie znajdziecie, sama się tym zajmę.

~~~

Dwie godziny później, przed domem drużyny Loka Lamberta
  - I jak jej powiemy, że po Dantem ani śladu? - Lok przygryzł wargi.
  - Będzie trudno, ale musimy jej to uświadomić. Może jeszcze jutro go poszukamy, ale na pewno nie dziś...
   We dwójkę weszli do domu. Dochodziła już dwudziesta trzecia, a Dante nie się nie znalazł. Pierwszy raz coś takiego stało się z najlepszym łowcą Fundacji Huntik, więc drużyna obawiała się najgorszego. Do tego jutro mieli wrócić Juliette, Den i Tek. Jak mieliby zareagować na to, że nigdy już nie zobaczą Dantego? A Metz, który sam ma teraz masę problemów na głowie, miałby stracić swojego dawnego ucznia? Lokowi i Sophie nie mieściło to się w głowie.
   Na szczęście chociaż Zhalia spała. Cherit powiedział, że nie miała siły nawet czekać. Reszta również postanowiła pójść spać. Mimo że bardzo męczyła ich sprawa Dantego, po całym tym dniu szybko popadli w objęcia Morfeusza...

~~~

Nazajutrz rano, dom drużyny Loka Lamberta
   Zhalia obudziła się dość wcześnie przez nasilające się mdłości. Zerwała się z kanapy i pobiegła do toalety na parterze. Gdy tylko weszła do łazienki, uświadomiła sobie, że Dante nie wrócił. Że nie obudziła się przy nim. Wczoraj widocznie zasnęła, a młodsi nawet nie powiadomili jej o powrocie do domu. Była zła i smutna zarazem. 
   Męczyło ją też jedno pytanie. Wiedziała, że jest to możliwe, więc wyszła z domu i skierowała się do apteki. Weszła do sklepu i popatrzyła na sprzedawczynię. 
  - Poproszę jeden test...
  - Test? Jaki?
  - Test ciążowy...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zawałów ciąg dalszy i znów zmieniam jakąś nazwę. Nie będzie "dawnego domu Dantego", tylko "dom drużyny Loka Lamberta". Trochę adekwatne do rozdziału :v
I co do tej całej sprawy z Zhalią - planuję trochę takich spraw rodzinnych. Na następny ogień pójdzie Den i Harrison, potem robię love story XD Taki mały spoiler, mam nadzieję, że nie przeszkodzi w czytaniu, bo to przecież Huntik, a nie telenowela :v 
Tak czy siak, Tytani będą się teraz przeplatać przy tych wszystkich rodzinnych problemach. To już rozdział dwudziesty i sądzę, że historia będzie się zbliżać do końca przy 60 rozdziale... 
To chyba pierwszy rozdział, gdzie nie ma rodzeństwa. Gratulacje dla mnie :v 

4 komentarze:

  1. Shiro, nie powiem, żebyś mnie zaskoczyła... Ale za Dantego i tak dorwę i stłukę nunchaku (niby jest treningowe i z pianki, ale boli, wiem z doświadczenia)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezu.
      Przeciż
      dante
      debilu
      już umarł
      uspokoj się i przestań krzywdzić innych przez swoją złość XD

      Usuń
    2. Ale ja mam dość. Wszyscy go zabijają ;-;

      Usuń
    3. A Ty nie. Jesteś inna niż wszystkie XD To podobno unikatowe

      Usuń